Sebastian Staszewski: W ostatnim ligowym spotkaniu z Charkowem wyszedłeś w podstawowym składzie. Wracasz wreszcie do wyjściowej jedenastki Szachtara?
Mariusz Lewandowski: - Zagrałem ponad 60 minut i to mnie cieszy najbardziej. Długo siedziałem na ławce, więc brakuje mi ogrania. Dlatego może mecz nie był jakiś fantastyczny. Ale spokojnie. Nie podpalam się i czekam do następnego spotkania. Zobaczymy wtedy jak trener zadecyduje.
Dlaczego z podpory Szachtara stałeś się nagle zwykłym rezerwowym?
- Po Euro miałem kontuzję, której nie doleczyłem. Nie byłem w pełni sił. Czech Tomas Hubsman, który mnie zastąpił gra bardzo dobrze i trener nie widzi powodu, aby go zmieniać.
Tegoroczne rozgrywki ligowe zaczęliście w tragicznym stylu. Obecnie zajmujecie tylko ósme miejsce tracąc do lidera, Dynamo Kijów aż piętnaście punktów.
- Faktycznie, zanotowaliśmy najgorszy start w historii klubu. Musimy się teraz podnieść. Musimy znów być drużyną, której na Ukrainie boją się wszyscy. Prawda jednak jest taka, że nasze rezultaty nie są miarodajne do gry. W każdym meczu siedzimy na rywalu, mamy sytuacje, ale nie potrafimy ich wykorzystać. Przeciwnik robi natomiast dwie kontry w ciągu meczu i strzela dwie bramki. Przez to wkradła się niepewność. Dużo negatywnych czynników zebrało się w jednym miejscu i w jednym czasie.
W Szachtarze gra aż sześciu Brazylijczyków i to właśnie im przypisywane jest psucie atmosfery w drużynie. Jest w tych informacjach ziarnko prawdy?
- Nie, chyba nie. Szachtar to poważny klub i tu nie ma miejsca na jakieś samotne popisy. Jesteśmy całością i musimy pracować nad tym, aby grać jak najlepsze. Wszystkie problemy rozwiązywane są w środku drużyny i nie wychodzą poza nią.
A może nauczeni tym, że w poprzednich sezonach dominowaliście na Ukrainie poczuliście się za pewnie a rywale skrzętnie to wykorzystali?
- Poziom ligi ukraińskiej podniósł się bardzo znacząco. Nie ma już słabych zespołów. Z każdym trzeba wykazać maksimum zaangażowania. Na Ukrainie grają coraz lepsi piłkarze, budżety są coraz wyższe. Kiedyś było znacznie łatwiej. Jechaliśmy na mecz i myśleliśmy czy strzelimy cztery czy pięć bramek. Teraz Ukrainę można porównywać do Rosji gdzie pół ligi jest na podobnym, wysokim poziomem. Faktycznie na początku myśleliśmy, że będzie dużo łatwiej. No i się przeliczyliśmy.
Właściciel klubu z Doniecka Rinat Achmetow znany jest z dużego zaangażowania w sprawy kluby. Odbyliście już z Achmetowem jakąś motywującą rozmowę?
- Prezydent jest z nami w stałym kontakcie. Wiemy jakie jest jego zdanie. Nie ma on większych pretensji, jeżeli chodzi zaangażowanie czy wolę walki. Problemem jest brak koncentracji w ostatnich minutach. Tak straciliśmy gola chociażby z Barceloną. Brakuje nam szczęścia i koncentracji. Jeżeli tego nie zabraknie to szybko zaczniemy wracać na właściwe tory. Wkradła się też niestety nerwówka.
Na co liczycie jeszcze w tym sezonie? Na osiemnaście kolejek do końca tracicie do lidera aż piętnaście punktów.
- Będąc w naszej sytuacji ciężko myśleć o celach z początku sezonu. Na mistrzostwo mamy już tylko iluzoryczne szanse. Musimy więc walczyć o drugie miejsce. W trzeciej rundzie Ligi Mistrzów będzie trzeba powalczyć, ale trudno. Priorytet to awans do Champions League.
Po Mistrzostwach Europy wiele mówiło się o twoim odejściu na Wyspy Brytyjskie. Wymieniało się Celtic Glasgow i Everton.
- Chyba już żadnych ruchów nie będzie. Były pewne przetasowania, ale okazały się nieskuteczne zarówno z jednej jak i z drugiej strony. A to klubowi oferowano za mało, a to ja nie mogłem się dogadać, co do pensji. Myślałem, że przebiegnie to szybko i przyjemnie a okazało się zupełnie inaczej.
Swoją przyszłość wiążesz więc z Szachtarem?
- Nie jestem tanim zawodnikiem. Mówię i o cenie i o pensji. Nie udało się odejść i Podjąłem decyzję - zostaję w Szachtarze. Z tym klubem wiąże przyszłość. Jak odległą? Pewnie sezon, dwa. Jak mówiłem. Sądziłem, że transfer przebiegnie bez problemów a problemów była cała kupa. Nie załamuje się, bo Szachtar to klasowa drużyna i warto zostać w Doniecku.
Porażka ze Słowacją nie oddaliła nas znacząco od awansu na mistrzostwa świata?
- Myślę, że nie. Każdy mecz jest inny. Nic nie zapowiadało naszej porażki a jednak jeden głupi błąd zabrał nam punkty. Każdy mecz to inna historia i najlepiej żeby każda z tych historii kończyła się dla nas happy end'em. Męczyliśmy się z San Marino a wygraliśmy z Czechami. Futbol to gra nieprzewidywalna.
Kluczem do awansu jest komplet punktów zdobytych w meczach domowych.
- Dokładnie. U siebie trzeba wygrać co się da. Inni też będą tracić punkty i to dla nas duża szansa. Walczymy, bo nie jesteśmy na straconej pozycji.