Koronacja Roberta Lewandowskiego na nowego króla strzelców Primera Division to już tylko formalność. Na kolejkę przed końcem sezonu "Lewy" ma pięć bramek przewagi nad drugim w klasyfikacji Karimem Benzemą. Polak może już przymierzać koronę i robić w gablocie miejsce na kolejne trofeum. Choć w niedzielnym meczu nasz napastnik nie wpisał się na listę strzelców, to i tak zagrał kapitalne zawody.
Będzie to jego szósty tytuł z rzędu, dzięki czemu przebije pod względem długości "panowania" Jean'a-Pierre'a Papina (1988-92) i Lionel Messiego (2017-21). Lącznie będzie to natomiast jego jedenasta ligowa korona w karierze, a ósma, biorąc pod uwagę najmocniejsze ligi Europy. Polak ma już więcej tytułów niż Daenerys Targaryen. A pod tym drugim względem wyrówna osiągnięcie Messiego.
Drugi po "Ibrze"
Ale to nie wszystko. Lewandowski po podbiciu Bundesligi ruszył z ekspansją i szybko podporządkował sobie kolejną ligę. I to już w pierwszym sezonie. To nie lada sztuka, bo rok po roku tytuł króla strzelców w dwóch różnych ligach z europejskiego TOP5, do którego należą ligi angielska, francuska, hiszpańska, niemiecka i włoska, dotąd zdobył jedynie Zlatan Ibrahimović.
ZOBACZ WIDEO: Nieprawdopodobne sceny. Cieszył się z gola ze środka boiska, a po chwili...
Szwed dokonał tego w latach 2012-2013, gdy najpierw był cappocanonierem Serie A, a potem najskuteczniejszym piłkarzem PSG w pierwszym sezonie występów w Ligue 1. Poza nim nie udało się to nikomu. Nawet Messi po odejściu z Barcy musiał w Paryżu uznać strzeleckie rządy młodego księcia z Parc des Princes - Kyliana Mbappe.
Krok przed legendami
Lewandowski przyzwyczaił nas do tego, że dokonuje rzeczy niesłychanych i niemożliwe dla niego nie istnieje. Jego piłkarskie cuda nam spowszedniały. To pułapka, a świadomość tego, że w nią wpadliśmy, zyskamy dopiero, gdy "Lewy" zejdzie z murawy.
Dlatego, żeby w pełni docenić jego tegoroczny wyczyn, spójrzmy na listę legend, którym nie udało się zdobyć Trofeo Pichichi w swoim debiutanckim sezonie w LaLidze. Są na niej najwybitniejsi piłkarze swoich czasów: Laszlo Kubala, Ferenc Puskas, Johan Cruyff, Diego Maradona, Gary Lineker, Hugo Sanchez czy Cristiano Ronaldo.
Nie udało się to też tak świetnym napastnikom jak Ivan Zamorano, Samuel Eto'o, Karim Benzema czy Luis Suarez. Sięgnęli po Trofeo Pichichi, ale musieli na nie czekać dużo dłużej niż Lewandowski. Zresztą, spośród wyżej wymienionych Kubala, Cruyff, Maradona i Lineker w ogóle nie mają w swoich życiorysach pozycji: "król strzelców LaLiga". A biografowie "Lewego" za tydzień taką mu dodadzą.
Najlepsi z najlepszych
Sukces Lewandowskiego jest tym większy, że od 16 lat (!) żadnemu debiutantowi nie udało się zdobyć Trofeo Pichichi. To w futbolu cała epoka. Ostatnim, który tego dokonał, był w sezonie 2006/07 Ruud van Nistelrooy. Gdy Holender zostawał królem strzelcow LaLigi, odrzucony przez Legię Warszawa 18-letni Robert Lewandowski grał w III-ligowym Zniczu Pruszków...
A w ogóle poza van Nistelrooyem (i teraz "Lewym") równie spektakularne wejście do LaLigi mieli jedynie Alfredo Di Stefano (1953), Juan Seminario (1962), Mario Kempes (1977), Hans Krankl (1979), Bebeto (1993), Romario (1994), Ronaldo (1997) i Diego Forlan (2005). Z Polakiem to łącznie 10 graczy w blisko stuletniej historii rozgrywek. Elita.
Di Stefano to legenda Realu, gwiazda potężnej drużyny, która w latach 50. ubiegłego wieku wygrała Puchar Europy pięć razy z rzędu. I wielka postać całej Primiera Division, która po Pichichi sięgała łącznie pięć razy. Kempes, Bebeto, Romario i Ronaldo to natomiast mistrzowie świata i (z wyjątkiem Bebeto) królowie strzelców mundiali. A taką koronę ma też w dorobku Forlan.
Idźmy dalej, bo widocznie niektórych Lewandowski tak rozpieścił, że nie potrafią już przyłożyć do jego osiągnięć odpowiedniej miary. Pisaliśmy już, że "Lewy" będzie dopiero drugim po Romario zawodnikiem w historii Barcy, który w premierowym sezonie na Camp Nou został mistrzem Hiszpanii i królem strzelców.
Tymczasem w całej historii LaLigi, pisanej przez największych piłkarzy w dziejach, poza Romario i "Lewym" taki debiutancki dublet ustrzelili jeszcze jedynie Di Stefano i van Nistelrooy. A dla Lewandowskiego to - powtórzmy - szósta korona króla strzelców z rzędu i dziewiąte kolejne mistrzostwo kraju. I zmieście to na kubku z kawą na wynos...
Znów to zrobił
I to wszystko w "najgorszym sezonie od lat". Sezonie naznaczonym "wielkim kryzysem". Sezonie, który miał pokazać, że "jego czas mija". W lidze, w której "miał się nie sprawdzić". W klubie, w którym miał "upaść pod ciężarem oczekiwań". Dobre sobie...
Nikt się tego nie spodziewał, a on - jak Britney Spears w swoim największym hicie - znów zrobił to, co robi najlepiej od kilkunastu lat: wyprowadził ludzi z błędu. Jak wtedy, gdy jako Polak nie mógł zarabiać najwięcej w Borussii, a został najlepiej opłacanym graczem w historii Bayernu.
Gdy w Monachium miał kompletnie nie pasować do stylu gry Pepa Guardioli, a dzięki niemu Hiszpan przekonał się do gry ze środkowym napastnikiem. Gdy miał nie strzelać tyle co Leo Messi czy Cristiano Ronaldo, a od kilku lat jest o wiele skuteczniejszy od nich.
Miał nie poprowadzić Bayernu do triumfu w Lidze Mistrzów. Miał nie pobić rekordu Gerda Muellera w liczbie strzelonych w sezonie goli. Miał nie odejść z Bayernu, bo miał z nim ważny kontrakt. Wreszcie miał nie pasować do Barcelony, bo przecież tylko stoi i dobija, a choćby mecz z Mallorcą pokazał, że potrafi grać, jak wychowany w La Masii. Więcej TUTAJ.
Takie przykłady z jego sportowego życiorysu można mnożyć. A ludzie wciąż popełniają te same błędy: najpierw w niego nie wierzą, a potem umniejszają jego sukcesy. I tak w kółko. Warto przypomnieć tym wszystkim deprecjonującym osiągnięcia Lewandowskiego słowa Grzegorza Mielcarskiego, który w rozmowie z WP SportoweFakty trafił w sam środek tarczy.
- Gdyby jakikolwiek inny polski napastnik miał takie osiągnięcia jak "Lewy", to pialibyśmy z zachwytu. Też byłem napastnikiem i chciałbym, żeby mi tak wyszło, jak Robertowi nie wyszło - zobrazował asystent Fernando Santosa.
Jak my wszyscy. W każdej dziedzinie życia.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty