Co nas nie zabije, to nas wzmocni - rozmowa z Januszem Okrzesikiem, prezesem Podbeskidzia Bielsko-Biała

Jest stuprocentowo pewny, że jego zespół nie spadnie do II ligi. Po ostatnim gwizdku w sezonie zapowiada jednak poważną rozmowę z trenerem Kasperczykiem. Przestrzega, żeby nie lekceważyć Podbeskidzia, bo za jego kadencji będzie walczyć jeszcze o ekstraklasę. Tylko po co nosi zapałki w kieszeni? Wojciechowi Treli zwierza się prezes Podbeskidzia Janusz Okrzesik.

Wojciech Trela: W PZPN czytają pana blog?

Janusz Okrzesik: - (śmiech) Nie wiem, ale sądząc po zachowaniach i minach niektórych działaczy na spotkaniach oficjalnych czy nieoficjalnych, to chyba tak.

Przypomnę, napisał pan: "Jeżeli tylko będzie okazja wysłać ludzi PZPN na księżyc, pierwszy odpalę rakietę".

- Zapałki noszę w kieszeni.

Ale jest pan teraz w tej wielkiej rodzinie piłkarskiej...

- Jestem w piłkarskiej rodzinie, ale na szczęście piłkarska rodzina nie ogranicza się do PZPN. Jest dużo większa. Są piłkarze, kibice, trenerzy.

Odczuł pan, że jest na cenzurowanym?

- Ja nie tęsknię za przyjaźnią ze strony niektórych ludzi. Są w PZPN, proszę mi wierzyć, naprawdę ludzie porządni, z którymi można bez wstydu się przyjaźnić, ale nie staram się o sympatię w tym środowisku. Chciałbym, żeby nasz klub był szanowany i traktowany sprawiedliwie. Myślę, że w klubie wszyscy na to pracujemy.

Czy przez te pół roku prezesowania Podbeskidziu był taki moment, kiedy pomyślał pan sobie: "To nie jest miejsce dla mnie. Po co ja się w to wpakowałem"?

- (śmiech) Czemu mnie wszyscy o to pytają? Nie, ja się świadomie na to zdecydowałem. Często jestem odbierany jako osoba zupełnie obca w piłce, a z tym klubem związany jestem w różny sposób od 8 lat. Wiedziałem na co się decyduję. Oczywiście, zawsze są niespodzianki. Może rzeczywiście inaczej sobie wyobrażałem swoją pracę, że bardziej będę mógł zająć się budowaniem zaplecza finansowego i organizacyjnego na przyszłość. Tymczasem - przez sytuację sportową w klubie - jestem uwikłany w te bieżące sprawy bardziej niż przypuszczałem. Może to jest niespodzianka. Nie miałem jednak takiego poczucia, że zrobiłem błąd. Zdecydowałem się świadomie i jestem umówiony ze Stowarzyszeniem, które mnie powołało na tę funkcję, na półtora roku. Mamy konkretne cele: w tym roku się utrzymać, a w przyszłym walczyć o coś więcej. Podsumowywać i ewentualnie żałować będę dopiero za rok.

Czyli uważa pan, że warto było rezygnować z funkcji radnego, dziekana dla prezesowania Podbeskidziu?

- Piłka jest jak narkotyk i wciąga. To jest pasja. Jestem przekonany teraz, że było warto, ale takie rzeczy ocenia się najlepiej po dłuższym czasie. Istotne będzie, jak będę to oceniał za pięć lat czy za siedem jak spojrzę, jaką cenę za to zapłaciłem. Bo jakąś cenę zawodową muszę za tę pasję zapłacić.

Za polityką pan jeszcze nie zatęsknił?

- Nie, jeszcze nie. Jeszcze te doświadczenia związane z piłką nie są na tyle ciężkie, żebym zatęsknił za polityką (śmiech).

Trudniej jest być prezesem klubu piłkarskiego w Polsce czy radnym Rady Miejskiej?

- Radny ma o tyle łatwiejszą sytuację, że w Radzie rozmyta jest odpowiedzialność. Są jakieś grupy, ma się 1 głos z 25, zawsze można zwalić na kogoś odpowiedzialność. Tutaj odpowiedzialność jest jednoosobowa i o tyle jest trudno, że ponoszę odpowiedzialność za cały klub, a na to, co ludzie widzą nie mam wpływu. Może być tak, że wszystko będzie finansowo poukładane, organizacyjnie dograne przez zarząd, prezesa, ale jakiś 23-letni chłopak nie trafi w piłkę w odpowiedni sposób i cała nasza robota pójdzie na marne. Robota jest szalenie ryzykowna, ale urodziłem się w Bielsku i całe życie tu mieszkam, więc chciałbym coś z siebie dać dla tego miasta i regionu. Myślę, że jako radny już coś zrobiłem i teraz jako prezes Podbeskidzia też chcę.

Co udało się panu zrealizować do tej pory, a czego nie z tego co pan sobie zakładał?

- Z rzeczy, które można na plus zapisać, to na pewno zwiększenie potencjału marketingowego klubu. Mamy kilkanaście nowych umów sponsorskich. Żadnej dużej, bo nie mamy inwestora strategicznego, ale ten klub zawsze był tak finansowany, że mieliśmy wielu drobniejszych sponsorów. Został uruchomiony program Biznes Partner wiążący z nami mniejsze firmy. Zdołaliśmy uatrakcyjnić Kartę Kibica, która już w tej chwili daje kibicom możliwości rabatowe w niektórych sklepach. Myślę, że po stronie plusów trzeba też zapisać, że utrzymaliśmy stabilność finansową w sytuacji, w której parę niespodzianek nas spotkało. Choćby brak wpływów z Unibetu, czy zaprzestanie transmisji telewizyjnych. Żadne z naszych spotkań wiosennych nie było transmitowane, a mieliśmy zaplanowane 3 lub 4 transmisje.

Jakiego rzędu są to straty?

- Łącznie to około 200 tysięcy złotych. Pozyskaliśmy te pieniądze z nowych źródeł, ale zamiast na rozwój trzeba je przeznaczać na łatanie dziur i to jest najbardziej irytujące. Co się jeszcze udało zrobić? Uruchomiliśmy nową stronę internetową, która cieszy się znacznie większą popularnością niż poprzednia. Unormowaliśmy i przedłużyliśmy umowę z Grupą Żywiec i jesteśmy pewni, że zostanie z nami na kolejne dwa lata na dotychczasowych zasadach. Gdybyśmy byli na bezpiecznych miejscu w tabeli, tobym o tym opowiadał jako o sukcesach, osiągnięciach, byłaby to wartość dodana. Całą radość z dobrze wykonanej roboty organizacyjnej czy marketingowej mącą wyniki sportowe i miejsce w tabeli.

A to jest najważniejsze...

- Oczywiście, po to jest klub. Nie żeby ładnie wyglądało, tylko żeby były wyniki sportowe. To, co irytuje chyba najbardziej, to słaba postawa zespołu w meczach u siebie.

Tylko jedno zwycięstwo...

- Tak... Bylibyśmy bardzo wysoko w tabeli, jeżeli wzięlibyśmy pod uwagę tylko mecze wyjazdowe. Natomiast u siebie, nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć, nikt nie potrafi tego racjonalnie wytłumaczyć co się dzieje z tą drużyną. To jest pytanie do zawodników, do trenera... No i ta huśtawka formy - świetny mecz z Wartą, potem przychodzi zimny prysznic z Wisłą Płock. Później zwycięstwo z Katowicami wywalczone po niezłym meczu, po takim prawdziwie walecznym futbolu, no i dzisiaj... [remis 0:0 w spotkaniu z GKP Gorzów - red.] Trudno odmówić ambicji, bo drużyna zagrała ambitnie, ale to ciężkie boisko spowodowało, że umiejętności kilku naszych kluczowych zawodników okazały się w takich warunkach kompletnie nieprzydatne. Kto odpowiada za takie przygotowanie boiska? Zarządca stadionu.

Kibiców najbardziej irytują spotkania u siebie...

- Tak, oni to widzą i to wpływa na frekwencję. Chcieliśmy mieć pełny stadion...

Frekwencja spada?

- Nie, utrzymuje się na tym samym poziomie, co jesienią i to jest źle, bo liczyliśmy na to, że wzrośnie. Początkiem wiosny mieliśmy pełny stadion, a dzisiaj sam pan widział...

Około 1000 osób na widowni... Miał pojawić się w klubie ktoś odpowiedzialny za scouting. Jest już taka osoba?

- Uruchomiliśmy już scouting, ale na razie własnymi siłami. To znaczy wykorzystujemy do tego sztab szkoleniowy. Osoba tylko za to odpowiedzialna pojawi się dopiero latem.

Nie będzie to za późno, jeśli chodzi o transfery?

- Nie, nie, dlatego, że my na bieżąco monitorujemy rynek transferowy. Jesteśmy dobrze przygotowani do okresu transferowego. Mamy wytypowanych konkretnych zawodników, prowadzimy już rozmowy. Dokładnie wiemy, kogo chcemy ściągnąć. Jeśli się nie uda priorytetowych zawodników pozyskać, to wiemy też, kto jest numerem 2, 3 na te pozycje. Ci zawodnicy są przez całą rundę wiosenną monitorowani.

Są to zawodnicy z regionu?

- Też. Trudno jest na to pytanie jednoznacznie odpowiedzieć, bo są zawodnicy z regionu, którzy grają w klubach poza regionem.

Zapowiadał pan podpisanie umów partnerskich z silnymi klubami z regionu. Zostało to zrealizowane?

- Podjęliśmy taką współpracę z Pasjonatem Dankowice, teraz doszła Zapora Wapienica. Próbujemy dogadywać się z jednym klubem z każdego powiatu z terenu Podbeskidzia. Przed podpisaniem umów nie chcę podawać nazw tych klubów, bo byłoby to za wcześnie w stosunku do działaczy tych zespołów. Mam wrażenie, że wokół Bielska-Białej futbol ma się coraz gorzej. Dobrze radzi sobie Rekord, Skałka i na swoim poziomie jest BKS, a poza tym jest kłopot. Nie ma tak naprawdę dobrej piłki w Żywcu, nie ma w powiatach cieszyńskim, oświęcimskim. Współpracując z tymi klubami chcemy podnieść ich poziom w ciągu 2-3 lat. Nie może być tak, że jest Podbeskidzie i potem długo, długo nic. Musi być zaplecze. Umowy będą podpisywane w czerwcu.

Iloma zawodnikami wzmocni się Podbeskidzie latem?

- Nie będzie wielkich zmian. Na pewno wróci ktoś z wypożyczeń. Bardzo dobrą formę prezentuje Damian Chmiel, który gra w drugiej lidze w Pelikanie. Transfery, których dokonamy nie będą to piłkarze - jak bywała w latach poprzednich - na uzupełnienie. Tylko tacy, którzy są gotowi do gry w pierwszej jedenastce. Dużo będzie zależało od tego, kogo uda nam się utrzymać.

Pojawią się jakieś znane nazwiska, zawodnicy z przeszłością pierwszoligową?

- Jak będą znane, to wtedy powiem. Nie mogę teraz powiedzieć, bo jesteśmy dopiero na etapie rozmów. Chcemy sięgnąć po piłkarzy, którzy są gotowi na wejścia do pierwszej jedenastki. Nie będą to piłkarze, których chcemy dopiero sprawdzać, tylko tacy, którzy grają na najwyższym poziomie. Ile z tego wyjdzie, to nie wiem, bo nie jesteśmy najbogatszym klubem w Polsce i długo jeszcze nie będziemy.

Jest pan zadowolony z dotychczasowych poczynań trenera Kasperczyka?

- Na ten temat wypowiem się po ostatnim ligowym spotkaniu.

Rozstrzygające dla niego będzie utrzymanie zespołu w I lidze?

- Nie dopuszczam do siebie myśli, że może się nie utrzymać, natomiast zadanie postawione przed trenerem i drużyną było trochę ambitniejsze. Czyli nie tylko utrzymać się za wszelką cenę, ale pokazać trochę dobrego futbolu i dać kibicom radość z gry i to się zdarzało za rzadko. Liczyłem, że spokojne utrzymanie kilka kolejek przed końcem, pozwoli nam wprowadzić nowych zawodników, wypróbować nowe ustawienia już pod przyszły sezon. Teraz musimy do końca walczyć tak naprawdę podstawową 13-14 zawodników. Na pewno czeka nas trudna rozmowa, ale odbędziemy ją dopiero po ostatnim meczu.

Wiadomo, że nie dopuszcza pan do siebie myśli o możliwości spadku do II ligi, ale czy może pan powiedzieć, że jest tego stuprocentowo pewny?

- Jestem stuprocentowo pewny, że nie spadniemy.

Czy trener Kasperczyk nie za mało zaangażował do gry młodych zawodników? Dopiero dzisiaj zadebiutował Mateusz Żyła.

- Na pewno za mało, ale ja nie mam do niego pretensji. Gdyby nasza sytuacja inaczej się ułożyła i bylibyśmy w tabeli wyżej, to wtedy można byłoby eksperymentować z młodymi. Takie były plany. Akurat jeżeli chodzi o Żyłę to była tylko kwestia czasu, kiedy zagra. Miał kłopoty z kontuzją. Mamy bardzo zdolnych juniorów 18-19 letnich, którzy chyba są gotowi do gry na tym poziomie. Pozostaje to "chyba". Rozumiem trenera, że nie chce się przekonywać, czy ma rację w takich meczach, gdzie się gra o życie. Jest to pokłosie naszego słabego startu. Chociaż wiosną zdobyliśmy więcej punktów niż jesienią i to trzeba będzie wziąć pod uwagę przy ocenie pracy trenera Kasperczyka.

Widzi pan w grze Podbeskidzia zmysł taktyczny trenera Kasperczyka?

- Ewidentnie gra jest dużo bardziej uporządkowana niż jesienią. Brakuje ognia z przodu.

Brakuje zawodnika na szpicy. Szybkiego, zwinnego, który wykańczałby akcje. Wcześniej byli Chrapek, Sikora, Moskała...

- Oczywiście, że brakuje. Tylko ilu mamy takich w Polsce? Jak się ich nawet wyliczy, to ilu jest w zasięgu takiego klubu jak Podbeskidzie?

To byli zawodnicy z regionu.

- Tak, to byli zawodnicy, których znajdywaliśmy tutaj. Muszę powiedzieć, że w ostatnich latach nikogo takiego nie znaleźliśmy.

Teraz też nie macie nikogo takie na oku?

- Może mamy. Nie mogę jeszcze mówić o nazwiskach. Proszę wybaczyć, ale zespoły jeszcze grają. W przerwie zimowej wzmocniliśmy i uszczelniliśmy obronę. Jesienią straciliśmy 28 bramek i to był dramat. To nam się udało. Mamy pewnego bramkarza, obronę, którzy nie tracą bramek. Dzisiaj to był trzeci mecz bez straty bramki. Latem będziemy starali się wzmocnić siłę ognia z przodu, bo jest kiepsko i to gołym okiem widać.

Który z zawodników pana najbardziej zawiódł?

- Po 5 czerwca udzielę na to pytanie odpowiedzi. Oceniajmy po całej rundzie. Tak się umówiłem z chłopakami w szatni. Teraz żadnych cenzurek. Może się okazać, że ktoś w ostatnich 2 meczach strzeli 4 bramki i ocena jego gry będzie zupełnie inna. Ciśnie mi się na usta, żeby podsumować tę wiosnę, chociaż wiem, że ona jeszcze się nie skończyła. Pewny natomiast jestem, że skończy się dobrze. Powiem tak: co nas nie zabije, to nas wzmocni. Taka runda już się więcej nie może zdarzyć. Tyle kontuzji, tyle nieprzewidzianych okoliczności już się chyba nigdy nie zdarzy. Może być już tylko lepiej. Jak to przetrwamy w miarę dobrej kondycji - nie zniechęcą się kibice, piłkarz znajdą w sobie jeszcze pokłady energii - to potem już tylko z górki.

Tym składem jesteście w stanie szturmować bramy ekstraklasy? Jak duże muszą być zmiany?

- W tym składzie na pewno nie. Moim zdaniem potrzeba nam kilku kluczowych piłkarzy. Trzeba wzmocnić siłę ognia z przodu, co nie oznacza wyłącznie napastników, ale również skrzydła, wysuniętego pomocnika.

Jaka jest sytuacja z kontraktami zawodników? Zrobiło się zamieszanie w tej kwestii. Rzecznik klubu zaprzeczał doniesieniom medialnym...

- Tak, bo w artykule podani byli zawodnicy, którym się kończą kontrakty, a tak naprawdę im się nie kończą. W dodatku umówiliśmy się z piłkarzami, że o ewentualnym przedłużaniu kontraktów będziemy rozmawiać po 5 czerwca. A nagle ukazuje się artykuł, że z jednymi się rozmawia, a z drugimi nie. Wprowadziło to niepotrzebną nerwowość wśród piłkarzy.

Któremu z podanych piłkarzy w tym artykule nie kończy się kontrakt?

- Na przykład Bartek Konieczny ma ważny kontrakt z nami i nigdzie się nie wybiera.

Koniecznego na tej liście nie było.

- Oczywiście, że był.

Zając, Rocki, Osiński, Patejuk, Jarosz, Kołodziej, Matawu, Ncube to wszyscy zawodnicy wymienieni w tym artykule.

- Konieczny był. Podany był też Mateusz Żyła z tego co pamiętam. Kontrakty między klubem a zawodnikami są kontraktami między klubem a zawodnikami. Ich warunki, również długość trwania, są sprawą klubu. Kilku zawodnikom kończą się kontrakty latem. Z tych zawodników bardziej znanych to kończą się np. Rockiemu, Kołodziejowi czy Matawu.

Wokół Matawu nadal chce pan budować zespół mający zawalczyć o ekstraklasę?

- Jeżeli tylko zostanie, to oczywiście. To jest zawodnik swoimi umiejętnościami predestynowany, żeby być jednym z kluczowych ogniw. Bardzo chcemy, żeby Matawu został. On też o tym wie.

Cytat z pana bloga: "Nie nadszedł jeszcze w moim życiu taki moment, w którym mężczyzna boi się już podjąć nowych wyzwań". Trochę byłym premierem Leszkiem Millerem pan "poleciał"...

- (śmiech) Widzę, że się pan przygotował. Nie pamiętam tego cytatu, ale pewnie jest sprzed pół roku. Ale po tych kilku miesiącach mogę powtórzyć, że nie zestarzałem się jeszcze na tyle, żeby nie podejmować nowych wyzwań.

Tym wyzwaniem jest dla pana wprowadzenie Podbeskidzia do ekstraklasy?

- Tak, to jest cel.

Jeśli się to uda, odejdzie pan?

- Będę się później zastanawiał. Każdy ma swój czas. Parę razy w życiu już zmieniałem zawód i myślę, że nie będę prezesem klubu do końca życia, broń Boże! Nie czuję, że to jest moje życiowe powołanie. Mam do wykonania konkretne zadanie. Mamy wejść do ekstraklasy albo przynajmniej pokazać sobie, innym, że to jest możliwe. Czy się uda? To jest sport, może zabraknąć jednej bramki jak rok temu. Po tej zapaści, którą przeżyliśmy jesienią, po tej nienajlepszej wiośnie, można się pozbierać i zamarzyć o czymś więcej. Mogę tylko powiedzieć: nie lekceważcie Podbeskidzia, bo dopóki ja tu jestem, to z sukcesem albo bez, ale będziemy walczyć o najwyższe cele.

Rozmowa odbyła się 26 maja 2010 roku w Bielsku-Białej.

Komentarze (0)