Hołek bez maski - rozmowa z Krzysztofem Hołowczycem przed rajdem Dakar 2009

Najlepszy polityk wśród rajdowców i najlepszy kierowca rajdowy wśród polityków. Poseł do Parlamentu Europejskiego i drugi zawodnik w tegorocznym Pucharze Świata FIM Cross Country. Krzysztof Hołowczyc, bo o nim mowa, tuż po Świętach Bożego Narodzenia wyruszy na drugą półkulę, by wspólnie z Francuzem Jean Marcem Fortinem wziąć udział w Rajdzie Dakar 2009. Tegoroczny rajd odbędzie się po raz pierwszy w Ameryce Południowej. 3 stycznia 2009 roku 180 załóg samochodowych z 49 krajów, 230 motocyklistów, 82 ciężarówki i 30 quadów będzie się ścigać na morderczych, liczących ponad 9,5 tysiąca kilometrów, bezdrożach Argentyny i Urugwaju. Już pierwszy 733 kilometrowy, etap z Beuenos Aires do Santa Rosa może być dla wielu kierowców… ostatnim. Przed wyjazdem do Argentyny popularny "Hołek" podzielił się swoimi przemyśleniami z czytelnikami portalu SportoweFakty.pl.

W tym artykule dowiesz się o:

Wojciech Potocki: Jest pan drugim kierowcą Pucharu Świata FIM. Pozycja zobowiązuje, ale Rajd Dakar to zupełnie inna rywalizacja. Na co pan liczy tym razem. Chcecie dojechać do mety, czy może zamieszać w czołówce?

Krzysztof Hołowczyc: To bardzo trudne pytanie. Każdy jedzie po to, by wygrać i my też wystartujemy z takimi marzeniami, ale myślę, że trzeba też realnie patrzeć na możliwości naszego samochodu. Ambicje sportowe to jedno, a rzeczywistość rajdowa to zupełnie inna sprawa. Pojedziemy na tyle, na ile pozwoli nam sprzęt i trasa. Myślę, że stać nas na miejsce w pierwszej dziesiątce. Tym bardziej, że większość odcinków specjalnych w Argentynie będzie miała charakter typowo rajdowy. Po prostu będziemy się ścigać po drogach, a nie na pustyni.

No właśnie. Startował pan w Rajdzie Dakar rozgrywanym w Afryce, zna pan także trasy argentyńskie. Jaka będzie największa różnica?

- W Afryce jechałeś i zastanawiałeś się, czy za tą górką będzie dziura i czy będzie tylko taka, że przeżyjesz ciężkie zderzenie. A może po prostu wylecisz jak z katapulty i już tam zostaniesz? Mieliśmy co prawda książkę drogową, gdzie organizatorzy o takich niespodziankach starają się informować, ale jak to zrobić kiedy nie ma wytyczonej drogi? Teraz w Argentynie będziemy się ścigać i liczyć sekundy. No, może minuty. Rywalizacja będzie polegała na tym, że wygra lepszy, a nie ten który jest bardziej szalony…

A jak ta nowa trasa wpłynie na występy takich kierowców specjalizujących się w rajdzie Dakaru?

- Nie można lekceważyć "dakarowców", bo przecież oni także świetnie jeżdżą, ale na zakrętach, na dohamowniach będą niewątpliwie w gorszej sytuacji, niż Carlos Saintz, ja czy Nasser Al-Attiyah. Na pewno zarobimy trochę cennego czasu, ale kiedy przyjdzie pustynia, gdzie trzeba czytać teren i dalej jechać swoim tempem łatwiej będzie naszym konkurentom.

Niedawno rozmawiałem że Stephanem Petrhaselem, który mówił, że ten nowy Dakar w Ameryce to dla niego fantastyczne wyzwanie. Twierdził, że być może w Afryce już by nie wystartował. Jak pan podchodzi do tego startu?

- Myślę, że wszyscy jesteśmy podekscytowani nową trasą i na pewno nie płaczę z tego powodu, że nie jedziemy w Afryce. To dla mnie nowe wyzwanie i nowy przepiękny rajd. Będzie na pewno bardzo trudny, bo już wiem, że organizatorzy chcą nam, mówiąc kolokwialnie "dokopać" i pokazać, że zorganizują ekstremalnie trudne zawody! Cieszę się również z tego, że nareszcie skończą się te dziesiątki czy setki kilometrów przejechanych na wprost, gdzie człowiek tylko się modli, żeby za szczycikiem nie było ogromnej dziury, na której poleci tak, że nie opanuje samochodu. Mnie się już takie kilkunastometrowe loty zdarzały. W Ameryce będzie inaczej. Zakręt, zjazd, podjazd, czasami śliska droga, błoto, może nawet lód albo śnieg, kiedy będziemy jechać w Andach. Zapowiada się pasjonująco.

A jaka jest rola zespołu mechaników w takim rajdzie. Wy nie macie zbyt dużego teamu?

- Nie można nas porównywać z zespołami fabrycznymi, które dysponują ogromnymi funduszami i przygotowują się do tego rajdu przez wiele miesięcy. My zresztą też będziemy nieźle przygotowani. Jest ciężarówka, która wiezie części zamienne i w razie awarii poradzimy sobie na tyle, że straty nie powinny być zbyt dotkliwe. Najlepiej jednak nie mieć po prostu żadnych kłopotów z samochodem i już (śmiech). Trzeba również mieć świadomość, że Dakar to tyle co kilkanaście innych rajdów na raz. Ludzie regenerują swoje siły, ale samochody też staramy się w jakimś sensie regenerować. Musimy jednak oszczędzać zarówno samochód, jak i nasze zdrowie.

Na ile tegoroczne sukcesy i doświadczenie zdobyte w rajdach Coross Country pomogą panu w tym starcie?

- Cztery starty w bardzo poważnych rajdach to przede wszystkim wielka ilość kilometrów przejechanych w ekstremalnych warunkach. Przed Rajdem Dubaju wiedzieliśmy, że tylko trzecie miejsce daje nam tytuł wicemistrzowski. Nie było nam wcale łatwo jechać, jak to się czasami mówi, na wynik. Trzeba wtedy kalkulować i nie ryzykować. Czasami nawet trzeba jechać sporo wolniej, by zachować to upragnione trzecie miejsce i nie ryzykować.

A Brazylia? Mieliście tam niesamowitą przygodę, po której wasza załoga stała się sławna na całym świecie?

- Na jednym z odcinków dogoniliśmy Amerykanina Marka Millera, który w pewnym momencie zaczął się po osie zanurzać w błocie. Zaczęliśmy więc uciekać w bok, by nie utknąć w bagnie. No i wpadliśmy… do wody, w której samochód zniknął zupełnie. Na szczęście rów był na tyle krótki, że silnik chroniony przez kilka sekund czymś w rodzaju poduszki powietrznej, nie zgasł. Napór wody był jednak tak duży, że wyrwało nam maskę z zawiasów. Musieliśmy ją zostawić i walczyć dalej. Potem okazało się, że w tamtej wiosce, gdzie nie ma nawet prądu, nasza maska stała się trofeum. Tubylcy powiesili ją na honorowym miejscu. Dzieciaki na niej siadały, a fotoreporterzy z całego świata robili zdjęcia. Po dwóch dniach organizator wysłał kogoś do wioski i oddał nam maskę.

Teraz wraca pan na tamte, chyba ulubione drogi.

- Uwielbiam Amerykę Południową i właśnie tam osiągałem najlepsze wyniki. To taki trochę sentymentalny powrót do kraju, gdzie bardzo szanują Polaków. To ogromnie budujące, kiedy słyszysz jakim tonem miejscowi mówią - Polacco. Oni nas naprawdę bardzo lubią i cenią.

Ubiegłoroczny Dakar odwołano z powodu zagrożenia atakiem terrorystycznym. Niedawno taki atak miał miejsce w Indiach. Nie boi się pan, że w Argentynie czy Urugwaju będziecie narażeni na tego typu zamachy?

- Wielkie imprezy sportowe zawsze przyciągały tych wszystkich, którzy nie licząc się że skutkami, chcą zaistnieć. Czasami kończy się to śmiercią niewinnych ofiar. Jestem jednak przekonany, że w Ameryce Południowej zabezpieczenie rajdu będzie o niebo lepsze niż w Afryce.

Co jest dla pana ważniejsze, praca w Parlamencie Europejskim czy rajdy? Da się to w ogóle pogodzić?

- Odpowiem jednym, krótkim zdaniem. Wolę rajdy!

Komentarze (0)