Grał w Jagiellonii i Cercle Brugge. "To jest maszyna"

PAP / Grzegorz Michałowski/archiwum prywatne / Ernest Konon podczas wizyty w Brugii (zdjęcie główne) i podczas gry w Jagiellonii (w kółku)
PAP / Grzegorz Michałowski/archiwum prywatne / Ernest Konon podczas wizyty w Brugii (zdjęcie główne) i podczas gry w Jagiellonii (w kółku)

- Rozum podpowiada jakieś 60 do 40 proc. szans dla Jagiellonii - mówi WP SportoweFakty Ernest Konon, były gracz m.in. mistrza Polski i Cercle Brugge, które w czwartek zagrają ze soba w 1/8 finału Ligi Konferencji.

6 marca o godz. 21 Jagiellonia Białystok podejmie Cercle Brugge w pierwszym meczu 1/8 finału Ligi Konferencji. Rewanż zaplanowano tydzień później na Jan Breydel Stadion w Brugii o godz. 18:45.

To szczególna rywalizacja dla Ernesta Konona, który podczas kariery piłkarskiej poznał z bliska oba kluby. Dla Belgów rozegrał 40 meczów i zdobył 16 bramek w latach 1998-2000. Został tam nawet królem strzelców zaplecza belgijskiej ekstraklasy. W barwach aktualnego mistrza Polski w latach 2004-2007 wystąpił 85 razy i strzelił 17 goli. Największym sukcesem w tym czasie był awans do  w sezonie 2006/07.

50-latek mieszka obecnie w Jeleniej Górze. Nie ukrywa jednak, że jeśli tylko sytuacja mu pozwoli to chętnie zobaczyłby oba mecze. - Dla mnie to bardzo sympatyczna historia, że po wielu latach los zetknął w Europie oba bliskie mi kluby i to jeszcze te w jakich grałem na drugim poziomie rozgrywkowym - mówi nam Konon.

ZOBACZ WIDEO: Problemy wielkich klubów w nowym formacie Ligi Mistrzów. "Wnioski zostaną wyciągnięte"

Kuba Cimoszko, dziennikarz WP SportoweFakty: Cercle Brugge i Jagiellonia Białystok to była pana para marzeń przed losowaniem 1/8 finału Ligi Konferencji?
Ernest Konon, były piłkarz Cercle i Jagiellonii, a także m.in. KRC Genk, Zagłębia Lubin, Śląska Wrocław czy Korony Kielce:  

Tak naprawdę to nie zastanawiałem się nad tym, ale rzeczywiście bardzo się ucieszyłem. Co prawda mogły tu się zmierzyć dwie polskie drużyny, ale taki los wydaje mi się dużo ciekawszy. No i przy okazji zaczęło wracać dużo wspomnień.

Zna pan oba kluby chyba najlepiej w Polsce.

Zależy jak na to spojrzeć. W obu klubach byłem i grałem, ale od tamtej pory prawie wszystko się pozmieniało. Mam jednak dalej kontakt i z Brugią, i z Białymstokiem. Pozostały znajomości, kontakty z niektórymi osobami. Prawdziwą przyjemnością będzie śledzić tą rywalizację.

Kto jest pana faworytem?

Serce jest za Jagiellonią, a i rozum podpowiada jakieś 60 do 40 proc. szans na jej korzyść. Ten zespół jest na topie, został wręcz idealnie stworzony pod system gry naprawdę dobrego trenera i wyprowadza fenomenalne kontry. To jest maszyna, która się nie zatrzymuje. Cercle jest zaś w dołku, zajmuje 12. miejsce w tabeli i mimo gry w Europie musi myśleć też o tym żeby nie spaść z ligi. Oczywiście tutaj dostaje możliwość odkupienia win z krajowego boiska i to może dodatkowo motywować, ale te głowy nie będą do końca czyste.

A czy na ich korzyść może działać na przykład to, że futbol Jupiler League jest intensywniejszy niż ten w PKO Ekstraklasie?

Jak oglądałem mecze jednej i drugiej to powiedziałbym inaczej: te ligi są po prostu inne. Rzecz jasna belgijska jest wyżej notowana niż polska, ale ja przede wszystkim spodziewam się naprawdę dobrych meczów ze względu na sytuację obu klubów. Jagiellonia to na ten moment naprawdę wspaniale ułożona drużyna przez swojego trenera, a Cercle musi starać się odbudować reputację po kilku meczach bez zwycięstwa. Wszystko będzie zależało od głowy.

Ćwierćfinał Ligi Konferencji to byłby sufit Jagiellonii czy jednak stać ją na coś jeszcze bardziej spektakularnego w tym sezonie?

To niewątpliwie byłby ogromny sukces, ale nie chcę gdybać. Mamy chyba pierwszy raz do czynienia z drużyną, która gra dobrze na krajowym podwórku i w europejskich pucharach. A jeszcze przy tym wszystkim grają tak efektownie! Trudno przewidywać jak Jaga zafunkcjonowałoby na jeszcze wyższym poziomie. Na razie trzeba po prostu przejść Cercle i tu wykazać pełne zaangażowanie, choć w przypadku tego zespołu jestem o nie spokojny.

W Cercle grał pan blisko 30 lat temu, ale nadal tam o panu pamiętają.

Jakiś czas temu rzeczywiście zapraszano mnie na jeden z ich meczów. Mam do nich duży sentyment, bo dali mi możliwość funkcjonowania na wyższym poziomie. W pierwszym roku u nich strzeliłem 15 goli, zdobyłem tamtejszego Złotego Buta i mogłem trafić do Anderlechtu, ale złamanie kości piszczelowej w końcówce sezonu i półroczna przerwa przekreśliły te szanse. Tak jednak widocznie miało być, bo później los zaprowadził mnie na Podlasie. Dzięki temu mogłem zostać jakimś małym współtwórcą pięknej historii, która obecnie trwa w Jagiellonii.

W Jadze miał pan okazję świętować awans do Ekstraklasy.

Pamiętam jak w 2004 roku przychodziłem do klubu jako ten "obcy" piłkarz, którego miejscowi zawodnicy zbytnio nie chcieli. Udało się jednak dołączyć do tej "podlaskiej grupy" i z bliska przeżyć zmiany, które przechodził ten klub. Kibice czy otoczka wokół meczów zawsze były tam topowe, ale drużyna czy infrastruktura potrzebowała czasu aby dojść na ten poziom. Miałem okazję widzieć z bliska te powolne zmiany i to piękne wspomnienie. Z tej perspektywy niesamowicie patrzy się też na to co jest obecnie, czyli najlepiej grający zespół w kraju i coraz lepsze struktury z piękną bazą treningową.

W tamtym czasie pomyślałby pan, że Jagiellonia może znaleźć się kiedyś w obecnym miejscu?

Tu może pana zaskoczę, ale tak. Tam zawsze byli ludzie, którzy dążyli do tworzenia historii. Pamiętam jak pod koniec 2007 roku ówczesny dyrektor sportowy Jacek Chańko przyszedł i poinformował mnie o braku nowej umowy, a ja nawet się nie zdenerwowałem. Byłem już wiekowy i wiedziałem, że taka jest kolej rzeczy i muszą stawiać na młodszych. Była taka świadomość celów i ich realizacja bez względu na okoliczności, a dzięki temu zrozumienie i akceptacja. To dalej widać w tym klubie i mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej i lepiej.

Komentarze (0)
Zgłoś nielegalne treści