Fatalna murawa w Lublinie - klub odpiera zarzuty

W niedzielę piłkarzom Motoru i Floty przyszło toczyć bój o ligowe punkty na kiepskim boisku. Zawodnicy obu drużyn nie szczędzili cierpkich słów, mówiąc o nim, choć klub dołożył wszelkich starań, aby murawa nadawała się do gry.

W tym artykule dowiesz się o:

Opłakany stan boiska to efekt meczu z Koroną Kielce, rozegranego przy nieustannie padającym deszczu. Właśnie w tamtym pojedynku ucierpiał Artur Bożyk, poparzony wapnem. Czy klub rozważał możliwość wyboru innego, choć droższego produktu do malowania linii, zamiast łożenia na leczenie własnego piłkarza? - Oczywiście, że zdrowie piłkarza jest ważniejsze, niż sprzęt. Mimo wszystko są to incydentalne przypadki. Wapno jest to samo, jakie zawsze było kupowane. Na pewno są lepsze, bardziej zaawansowane sposoby, ale wszystko rozbija się o pieniądze - w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl tłumaczy Grzegorz Szkutnik.

Klub możliwie najlepiej wykorzystał tydzień przerwy między meczami, aby doprowadzić murawę do stanu używalności, choć do ideału jej bardzo daleko. - Sam pan widział, jak wyglądała murawa po meczu z Koroną i jak wyglądała w ostatnim meczu. Śmiem twierdzić, że była ona w bardzo dobrej kondycji w porównaniu z tym, co działo się po meczu z Koroną. Nie do końca się znam, być może sypano za dużo piachu, ale robiły to osoby, które znają się na tym i zajmują się na co dzień. Wskazywały, co trzeba zamówić i to zostało spełnione. Bez wysypania piachu po prostu byłyby wielkie doły - tak duże ubytki, że na pewno byłoby dużo gorzej. Był zamówiony 8-tonowy wał, wszystko było wałowane. My zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy zrobić - przekonuje dyrektor Motoru.

Szkutnik nie może więc pogodzić się z wieloma negatywnymi opiniami, jakie pojawiły się po meczu z Flotą. - Boli ta fala krytyki. Nie tyle mnie, co osoby, które bardzo długo pracowały w tym tygodniu, żeby ogóle dopuścić boisko do meczu - przyznaje.

Komentarze (0)