Po dwunastu latach obcowania z niemieckim porządkiem i niemal perfekcyjną organizacją Robert Lewandowski trafił do hiszpańskiej telenoweli, w której rządzą emocje uzależnione od wyniku. Były "zdrady", bo według najnowszych informacji katalońskiego dziennikarza Pola Ballusa z "The Athletic" Xavi wydał na Polaka "wyrok", chcąc go pozbyć z klubu po zakończeniu sezonu.
Były też liczne zwroty akcji właśnie z Xavim w roli głównej. Trener pod koniec poprzedniego roku rozemocjonowany zapowiedział swoje odejście po porażce z Gironą (2:4). Kilka miesięcy później prezes Joan Laporta wycofał te deklaracje, ale ostatecznie Xavi zwolni miejsce na ławce trenerskiej. Zastąpi go Hansi Flick.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: jak się żegnać, to z przytupem. Klopp nieźle zaszalał!
Nie brakowało "zaczepek" i plotek kierowanych także w stronę Roberta Lewandowskiego. Problemem stała się nagle jego niemała pensja, co było podnoszone w mediach. W pewnym momencie tamtejszym ekspertom nie podobała się nawet mowa ciała Polaka podczas meczów. Hiszpanie byli niekiedy oburzeni, że "Lewy" okrzyczał kolegę po zepsutej akcji czy też nie przybił młodszemu zawodnikowi piątki.
I tak mijał w Barcelonie ten sinusoidalny rok. Robert Lewandowski momentami mógł poczuć się jak na widowni w cyrku. Działo się dużo, było śmiesznie, a czasem żenująco. Ale Polak nie został klaunem, choć nie można go nazwać bohaterem.
W poprzednim roku był twarzą wielkiego powrotu Barcelony. Klub wygrał dwa trofea w tym La Ligę, a na ten triumf czekał cztery lata. Do tego "Lewy" dorzucił w debiucie koronę króla strzelców na nowym podwórku. Drugi sezon w Barcelonie nie był już tak udany. Polak nie zdobył z klubem żadnego pucharu, a to pierwsza taka historia w CV Lewandowskiego od jedenastu lat. Co więcej - pierwszy raz od sześciu lat nasz zawodnik nie zdobędzie korony króla strzelców.
Ale to też dobra forma Polaka w ostatnich tygodniach, hat trick z Valencią (4:2) gol i dwie asysty z Atletico Madryt (3:0) czy efektowne trafienie z Rayo (3:0), pozwoliły Barcelonie nie zakończyć sezonu z katastrofalnym wynikiem, jakim byłoby trzecie miejsce za plecami Girony. Z polskiego punkty widzenia może cieszyć, że forma "Lewego" rośnie i to przed mistrzostwami Europy w Niemczech.
O takim "kryzysowym" sezonie polski piłkarz może tylko pomarzyć. Kapitan kadry walczył do końcowych kolejek o 'Trofeo Pichichi". Nie udało się. Wygrał Artem Dovbyk (24 gole), drugi był Alexander Sorloth (23 gole), ale "Lewy" z dziewiętnastoma bramki był tuż za nimi. To też tylko cztery trafienia mniej niż w poprzednim sezonie, ale ogólny bilans za te rozgrywki - 26 bramek, 9 asyst - prezentuje się bardzo solidnie. Milik, Piątek i inni napastnicy z reprezentacji Polski dalej nie są choćby w połowie drogi, by zbliżyć się do statusu Lewandowskiego w światowej piłce.
A wszystko na to wskazuje, że szykują się lepsze dni w trzecim sezonie "Lewego" w Barcelonie. Przynajmniej w teorii. To za kadencji Flicka w Bayernie kapitan polskiej kadry zdobył Ligę Mistrzów i pobił między innymi rekord Gerda Muellera, strzelając 41 goli w jednym sezonie Bundesligi. Można dużo mówić, jak dobrze na boisku czuł się Lewandowski u Flicka. Niemiec świetnie podporządkował funkcjonowanie całej drużyny właśnie pod polskiego piłkarza.
A to może okazać się kluczowe w odblokowaniu Lewandowskiego na dłużej niż kilka kolejnych meczów. W wielu spotkaniach tego sezon "Lewy" mógł narzekać na brak podań i wsparcia kolegów. W skrócie: gra Barcelony nie była podporządkowana pod polską maszynę do strzelania goli, a świetnie działało to właśnie w Bayernie, na czym korzystał klub i nasz zawodnik.
Flick daje niemal gwarancję spożytkowania całego potencjału Lewandowskiego i wydaje się, że z miejsca wprowadzi do zespołu porządek, którego w minionym sezonie brakowało drużynie. Może się okazać, że najlepsze dopiero przed polskim napastnikiem.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty