Młodego Fabiena Bartheza miłością do sportu zaraził jego ojciec Alain. Ten był jednym z najlepszych we Francji rugbystów i często reprezentował narodowe barwy. Rugby nie było jednak sportem, którym Barthez junior by sobie poradził. Przede wszystkim dysponował kiepskimi jak na tę kategorię warunkami fizycznymi. Mierzył zaledwie 1,83 cm wzrostu, co praktycznie przekreślało jego szanse na pójście w ślady ojca i zostanie zawodowym rugbystą. Swoje zamiłowanie Fabien Barthez skupił zatem na piłce nożnej. Najpierw obserwował z uwagą rozgrywki ligowe we Francji, a w 1990 roku sam podpisał zawodowy kontrakt.
Przygoda w Toulouse
Pierwszym przystankiem Fabiena Bartheza w jego piłkarskiej karierze był klub z Tuluzy, Toulouse FC. Tam młody adept sztuki piłkarskiej bardzo efektownie się rozwijał, bez kompleksów rywalizując o miejsce między słupkami. Sztab szkoleniowy francuskiego klubu cenił w Barthezie ambicje i profesjonalizm, z jakim podchodził do treningów. Każde ćwiczenie wykonywał bowiem dokładnie z zaleceniami trenera, a kiedy nie był z jego przebiegu zadowolony prosił o powtórkę. Zadziorność krewkiego bramkarza przypadła do gustu trenerom drużyny z Tuluzy, którzy zdecydowali się dać niespełna 20-letniemu Barthezowi szansę występu w pierwszej drużynie.
Uzdolniony golkiper tej nie zmarnował. Kiedy stał między słupkami nie tylko był silnym punktem swojej drużyny, ale także bardzo umiejętnie kierował poczynaniami defensywnymi Toulouse, świetnie koordynując ustawienie kolegów z obrony. Jego wybijający się ponad przeciętność talent został szybko zauważony przez najmożniejsze kluby z francuskiej ekstraklasy. Najwięcej determinacji do pozyskania młodego bramkarza wykazali działacze Olympique Marsylia, którzy ściągnęli go do swojej drużyny. W Toulouse Barthez przez dwa lata gry wystąpił w 26 meczach ligowych.
Ulubieniec Stade Vélodrome
Kiedy 21-letni Fabien Barthez podpisał kontrakt z klubem z Marsylii z jego przyjściem nie bez powodów wiązano spore nadzieje. W klubie od dawna szukano bramkarza, który byłby w stanie zagwarantować drużynie stabilizację w grze defensywnej i w znacznym stopniu wzmocnić linię obrony drużyny ze Stade Vélodrome. Barthez spełnił pokładane w nim nadzieje. Z miejsca stał się golkiperem numer 1. Olympique niejednokrotnie stając się zawodnikiem meczu. Niestety, Barthez był bramkarzem specyficznym. Słynął nie tylko z krewkiego charakteru i ciętego języka, ale także z nierównej formy. Potrafił bronić w niewyobrażalnie ciężkich sytuacjach, by chwilę później wpuścić do siatki strzał, który drogi do bramki znaleźć prawa nie miał.
Nie zmieniało to jednak jego silnej pozycji w drużynie trenera Jeana Fernandeza. Miał też pewne miejsce w pierwszym składzie kiedy drużyną z Marsylii kierowali Raymond Goethals, Marc Bourrier, Gérard Gili i Henri Stambouli. Poparcie, jakie Barthez miał wśród zarządu klubu i kibiców Olympique sprawiło, że pozycja uzdolnionego bramkarza wydawała się być bardzo silna. Tym większe było zaskoczenie wśród włodarzy drużyny ze Stade Vélodrome, kiedy w roku 1995 Barthez zdecydował się odejść z klubu i przenieść do AS Monaco. W drużynie z Marsylii Barthez spędził trzy lata i rozegrał wtenczas 142 spotkania.
Książę Monaco
Przechodząc w 1995 roku z Olympique Marsylia do AS Monaco Fabien Barthez był już piłkarzem kompletnym. Nabrał niezbędnego doświadczenia w Ligue 1, a także cieszył się dużym szacunkiem wśród działaczy i trenerów klubowych, jak i reprezentacji Francji. Do pełni szczęścia Barthezowi brakowało jednak spektakularnych sukcesów. Na triumf w lidze czy europejskich pucharach zarówno z Toulouse FC jak i Olympique Marsylia liczyć nie mógł. Chęć osiągnięcia czegoś w karierze było głównym magnesem przyciągającym Bartheza do klubu z Księstwa Monaco. Szybko wywalczył sobie miejsce w pierwszym składzie nowego klubu.
Na sukcesy także nie musiał czekać zbyt długo. W 1997 roku wraz z AS Monaco sięgnął po tytuł mistrza Francji. Podobny sukces powtórzył w roku 2000. W maleńkim Księstwie stał się niemalże ikoną klubu. Błyszczał nie tylko na boisku piłkarskim, ale także na salonach, niejednokrotnie zapraszany na spotkania przez księcia Alberta. W ambitnej postawie Bartheza gra we Francji przez całą karierę nie mieściła się w głowie. Dlatego też w 2000 roku, kiedy otrzymał ofertę przejścia do czołowego klubu angielskiej Premier League, Manchesteru United nie wahał się zbyt długo. Tym bardziej, że oferta klubu z Old Trafford była więcej niż przyzwoita.
Bramkarski rekord
Ściągając Fabiena Bartheza do swojej drużyny menadżer Man Utd, Sir Alex Ferguson musiał głębiej sięgnąć do kieszeni. Negocjacje między klubami były trudne, ale ostatecznie obie strony osiągnęły porozumienie. Anglicy zapłacili klubowi z Monaco za transfer bramkarza 17 mln funtów, co jest do dzisiaj najwyższą w 131-letniej historii klubu z Manchesteru kwotą wydaną na transfer bramkarza. Początku Bartheza w nowym klubie nie były łatwe. Nie najlepsze warunki fizyczne mocno dawały mu się we znaki w pojedynkach powietrznych, ale z czasem przystosował się do nowego stylu gry i wywalczył pewne miejsce między słupkami bramki Czerwonych Diabłów.
Jego parada w wyjazdowym meczu z FC Liverpool w sezonie 2002-2003 została uznana paradą roku Premier League. Wówczas w kapitalnym stylu obronił strzał Dietmara Hammana. Przez ten fakt od kibiców Red Devils otrzymał przydomek "drugi Schmeichel", który także w równie trudnych sytuacjach umiał wychodzić obronną ręką.
Upadek bohatera
Niestety, obok kapitalnych występów w barwach Man Utd Barthez zaliczał także niezliczoną liczbę kiksów i wpadek. Te bramkarzowi światowej klasy, za jakiego Francuz był uważany nie przynosiły chluby. Tym bardziej, że częściej były one efektem nie braku umiejętności czy błędu przy interwencji, a charakteru samego zawodnika. Obraz francuskiego golkipera załatwiającego swoje potrzeby fizjologiczne przy słupku, czy puszczającego bramkę w "bezruchu" po ofsajdzie, który tylko on sam widział nikogo z czasem na Wyspach Brytyjskich nie dziwił.
Czara goryczy przelała się po kuriozalnej bramce puszczonej przez Bartheza w meczu półfinału Ligi Mistrzów z Realem Madryt. Bramkarz Czerwonych Diabłów zrobił w tej sytuacji wszystko, by napastnik Królewskich Ronaldo trafił do siatki, pozbawiając tym samym swoją drużynę marzeń o zdobyciu cennego europejskiego pucharu. Po tym meczu szkocki menadżer drużyny z Old Trafford rozpoczął poszukiwania nowego bramkarza. Stanęło na reprezentancie USA Timie Howardzie, który już w okresie przygotowawczym "wygryzł" Bartheza z podstawowego składu. Francuz zdecydował się wówczas na wypożyczenie do Olympique Marsylia. Było to jedyne wyjście, by nie załamał sobie kariery.
Powrót w rytm Marsylianki
Mimo nie najlepszych występów w Premier League we Francji Fabien Barthez w dalszym ciągu cieszył się dobrą sławą. Po powrocie do Olympique Marsylia znów wskoczył do wyjściowej jedenastki drużyny ze Stade Vélodrome i radził sobie na tyle dobrze, że francuski klub zdecydował się na transfer definitywny reprezentacyjnego golkipera. W rodzinnym kraju Barthez żył beztrosko. Marsylia włączyła się do walki o wysokie cele, a sezon 2005/06 zainaugurowała zdobyciem Pucharu Intertoto. Wówczas 35-letni już Barthez podjął decyzję o przejściu na zasłużoną emeryturę.
W postanowieniu tym nie wytrwał jednak zbyt długo. Nieco ponad dwa miesiące po zawieszeniu piłkarskich butów na kołku znów wrócił na boisko, tym razem w roli ratownika zagrożonego degradacją z Ligue 1. FC Nantes.
W cieniu skandalu
W Nantes z przyjściem tak uznanego golkipera jak Barthez wiązano spore nadzieje. Drużyna prezentowała się fatalnie w grze defensywnej i była jednym z głównych faworytów do spadku. Niestety Barthez nie okazał się zbawicielem klubu, którego prezesem jest Polak, Waldemar Kita. Utytułowany francuski klub po 44 latach gry w najwyższej klasie rozgrywkowej, a doświadczony golkiper zdaniem kibiców był głównym winowajcą degradacji drużyny. Fani byli na bramkarza wściekli do tego stopnia, że nie pozwolili mu wyjechać ze stadionu kopiąc jego samochód i próbując go wywrócić. Musiała interweniować ochrona.
Po tym incydencie, jeszcze przed końcem sezonu Barthez zdecydował się w trybie natychmiastowym odejść z klubu i opuścić miasto. Jak sam mówił, najważniejsze było dla niego poczucie bezpieczeństwa rodziny i jego samego, a fani FC Nantes przesyłali mu listy z pogróżkami pod adresem samego zawodnika, jak i jego najbliższych.
International level
Obok bogatej kariery klubowej Fabien Barthez wpisał się złotymi zgłoskami w historię reprezentacji Francji. Uzdolniony golkiper miał pewne miejsce w kadrze Trójkolorowych na wielkie turnieje międzynarodowe. Po raz pierwszy z wielką reprezentacyjną piłką Barthez miał styczność w trakcie Euro 1996. Nie był co prawda w trakcie tych mistrzostw pierwszym bramkarzem francuskiej drużyny narodowej i cały turniej oglądał z ławki rezerwowych, ale i tak nabrał niezbędnego doświadczenia związanego z udziałem w wielkiej imprezie reprezentacyjnej.
To przyniosło niewymierne efekty w trakcie Mistrzostw Świata 1998, których Francja była gospodarzem. 27-letni wówczas Barthez był już podstawowym bramkarzem drużyny narodowej i w znacznym stopniu przyczynił się do zdobycia przez kadrę prowadzoną przez selekcjonera Aimé Jacquet tytułu mistrza świata. Na tym jednak nie koniec reprezentacyjnych sukcesów charyzmatycznego bramkarza. W roku 2000 był kluczowym zawodnikiem drużyny narodowej w trakcie Euro 2000. Drużynę prowadził wówczas selekcjoner Roger Lemerre, który wcześniej pełnił funkcję asystenta Jacqueta. I tym razem kadra Trójkolorowych nie zawiodła i sięgnęła po tytuł czempiona Starego Kontynentu.
Niestety, rok 2002 przyniósł znaczną obniżkę formy reprezentacji Francji. Podczas Mistrzostw Świata w Korei i Japonii francuska drużyna była tradycyjnie wymieniana w gronie faworytów do końcowego triumfu. Niemiłosiernie jednak w tym turnieju zawiodła, odpadając już po fazie grupowej. Wówczas ani Fabien Barthez, ani inni wielcy zawodnicy "mistrzów wszechświata" jak przez francuskich żurnalistów nazywana była ich kadra narodowa nie miał powodów by chodzić z podniesionym czołem. Nieco lepiej Trójkolorowi spisali się podczas Euro 2004. Prowadzona wówczas przez Jacque Santiniego drużyna dotarła do ćwierćfinału Mistrzostw Europy, tam ulegając późniejszym triumfatorom turnieju, Grekom.
Odrodzenie potęgi
Prawdziwe katharsis reprezentacja Francji przeżyła jednak w trakcie Mistrzostw Świata 2006. Przez niewielu zaliczana wówczas do roli czarnego konia drużyna selekcjonera Raymonda Domenecha wzmocniona weteranami Fabienem Barthez'em, Lilian'em Thuram'em i Zinedine Zidane'm przez cały turniej szła jak burza. Pogromcę Trójkolorowi znaleźli dopiero w samym finale, gdzie w kontrowersyjnych okolicznościach uległa 1:2 reprezentacji Włoch.
Był to ostatni występ Bartheza w narodowych barwach. Po tym meczu definitywnie zakończył reprezentacyjną karierę. Obecnie jest ekspertem Canal Plus, gdzie komentuje zarówno rozgrywki ligowe, jak i mecze reprezentacji.