Jeszcze w 2021 roku Filip Adamus relacjonował występy polskiej kadry na mistrzostwach Europy na kanale Łączy nas Piłka i wraz z reprezentantami Polski przeżywał porażkę w fazie grupowej. Tegoroczne mistrzostwa świata ogląda z... Wietnamu, który jest jego kolejnym przystankiem w wyprawie dookoła świata. Dziennikarz rzucił pracę marzeń, by przeżyć przygodę swojego życia i przez rok odwiedzić wszystkie kontynenty na Ziemi.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Skąd wziął się twój pomysł, by rzucić pracę w PZPN i rozpocząć podróż dookoła świata?
Filip Adamus, były pracownik Rakowa Częstochowa, Canal+ i PZPN: Po prostu lubię robić nowe rzeczy. Po sześciu latach pracy w federacji - głównie przy projektach Łączy Nas Piłka, pokazując reprezentację od środka - zacząłem się zastanawiać, czy w tej pracy spotka mnie coś nowego. Zestawiłem to sobie z pomysłem, który siedział mi z tyłu głowy od kilku, a nawet kilkunastu lat, czyli podróży z plecakiem dookoła świata. W październiku poinformowałem pracodawców o swojej decyzji, a na początku stycznia byłem w Mombasie w Kenii. Moja podróż trwa już nieco ponad 300 dni, póki co zdążyłem odwiedzić w tym czasie 21 krajów. Wychodzi, że w każdym z państw spędzam średnio po około dwa tygodnie.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nagranie Lewandowskiego hitem sieci. Kapitan nie próżnuje
O kolejnych punktach podróży informujesz w mediach społecznościowych. Czy po powrocie możemy się spodziewać książki z tej wyprawy?
Ale szczerze mówiąc na ten moment nie wyobrażam sobie, bym po powrocie był w stanie zmotywować się do żmudnego siedzenia samotnie przed komputerem i spisywania przez parę tygodni moich wspomnień. Póki co najciekawsze zdarzenia i ciekawostki z mojej trasy relacjonuję na swoim Instagramie i Twitterze. Ta podróż bardzo dużo mi dała jako człowiekowi i od początku traktowałem to właśnie jako okazję do rozwoju.
W trakcie podróży podejmujesz się dodatkowych prac, by opłacić wysokie koszty, czy może opłacasz wszystko ze swoich oszczędności?
Ta podróż to efekt 18 lat pracy w różnych miejscach, nie tylko w Polsce. Wszystko opłacam z oszczędności, ale przez to muszę trzymać dość niski budżet. Przemieszczam się takimi samymi środkami transportu, jak miejscowi, jem w podobnych miejscach. To mi pasuje, bo moim celem było zobaczenie, jak ludzie organizują sobie życie w różnych miejscach na świecie.
Co, oprócz ciekawości świata, skłoniło cię do realizacji tak szalonego pomysłu?
Pracowałem przez kilkanaście lat bardzo blisko sportu - jako dziennikarz sportowy, marketingowiec, organizator wydarzeń, a ostatnio menedżer do spraw komunikacji. Niestety z biegiem czasu pasja przemieniła się w pracę, a ja przestałem się tak bardzo emocjonować kolejnymi meczami. Miałem nawet problem, by znów w podobnym stopniu ekscytować się spotkaniami reprezentacji Polski, a przecież pracowałem w jej sztabie. Myślę, że zaczynałem być po prostu zbyt blisko. Dzięki tej podróży złapałem trochę dystansu i ta zajawka powoli wraca. Choć różnice w strefach czasowych nie ułatwiają zadania, to te mistrzostwa śledzę znacznie uważniej niż ostatnie turnieje, na których byłem jako przedstawiciel PZPN. Wtedy koncentrowałem się na pracy z kadrą, a dziś znów jestem "tylko" kibicem.
Skąd bierzesz pomysły na kolejne kierunki? To spontaniczne decyzje, czy cała podróż jest z góry zaplanowana?
Wylatując z Polski miałem tylko ogólny plan - wiedziałem, że chcę zobaczyć jak najwięcej różnorodności, a jednocześnie objechać świat dookoła w mniej więcej rok. Konkretnie nie miałem pojęcia, jak potoczy się ta wyprawa. Miałem w głowie kilka punktów: safari w Kenii, plażę z pingwinami w RPA, legendarny szlak Inków i Machu Picchu, spektakularne schody Haiku na Hawajach, dżungla w Amazonii. Wszystko wychodzi jednak dość spontanicznie.
W swoich relacjach często wracasz do tematu piłki nożnej. Zauważyłeś znaczące różnice w postrzeganiu piłki nożnej w różnych krajach świata?
Ogólny wniosek z tej podróży jest taki, że piłka nożna jest ważna dla większości ludzi na świecie. Wyjątkiem są być może Stany Zjednoczone i Australia, a także rejon Ameryki Środkowej, Panama i Kostaryka, gdzie widać amerykańskie wpływy i częściej znajdziesz tam boiska do baseballa niż piłki nożnej. W pozostałych krajach piłkę kopie się dosłownie wszędzie, a ranga tej dyscypliny w społeczeństwie jest podobnie wysoka. Oczywiście nikt nie okazuje miłości do piłki nożnej tak ekspresyjnie, jak Brazylijczycy czy Argentyńczycy.
Różnica pomiędzy podejściem fanów z Europy czy Afryki a tych dwóch krajów - Brazylii i Argentyny - faktycznie jest tak duża?
Byłem na meczu ligi argentyńskiej na słynnym stadionie La Bombonera, gdzie swoje mecze gra Boca Juniors. Wcześniej myślałem, że raczej nic mnie w piłce nie zaskoczy ani nie zachwyci - ale czegoś takiego jak tam nie przeżyłem nigdy wcześniej. Na 45 minut przed meczem stadion był już wypełniony po brzegi, a dla kibiców święto już się zaczęło - to jest niesamowite, jak głośno, równo i czysto śpiewają argentyńscy kibice. W Buenos Aires przez cały mecz fanatycznie dopingował, nie tylko tzw. młyn, ale w doping zaangażowani byli wszyscy fani. W tych krajach nieważny jest wiek czy status społeczny, bo na trybunach wszyscy zachowują się tak samo. Każdy mecz ligowy jest w tych krajach świętem, a ludzie szaleją za swoimi klubami. W samym Buenos Aires są aż 24 kluby na wysokim poziomie, więc praktycznie co tydzień możesz trafić na jakieś gorące derby.
Te mistrzostwa pokazują, że afrykańskie drużyny są coraz lepsze. Jak tam wyglądają mecze ligowe?
Afryka różni się od Ameryki Południowej tym, że dla jej mieszkańców najważniejsza jest angielska Premier League. Tam wciąż panuje wielka moda na chodzenie po mieście w koszulkach najlepszych klubów świata, a że większość fanów śledzi właśnie ligę angielską, to co chwila widzisz na ulicy koszulki czołowych klubów Premier League. Znacznie gorzej jest ze wspieraniem lokalnych klubów. Na wielkim stadionie w Nairobi na meczu najwyższej ligi było zaledwie kilkaset fanów, którzy nie byli zaangażowani w doping. Podobnie w Rwandzie, choć tam i same obiekty były już dużo mniejsze.
Co do tej pory było najbardziej ekscytującym momentem podróży?
Ja generalnie najbardziej lubię zaskoczenia - niespodziewane miejsca, nieoczekiwane zdarzenia. Wsiadając w styczniu do samolotu nie spodziewałem się, że w tym roku będę spędzał noc na hamaku w amazońskiej dżungli, wypatrywał goryli wspinając się na wulkan Mt Bisoke w Rwandzie, siedział samotnie dwie godziny z pingwinami pod Kapsztadem czy obserwował pogrzeb na Madagaskarze, który wyglądał jak… dobra studencka impreza. Totalną niespodzianką były poszukiwania pustyni w Senegalu, bo przecież stereotypowo się wydaje, że cała Afryka to tylko piach, suchość i gorąco. Tymczasem, żeby na jakąś w końcu trafić, musiałem pojechać z Dakaru na północ kraju. Tę podróż zapamiętam do końca życia, bo w temperaturze 44 stopni Celsjusza, jechaliśmy ponad 30 km małym osobowym Renault w 13 osób.
Jak to w ogóle możliwe?
Z przodu siedziało czterech dorosłych, na tylnej kanapie ścisnęło się pięć osób, w bagażniku dwie kolejne, no i dwie stały na tylnej krawędzi trzymając się dachu. To zresztą afrykański klasyk, bo w Ugandzie nieraz jechałem taką "prywatną taksówką" w dziewięć osób. Nie muszę oczywiście dodawać, że żadne z tych aut nie miało klimatyzacji. Może to zabrzmi dziwnie, ale nauczyłem się także podziwiać brzydotę, dlatego zachwyciło mnie paragwajskie Ciudad del Este - moim zdaniem najmniej urodziwe miasto świata.
W Brazylii odwiedziłeś też miejscowość zamieszkałą przez polską mniejszość. Jak podobała ci się Aurea?
To faktycznie jedno z najbardziej niezwykłych doświadczeń w czasie mojej podróży. Miasteczko zamieszkałe jest praktycznie tylko przez przodków polskich emigrantów - stąd same swojsko brzmiące nazwiska: Slussarek, Modtkowski, Novak, Levandoski. I co naprawdę imponujące, ci ludzie wciąż pielęgnują kulturę swoich dziadków i pradziadków. To chyba jedyny region na świecie, gdzie ludzie wciąż posługują się starodawnym polskim językiem - takim, jaki przywiozły tam ponad 100 lat wcześniej poprzednie pokolenia.
Ten język różni się od tego, którym posługujemy się obecnie w Polsce?
Zamiast mówić "tam", mieszkańcy Aurei mówią "tamtoj", zamiast "zawsze" - "zawżdy", "dzieci" to "siury", no a "dziewczyna" to… "dziwka". Jak do tego dodamy, że na określenie "spieszyć się" mówią "ruchać", zaczyna to nam brzmieć - przyznaj - nietypowo. Dla nich to było spore wydarzenie, że odwiedził ich - jak mówią "Polak od nas z Polski". Przyjęli mnie niezwykle serdecznie.
Taka podróż to jednak nie tylko możliwość na poznanie nowych kuchni, ale także doświadczenie nowych smaków. Jaka była najdziwniejsza potrawa, jaką jadłeś?
Było tego całkiem sporo, ale dla mnie najdziwniejszą rzeczą okazała się chyba pieczona świnka morska podawana jako lokalna specjalność w Peru. Poza tym była jeszcze sajgonka z węża i jajko z płodem kaczki w Wietnamie, surowe larwy w Brazylii czy grillowane robaki w górach w Zimbabwe. W wiosce na Madagaskarze jadłem z kolei najtańszy obiad w swoim życiu - płacisz równowartość dwóch złotych, a pani chce ci jeszcze wydać resztę. Skala ubóstwa też w niektórych miejscach niestety uderzała bardzo mocno.
Czy podczas takiej podróży można w ogóle mówić o rozczarowaniach?
Nauczyłem się już, że rozczarowanie zdarza się głównie wtedy, gdy masz zbyt wysokie oczekiwania. Tak było choćby z wizytą pod Wodospadami Iguazu, które za sprawą innych osób urosły w mojej głowie do takich rozmiarów, że gdy w rzeczywistości je zobaczyłem, nie miałem wielkiego efektu "wow". Po prostu okazały się takimi, jakich się spodziewałem.
Zdarzały się jednak miejsca, do których na pewno nie chciałbyś wrócić?
Mogę tak powiedzieć jedynie o miejscach, w których nie czułem się do końca bezpiecznie. W Rio de Janeiro, Kolumbii i RPA na każdym kroku słyszysz: "Tam nie idź, to niebezpieczne miejsce". W sumie po części te ostrzeżenia okazały się całkiem słusznie, bo na kolumbijskiej wyspie Tierra Bomba straciłem wszystko, co miałem akurat przy sobie. Całe to zdarzenie wynikało jednak z moich błędów i wyłączonej czujności.
Strata wszystkich rzeczy w trakcie podróży dookoła świata to katastrofa. Jak sobie z tym poradziłeś?
Faktycznie straciłem paszport, kartę płatniczą, gotówkę, dwa telefony, czytnik ebooków. Wydawało mi się, że ogromnym problemem będzie kwestia paszportu, ale większym wyzwaniem okazała się strata polskiej karty SIM. Powód prosty: to polski numer telefonu miałem przypisany do swoich kont bankowych. Gdybym przed wyjazdem nie wpadł na to, by upoważnić moją siostrę do odbioru duplikatu karty SIM, pewnie na Kolumbii skończyłbym swoją podróż i musiał wracać do Polski.
Domyślam się, że po takim incydencie miałeś dość Kolumbii.
Absolutnie nie i nie chcę, by ludzie traktowali to jako przestrogę przed wyjazdami w ten rejon świata. Kolumbia jest naprawdę pięknym krajem, z imponującym Medellin, karaibskimi plażami, najwyższymi palmami świata, świetnym jedzeniem i setkami kolorowych miasteczek. Niestety, lata wojen domowych i aktywności narkotykowych karteli doprowadziły państwo do takiego stanu, że niektórzy wciąż muszą posuwać się do takich czynów. Taka podróż pozwala docenić, ile mieliśmy szczęścia, że urodziliśmy się w bezpiecznym i wysoko rozwiniętym centrum Europy.
To jedyna nieprzyjemna sytuacja?
Było ich dosłownie kilka - według mnie naprawdę niedużo, biorąc pod uwagę czas i liczbę odwiedzonych miejsc. W Rio de Janeiro wybrałem się na Maracanę. Byłem nieco spóźniony i jechałem tam taksówką - po kilkunastu minutach utknęliśmy w korku. Gdy spytałem kierowcy, co się stało, on bez cienia strachu czy zdziwienia odpowiedział: “Nic nic, tylko jakaś strzelanina”. Dla niego nie było to nic niezwykłego, z podobnymi sytuacjami mierzy się pewnie niemal codziennie. W Pretorii w RPA taksówkarz z kolei nie zgodził się, by odwieźć mnie na dworzec autobusowy, bo uznał to za zbyt niebezpieczną część miasta.
Wróćmy jednak do piłki nożnej. Robert Lewandowski może równać się na świecie popularności Leo Messiego czy Cristiano Ronaldo?
Podczas mojej podróży nie było kibica, który nie znałby Lewandowskiego. Mam wrażenie, że jego pozycja w światowej piłce uległa dużej zmianie po transferze do FC Barcelony. To klub, który jest doskonale znany poza Europą i ma wielu fanów w najdalszych zakątkach świata. W mocno piłkarskiej Argentynie, gdzie 60 procent ludzi ma włoskie korzenie, kojarzeni są jeszcze Wojciech Szczęsny i Piotr Zieliński.
Dlaczego Argentyńczycy aż tak bardzo czczą Maradonę, skoro przecież w światowej piłce Messi osiągnął znacznie więcej?
Przede wszystkim Maradona zdobył z reprezentacją tytuł mistrza świata, a Messi wciąż tego nie dokonał. No i Diego dał się zapamiętać z gry w lidze argentyńskiej, która ma tam wyjątkowy status. Numer 10 wciąż jest więc kojarzony z "Bogiem", bo tak tam o nim mówią, a jego oficjalny kościół - Iglesia Maradoniana - liczy 120 tysięcy wyznawców. Można się śmiać, ale coś takiego faktycznie istnieje, a jednym z dziesięciu przykazań członków tej "religii" jest nazwanie swojego syna imieniem Diego, a sobie przybranie tego imienia jako drugiego. Najciekawsze jest to, że kultem tę postać darzą nie tylko starsi kibice, ale także ci młodsi, którzy nie mają szans pamiętać Maradony z boiska. Argentyńczycy są wobec swojego idola nieco bezkrytyczni, a gdy tylko chce się porozmawiać o jego ciemnej stronie, najchętniej zmieniają temat, przymykając na to oko.
Wcześniej mówiłeś, że uważnie śledzisz te mistrzostwa. W którym kraju jesteś obecnie i jak wygląda tam mundialowa atmosfera?
Obecnie jestem w Wietnamie, co mocno utrudnia mi śledzenie na żywo wszystkich meczów. Te najciekawsze wieczorne spotkania rozpoczynają się o drugiej w nocy tutejszego czasu. Sami Wietnamczycy nie żyją jakoś bardzo tymi mistrzostwami, ale w barach można spotkać sporo turystów oglądających mecze.
W podróży jesteś już dwunasty miesiąc. Jakie masz plany na kolejne kraje?
Zostały mi niecałe trzy miesiące, a jedyną pewną rzeczą jest mój lot z Baku do Warszawy w lutym przyszłego roku, który zakończy mają wyprawę. Na ten ostatni okres mam już wstępny plan i z Wietnamu zamierzam ruszyć na Filipiny, a potem do Malezji. Następna pewnie będzie Tajlandia, po niej Indie, może Bangladesz. Moja podróż dookoła świata zamknie się na 27 krajach.
Co myślisz, gdy zdajesz sobie sprawę z tego, że twoja przygoda powoli dobiega końca?
Czuję też w sobie taki fajny dreszczyk w kontekście tego, jak będzie wyglądać moje życie po powrocie do Polski. Jest kilka pomysłów, pojawiają się wstępne rozmowy na temat tego, co mógłbym dalej w swoim życiu robić. Obiecałem sobie jednak, że decyzję zostawiam sobie na luty. Mam tu jeszcze po drodze parę rzeczy do zobaczenia.
***
Podróż dookoła świata Filipa Adamusa można na bieżąco śledzić w jego mediach społecznościowych. Na twitterze i Instagramie.
rozmawiał Mateusz Puka, WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Co dalej ze Szpakowskim na MŚ?
Premier wezwał prezesa PZPN