Polak chciał podnieść banknot z ziemi. Szok, co wtedy spotkało go w Katarze

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Bartłomiej Azarko
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Bartłomiej Azarko

Przy budowie Al Janoub Stadium, na którym odbywają się mecze mundialu, pracował Bartłomiej Azarko. Polak odsłania WP nieoczywiste kulisy życia w Katarze. - Nie ma kolejek do lekarzy, leki są darmowe, na ulicy stoją otwarte samochody - mówi.

Bartłomiej Azarko w Katarze spędził 10 miesięcy. Pracował jako inżynier budowy na Al Janoub Stadium w Al-Wakrah, w firmie odpowiedzialnej za fasadę budynku i wykończenie dachu.

- Dla mnie to była abstrakcja. Nigdy nie myślałem, że to może się udać - wspomina w rozmowie z Wirtualną Polską. Ofertę pracy znalazł w internecie, po wysłaniu CV i kilku rozmowach na jego poczcie elektronicznej czekał już bilet samolotowy do Kataru.

Pensja? Polska razy cztery. Apteki? Nie płacisz

To była dla niego oferta życia. Warunki finansowe? Wręcz nieporównywalne do tych, na jakie mógłby wtedy (2018 rok) liczyć w ojczyźnie. - Na tamten moment były to zarobki ok. cztery razy wyższe niż w Polsce. Trzeba pamiętać, że wtedy byłem dopiero rok po studiach, więc dla mnie były to ogromne pieniądze - mówi.

W pakiecie zatrudnienia była nie tylko solidna pensja. - Tak, firma zapewniała także służbowy samochód i mieszkanie - ale na zupełnie przyziemnym poziomie, bez rewelacji. Ponadto opłacono moje ubezpieczenie zdrowotne - opowiada.

Polacy, przekonuje Azarko, jeśli chodzi o służbę zdrowia, przeżyliby w Katarze prawdziwy szok. - W Katarze służba zdrowia jest na fantastycznym poziomie. Nie ma kolejek, a leki w aptekach są darmowe - wystarczy mieć ubezpieczenie i receptę - zdradza.

ZOBACZ WIDEO: Były kadrowicz zdradza kulisy. Tak wygląda dzień po meczu na wielkim turnieju

Dla Bartłomieja Azarki była to niewątpliwie przygoda życia. Nie oznacza to jednak, że do Kataru udał się na wakacje połączone z lekką pracą. Nic bardziej mylnego.

- To była ciężka praca. Bywały momenty, kiedy ekipa, za którą byłem odpowiedzialny, liczyła ok. 100 osób. Miałem bardzo dużo na głowie, pracowaliśmy 11 godzin dziennie, sześć dni w tygodniu. Mało tego - zdarzało się, nawet po godzinach musiałem zajmować się "papierkową robotą", na którą zabrakło czasu w trakcie dnia. Finał był taki, że - podobnie jak przed okresem w Katarze - rozglądałem się za nową pracą, wysłałem kilka CV, dostałem dobrą ofertę z Polski. I wróciłem. Nie żałuję - relacjonuje.

Zakupy alkoholu za zgodą szefa

Jak tak naprawdę wygląda życie w Katarze? Azarko trochę zaskakuje, bowiem twierdzi, że "zupełnie normalnie". - Katar jest bardzo rozwiniętym krajem. Są oczywiście dzielnice biedniejsze, ale generalnie jest tam wszystko, czego potrzeba. Lecąc tam, myślałem, że wieczorami nie będzie miejsca, by wyjść. Na szczęście są tam okna na świat - prawie każdy większy hotel ma swój klub czy pub, gdzie jest zupełnie europejsko. Wiadomo, że trzeba się przyzwyczaić na przykład do temperatur, ale klimatyzacja jest dosłownie wszędzie - opisuje.

Na zdjęciu: Bartłomiej Azarko (archiwum prywatne)
Na zdjęciu: Bartłomiej Azarko (archiwum prywatne)

- A koszty życia? - dopytujemy. - Nie są duże. Gdy tam mieszkałem, paliwo kosztowało grosze. Ok. złotówkę za litr, a to dlatego, że w Katarze nie ma podatków. Produkty spożywcze były natomiast minimalnie droższe niż w Polsce - wylicza.

Inaczej wyglądają natomiast ceny alkoholu. Tutaj z Polską nie ma porównania. - W pubach czy klubach alkohol faktycznie jest bardzo drogi. Za kufel piwa czy "szota" za moich czasów trzeba było zapłacić 40-50 zł. Na cały Katar jest jednak jeden sklep z alkoholem… - zdradza.

Co do wspomnianego sklepu - jest jednak pewien haczyk. Trzeba mieć zgodę pracodawcy, by zrobić w nim zakupy. - W moim przypadku uzyskałem takową bez problemu, musiałem tylko wykupić kartę za 15 zł miesięcznie. W tym sklepie można kupić każdy alkohol, nawet… polski. Ceny? Ok. dwa razy wyższe niż w Polsce, więc zupełnie akceptowalne. Można tam też dostać wieprzowinę, bo w marketach oczywiście jej nie ma - mówi WP Azarko.

Chciał podnieść banknot z ziemi. I wtedy...

- Pierwszego dnia kolega zabrał mnie do centrum handlowego na zakupy. Nagle zauważyłem banknot wartości 100 riali (wtedy ok 100 zł). Instynktownie chciałem go podnieść… - rozpoczyna swoją zaskakującą opowieść Azarko. 

- Wtedy kolega dosłownie na mnie nakrzyczał: "nie wolno, to nie twoje!". W Katarze to byłoby odebrane jako kradzież, nikt nie schyli się po te 100 riali. Wszyscy zostawiają też swoje samochody z włączonymi silnikami, by się chłodziły. Nie ma możliwości, by taki samochód ktoś ukradł - uzupełnia.

Dodaje przy tym, że przez 10 miesięcy w Katarze nie poznał osobiście... żadnego rodowitego Katarczyka. Ci trzymają się raczej w cieniu, ograniczają się do swoich grup.

Mnóstwo kontrowersji

Według wielu organizacji, każdego dnia w Katarze łamane są prawa człowieka, a w trakcie budowy obiektów na mistrzostwa świata w piłce nożnej śmierć miało ponieść kilka tysięcy robotników (tak wskazują dane zebrane choćby przez Amnesty International, choć oficjalnie - według Kataru - "ledwie" kilkadziesiąt robotników poniosło śmierć. W to jednak oczywiście nikt nie wierzy. Więcej - TUTAJ).

- Nie mam przekonania, czy te dane są prawdziwe. Musiałbym tracić kilku pracowników miesięcznie, a tak nie było. Nie wiem, jak było na innych budowach, natomiast w moim przypadku miałem na głowie zazwyczaj trzech specjalistów ds. BHP: jeden z mojej firmy, jeden od inwestora, jeden odpowiedzialny po prostu za kwestie BHP na budowie. Każde, nawet najmniejsze złamanie przepisów, skutkowało ostrzeżeniami, a trzy ostrzeżenia - wydaleniem z budowy, czyli strata pracy - przypomina.

- Podczas moich 10 miesięcy w Katarze wydarzył się jeden wypadek śmiertelny, gdy pracownik z Nepalu, który nie przypiął się do zabezpieczenia na rusztowaniu, spadł z niego. Budowa była wstrzymana na dwa tygodnie, sprawę badały najróżniejsze komisje. Po wznowieniu prac wszyscy pracownicy byli ponownie przeszkalani z zasad pracy na wysokościach - dodaje.

Bartłomiej Azarko z pracownikami (nasz rozmówca - górny rząd, trzeci od lewej strony) - archiwum prywatne
Bartłomiej Azarko z pracownikami (nasz rozmówca - górny rząd, trzeci od lewej strony) - archiwum prywatne

Z pracownika zrobią niewolnika?

Pytamy Azarkę, jakie są jego doświadczenia co do pracowników najniższego szczebla. Wyzysk? Zmuszanie do pracy?

- Oczywiście, nie jest to świat idealny. Prawda jest taka, że warunki pracy dostosowane są do tego, z jakiego kraju pracownik przyjechał. Dla nas stawki dla pracowników z Bangladeszu mogą być szokujące, wtedy płacono im 700-1500 riali miesięcznie. Ale tak samo moja stawka byłaby szokująca dla Belga, Anglika czy Amerykanina. Wynagrodzenia są dostosowane do siły nabywczej pieniądza w kraju, z którego ktoś przyleciał - stwierdza.

O warunkach pracy Azarko mówi, że wielu jemu podlegających pracowników, chciało dorabiać w jedyny dzień wolny w tygodniu od pracy. - Dostawałem zapytania o możliwość przyjścia do pracy oczywiście po to, by na koniec miesiąca otrzymać wyższą pensję. Najczęściej byli to pracownicy niewykwalifikowani, często niemówiący po angielsku. Dostawali proste zadania. A też zdarzało się, że przyłapałem ich na spaniu czy obijaniu się - przyznaje.

Dawid Borek, dziennikarz WP SportoweFakty

Źródło artykułu: