Mateusz Skwierawski: Paulo Sousa jest dla nas przykładem (Opinia)

WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Paulo Sousa
WP SportoweFakty / Mateusz Czarnecki / Na zdjęciu: Paulo Sousa

Okazuje się, że Portugalczyk, który zimą nagle zostawił reprezentację Polski, wniósł kilka pozytywów do naszej piłki. Po czasie musimy Paulo Sousie podziękować przynajmniej za jedną rzecz.

W tym artykule dowiesz się o:

Po niecałych sześciu miesiącach pobytu we Flamengo Rio de Janeiro w Brazylii Paulo Sousa znów jest do wzięcia. Były selekcjoner naszej reprezentacji nie sprawdził się, z 32 meczów Flamengo wygrało 19 i trener został zwolniony.

Gdy prześledzimy CV szkoleniowca, nie jest to jednak żadne zaskoczenie. Od 14 lat trenerskiej kariery Portugalczyka Sousa utrzymał się na dłużej tylko w dwóch klubach: węgierskim Videotonie (2011-13) i włoskiej Fiorentinie (2015-17).

W dziewięciu następnych miejscach pracy, w tym w Polsce, pakował walizki szybciej (w Leicester City nawet po 3 miesiącach w 2010 r.). W sumie, w ciągu czternastu lat, Sousa zmieniał pracę jedenaście razy.

ZOBACZ WIDEO: Jest nadzieja na lepsze! Co wiemy o reprezentacji Polski? Z Pierwszej Piłki #11

To nie wzięło się znikąd. Jego wcześniejsze działania można było zweryfikować dużo lepiej, nawet na podstawie tego, co można znaleźć w internecie. Jest tu wiele ciekawych informacji, po których zapala się lampka ostrzegawcza.

Sousa potrafił skonfliktować się z zarządem Queens Park Rangers, nie dał rady wywalczyć tytułu mistrzowskiego z Videotonem, uderzył węgierskiego dziennikarza. W wielu innych miejscach pracy eksperymentował na potęgę z piłkarzami i taktyką. Tak na przykład brutalnie odbił się od Bordeaux. W tym klubie pobierał też prowizje za transfery z klubu.

Można dzwonić po kolegach i powtarzać później, że Sousa jest "top", ale nawet w dostępnych informacjach znajdziemy powody, dla których trenerowi nie wychodziło.

Praca w Polsce była miksem jego dotychczasowych przygód. Miał szczęście, znów znalazł angaż w atrakcyjnym miejscu, do tego z biletem na Euro 2020. Ale znowu nie wykorzystał szansy. Polscy kibice nie zapomną byłemu selekcjonerowi porażki na inaugurację mistrzostw ze Słowacją 1:2. Później było dużo emocji, 1:1 z Hiszpanią, gonienie wyniku ze Szwedami (porażka 2:3), ale zostaliśmy z niczym.

Przez prawie rok Sousa karmił nas autorskim postrzeganiem rzeczywistości. W pewnym momencie można było się na to nabrać. To w końcu on więcej widział, wygrał dwa razy Ligę Mistrzów, więc - rozumując logicznie - powinien mieć rację. Jednak późniejsze wydarzenia, czyli seria telefonów w Wigilię, by jak najszybciej odejść z PZPN, pokazały, jakie Sousa miał naprawdę podejście do trenowania Polaków. W grudniu 2021 r. miał już nagraną posadę w Brazylii i po prostu tam zwiał.

I znowu Portugalczyka zweryfikowały wyniki. Prawie rok były selekcjoner nie wygrał z kadrą żadnego meczu z mocnym rywalem. Jego największym sukcesem był remis uratowany z Anglią (1:1) w Warszawie w doliczonym czasie gry i pokonanie Albanii, europejskiego słabeusza, 1:0 na wyjeździe.

Ale za kilka rzeczy możemy Portugalczykowi podziękować. Po jego odejściu nastąpił przełom. Polska pokonała w końcu silnego rywala - Szwecję 2:0. Wywalczyła też awans na mistrzostwa świata.

Sousa dał nam też przykład, jakiego typu szkoleniowców nie warto zatrudniać na tak ważnym stanowisku w polskiej piłce. Po czasie okazało się, że trenerowi możemy też podziękować za jedną rzecz - porażkę z Węgrami (1:2) w Warszawie. To wiele zmieniło w kontekście losowania drużyn w barażach i naszej dalszej drogi na mundial. Uniknęliśmy meczów z potęgami - Włochami czy Portugalią, trafiliśmy na Rosję, którą pokonaliśmy walkowerem (w wyniku inwazji tego kraju na Ukrainę), a ze Szwedami zagraliśmy na własnym terenie. I ograliśmy ich po raz pierwszy od 30 lat.

W Rosji wrze. "Nie uważam Polaków za ludzi"

Paulo Sousa przemówił po wyrzuceniu z Flamengo

Źródło artykułu: