Gdy Wojciech Szczęsny schodził do szatni w przerwie meczu z Benfiką Lizbona w Lidze Mistrzów, wśród polskich dziennikarzy pojawiły się nawet obawy, czy to może nie ostatni mecz polskiego bramkarza w karierze. Że po tak słabych 45 minutach i błędach, które doprowadziły do dwóch goli dla rywala, 34-latek nie podniesie się z ławki do końca swojego pobytu w stolicy Katalonii.
Tymczasem wybitny reprezentant Polski pokazał, że nie przez przypadek kilka miesięcy temu FC Barcelona sięgnęła właśnie po niego. W drugiej połowie zaprezentował się znakomicie, popisał się kapitalną interwencją w końcówce, a Blaugrana ostatecznie wygrała szalony mecz 5:4.
Z kolei już kilka dni później to ponownie on znalazł się w podstawowym składzie zespołu na ligowe spotkanie z Valencią (7:1). I jeśli wierzyć Hansiemu Flickowi oraz hiszpańskim dziennikarzom, w tym sezonie Szczęsny będzie miał jeszcze wiele okazji do pokazania swoich umiejętności.
ZOBACZ WIDEO: To rzadki widok. Gwiazda futbolu była przerażona
W to nie wątpi także Jacek Rutkowski, pierwszy trener Wojciecha Szczęsnego. Szkoleniowiec miał ogromny wpływ na jego życie i cały polski futbol. To on zobaczył w 8-letnim wówczas chłopcu odpowiednie predyspozycje i zaproponował zmianę pozycji, z napastnika na bramkarza.
W rozmowie z WP SportoweFakty zasłużony trener MKS Agrykoli Warszawa ocenia ostatnie występy Szczęsnego w Barcelonie, ujawnia jego najsilniejsze strony i tłumaczy, dlaczego ich obecne relacje można nazwać szorstkimi.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: Trzeba panu pogratulować zdolności przewidywania. We wrześniu, gdy "Fakt" pytał o koniec kariery Wojciecha Szczęsnego, odpowiedział trener, że nie wyklucza wznowienie przez niego kariery. I wyszło na pana.
Jacek Rutkowski, pierwszy trener Wojciecha Szczęsnego z Agrykoli Warszawa: Bo ze sportowcami nigdy nic nie wiadomo. A tym bardziej nie odmawia się takim klubom, jak FC Barcelona. Nie byłem zaskoczony, że przyjął ich propozycję. Wcześniej Wojtek grał w wielkich klubach, jak Arsenal czy Juventus, ale na zakończenie kariery trafił do jednego z największych na świecie.
Wiemy też, że w grę nie wchodziły wielkie pieniądze, bo w Juventusie miał znacznie lepszy kontrakt. Ale dla niego tutaj nie liczyły się finanse.
Czy to prawda, że w czasach gry w Agrykoli był kibicem Barcelony?
Gdy Wojtek grał w moim zespole w Agrykoli, preferowałem właśnie taką grę, jaką grała FC Barcelona. Nie ukrywam, że kibicowałem tej drużynie jeszcze za czasów Johana Cruyffa, w grupie dużo o tym rozmawialiśmy. I chciałem, zachowując proporcje, żeby mój zespół grał w takim stylu, utrzymując się przy piłce, rozgrywając akcje wielopodaniowe. Być może stąd się to wzięło.
Wiadomo jak to jest, w grupach młodzieżowych jedni kibicują Realowi, inni Barcelonie. Tak było też u nas, a Wojtek na pewno był w tej drugiej części.
I co dziś pan czuje, gdy widzi go w bramce tej drużyny? Pojawia się uczucie dumy?
Staram się podchodzić do tego z dystansem. Oczywiście bardzo się cieszę, że udało mu się zajść tak daleko, że grał w tak wielkich klubach, a teraz trafił na koniec kariery do FC Barcelony. Ale nie zachłystuję się tym.
Czy z dystansem podchodził też pan do jego sytuacji w Barcelonie w pierwszych miesiącach po podpisaniu kontraktu? Spodziewano się raczej, że wskoczy do bramki po kilku tygodniach, a czekaliśmy na to kilka miesięcy.
Mało kto się spodziewał, że Wojtek będzie tak długo czekał na debiut. Pamiętamy, że przewidywano, że wskoczy do bramki na mecz z Sevillą (20 października). Teraz w końcu wszedł do podstawowego składu, ale jak widać, nadal musi się uczyć stylu gry nowej drużyny - przecież Juventus grał zupełnie inaczej. W ostatnich spotkaniach pojawiły się błędy, jednak najważniejsze, że Hansi Flick go nie skreśla, a z jego słów wynika, że bardzo go ceni i Wojtek jest mu potrzebny.
W ogóle bardzo podoba mi się działanie trenera Barcelony, bo dziennikarze zupełnie nie potrafią go rozgryźć. To jest fajne, a na dodatek on potrafi racjonalnie argumentować swoje decyzje. Jestem pełen uznania.
Inaki Pena długo nie dawał przecież żadnych powodów, żeby na pozycji bramkarza dokonywać zmiany.
Jemu nie można nic zarzucić. Przecież, gdy po kontuzji Marca-Andre ter Stegena wszedł do składu, to bronił zaskakująco dobrze. Nie umniejszam jego umiejętnościom, jednak moim zdaniem Wojtek ma po swojej stronie więcej atutów, choćby wzrost. Pena wygląda pod tym względem przy nim jak trampkarz.
Na pewno jego decyzje dotyczące wyjścia z bramki nie zawsze są prawidłowe, nieraz mógłby przyhamować. Jednak tak naprawdę dużych konsekwencji dla drużyny z tego nie było, bo Barcelona wygrała do tej pory wszystkie mecze z Wojtkiem między słupkami. A szczęście jest w sporcie bardzo potrzebne.
Czy to prawda, że dziś nie ma pan z nim kontaktu?
Jak to ujął jeden z dziennikarzy, można by to nazwać dość szorstką znajomością. Być może wynika to z tego, że w czasach Agrykoli traktowałem go ostrzej niż pozostałych. Dlaczego? Bo wiedziałem, że ma ogromne możliwości, że muszę od niego dużo wymagać. Być może na naszej relacji zaważyła też sytuacja, gdy zawiesiłem go na pół roku.
I nadal nie ujawni pan szczegółów tej decyzji?
Nie, to było tyle lat temu, że nie ma sensu do tego wracać. Mogę tylko powiedzieć, że kara odniosła skutek wychowawczy i więcej takie zachowanie się nie powtórzyło. Ani u Wojtka, ani u żadnego innego zawodnika w naszej grupie. Gdybym nie ukarał Wojtka, inni mogliby pomyśleć, że daję na to przyzwolenie.
Może kontaktu nie macie, ale Szczęsny o panu nie zapomina. Kilka lat temu wymienił pana nazwisko pytany o jednego z najważniejszych trenerów w życiu. Cytuję: "Oprócz tego, że był świetnym trenerem, był bardzo fajnym wychowawcą. Nauczył mnie samodyscypliny i ciężkiej pracy. Zakotwiczył taką myśl, że do sukcesu dochodzi się tylko i wyłącznie ciężką pracą".
A tych słów akurat nigdy nie słyszałem. Naprawdę, bardzo mi miło.
Można dziś powiedzieć, że gdyby nie pan, to być może jego kariery bramkarskiej w ogóle by nie było?
Można się pokusić o takie stwierdzenie, bo Wojtek na początku grał w ataku. Przyszedł do nas wiosną, a na przełomie czerwca i lipca jechaliśmy na zgrupowanie. Na ostatnim treningu przed wyjazdem wziąłem go na rozmowę i zapytałem, czy nie chciałby spróbować sił w bramce. Bo on budowę ciała miał jak jego tata Maciek, który był przecież doskonałym bramkarzem. Wojtek miał też doskonały refleks, ogromne zdolności koordynacyjne, co jest podstawą.
I podczas tej wspomnianej rozmowy zaproponowałem mu, by może spróbował sił na pozycji bramkarza. On oczywiście od razu odpowiedział, że nie. Powiedziałem, że jedziemy na obóz, jeżeli weźmiesz strój, to znaczy, że przyjmujesz propozycję, jak nie, to nadal będziesz trenował jako zawodnik z pola.
I jesteśmy na zgrupowaniu, wychodzimy na pierwszy trening, wchodzę do pokoju Wojtka, a on ubrany w pełny strój bramkarski. Także dalsza rozmowa była już zbędna. A po pierwszym treningu tak mu się spodobało, że nie było mowy o powrocie do gry w polu.
Można więc powiedzieć, że gdyby nie ja, to nie mielibyśmy takiego bramkarza jak Wojtek. Ale to tylko gdybanie, przecież nigdy tego nie sprawdzimy.
Wiemy, jaki jest teraz. A jaki był, gdy pan go trenował?
Od początku miał charakter, wiedział czego chce. Miał też w sobie determinację. Choć oczywiście były też treningi, podczas których się obijał, po prostu. Ale podchodziłem do tego z dystansem, wiedziałem, że to młody człowiek i nie jest możliwe, by na każdym treningu dawać z siebie 100 procent.
Sam byłem zawodnikiem Gwardii Warszawa, gdy ta grała w drugiej, a potem w pierwszej lidze, choć przez kontuzję niestety nie zadebiutowałem w najwyższej klasie rozgrywkowej. I pamiętam, że też miałem dni, gdy po prostu mniej chciało się wyjść na trening. To normalne, zwłaszcza u tak młodych chłopców. Dlatego nie zwracałem na to uwagi.
Pamiętam, że wtedy w Agrykoli czasami pomagał mi tata jednego z zawodników, który sam był byłym piłkarzem. I czasami podczas treningów strzelał bramkarzom. Po jednym z nich mówi mi: - Jacek, ale ten Wojtek w ogóle się nie przykłada, wręcz obija. Odpowiedziałem mu, że na koniec to i tak właśnie on zrobi karierę.
Byłem przekonany, że odniesie sukces, choć oczywiście nie przewidywałem, że aż tak wielki.
rozmawiał: Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty
Szczęsny to nieszczęście w bramce, krótka droga do przegranej.
Do pięt nie dorasta Fabiańskiemu czy Skorupskiemu, nie wspominając o zagranicznych uznanych bramkarzach.