W 2009 roku kibice Arki Gdynia wybrali Janusza Kupcewicza piłkarzem 80-lecia klubu. W trójmiejskiej drużynie występował w latach 1974-1982, dając się zapamiętać jako król środka boiska.
W pamięci gdyńskich fanów na pewno zapisał się także bramką strzeloną bezpośrednio z rzutu wolnego w finale Pucharu Polski 1979, czym przyczynił się do zdobycia pierwszego trofeum w historii klubu.
Niespełniony talent
Janusz Kupcewicz bywał nazywany największym zmarnowanym talentem w historii Polski. W reprezentacji miał być nowym Włodzimierzem Lubańskim. Jak zresztą sam przyznawał, "prasa go wówczas mocno pompowała".
ZOBACZ WIDEO: Reprezentant Polski w zupełnie nowej roli. Poznajesz?!
Jeszcze w reprezentacji u-19, która miała wygrać młodzieżowe mistrzostwa Europy 1974, był najlepszy w drużynie. Warto dodać, że szatnię dzielił wówczas m.in. ze Stanisławem Terleckim czy Zbigniewem Bońkiem. To jednak Kupcewicz był mózgiem drużyny. Miał niesamowicie ułożoną nogę. Jego podania były dogrywane z mistrzowską precyzją, a rzuty wolne, jak chociażby ten wspomniany na starcie z finału PP, stanowiły śmiertelne zagrożenie.
Co ciekawe, jego piętą achillesową były... rzuty karne. - Wolne kochałem, karnych nienawidziłem. Do tej pory nienawidzę, nawet w oldbojach. Kwestia psychiki, bo przecież nie techniki w moim przypadku - mówił w wywiadzie ze stroną arka.gdynia.pl.
Bohater mundialu
Być może to właśnie słabsza psychika sprawiła, że Kupcewicz ostatecznie nie zrobił kariery na miarę swojego talentu. Długie lata zasiedział się w Arce Gdynia, choć chętne na jego zatrudnienie były w zasadzie wszystkie kluby w kraju. Padło jednak na gdynian, ponieważ akurat studiował na gdańskim AWF-ie oraz otrzymał od nich gwarancję regularnej gry.
Z Polski wyjechał dopiero w wieku 28 lat do francuskiego AS Saint-Etienne, gdzie jednak kariery wielkiej nie zrobił. Długie lata gry na polskich boiskach nie przeszkodziły mu jednak w wyjeździe na mistrzostwa świata 1982, na których z reprezentacją Polski zdobył brązowy medal. Medal, do którego walnie się przyczynił, strzelając decydującą bramkę w meczu o 3. miejsce z Francją, a chwilę wcześniej notując w nim także asystę przy golu Stefana Majewskiego.
Jego przygoda z reprezentacją to jednak kolejny zmarnowany potencjał. W sumie w kadrze wystąpił zaledwie 20 razy. Duża w tym "zasługa" Zbigniewa Bońka, który w reprezentacji zajmował właśnie miejsce Kupcewicza. Zresztą w tamtych czasach obaj panowie za sobą, delikatnie mówiąc, nie przepadali.
Nawet we wspomnianym meczu z Francją, gdy do przerwy nasza gra nie wyglądała najlepiej, Boniek wykrzykiwał w kierunku Antoniego Piechniczka aby "zmienił wreszcie k...a tego Kupcewicza". - W mocno piłkarskim języku powiedziałem mu, co myślę o jego zachowaniu - wspominał tamtą sytuację sam Kupcewicz.
"Jeszcze tu wrócę"
Kupcewicz karierę kończył w Lechii, w której przed laty grał także jego ojciec, by na ostatni rok wyjechać do mocno przeciętnej wówczas ligi tureckiej i dorobić w tamtejszym Adanasporze.
Już jako emerytowany zawodnik wciąż pozostawał blisko Arki Gdynia, w której pracował do 2020 roku. Odchodził z niej jednak w nie najprzyjemniejszych okolicznościach, skonfliktowany z nowym właścicielem - Jarosławem Kołakowskim.
- Odchodzę, ale jeszcze czuję się na tyle młody, że wrócę. Działacze dzisiaj z klubem są, jutro ich nie ma. Ja tutaj mieszkam. Robiłem to, co lubiłem, sprawiało mi to przyjemność. Mam nadzieję, że w przyszłości wrócę do klubu - mówił dla Weszło.
Dziś już wiadomo, że to się nie stanie. 4 lipca internet obiegła smutna wiadomość. Janusz Kupcewicz zmarł w wieku 66 lat.
Czytaj także:
- Zmiana frontu Barcelony? "Zrobię wszystko co w mojej mocy, by został"
- Serge Gnabry na celowniku gigantów