[tag=53177]
Kamil Kołsut[/tag] z Dohy
Do eliminacji biegu na 400 metrów podczas lekkoatletycznych mistrzostw świata w Dosze Biało-Czerwone przystąpiły trzy. Iga Baumgart-Witan (51.34) i Święty-Ersetic (51.34) awansowały spokojnie, noga powinęła się Kiełbasińskiej. Treningi pokazywały, że stać ją na pobicie rekordu życiowego (51.51), ale we wtorek pobiegła sporo wolniej (52.25).
Sam Kendricks. Braterstwo broni -->
Zatrzymane Pendolino
29-latka jechała do Dohy z wielkimi nadziejami, bo - jak sama przyznaje - jej kariera na dystansie 400 metrów pędziła od tej pory jak Pendolino. Warszawianka rosła z miesiąca na miesiąc: w tym sezonie dwa razy stawała na podium mistrzostw Polski, przywiozła sztafetowa złoto z halowych mistrzostw Europy, na stadionie poprawiła rekord życiowy i złamała granicę 52 sekund.
Po poniedziałkowym starcie Kiełbasińskiej puściły nerwy, w strefie wywiadów się rozkleiła. - Nie powinnam płakać, bo nic strasznego się nie stało, ale jestem wściekła. Miałam wobec siebie bardzo wysokie oczekiwania i teraz mi przykro. Mam nadzieję, że tym występy nie zaprzepaściłem szansy na start w sztafecie - mówi.
Czas na sztafetę
Nie minęła chwila i do Kiełbasińskiej podeszła Święty-Ersetic. - Laska, spokojnie! Jest jeszcze sztafeta - potwierdziła.
Zobacz wtorkowy plan startów Polaków -->
Ona sama dzień przed startem indywidualnym miała kłopot, bo kiedy po niedzielnej rywalizacji w sztafecie mieszanej ruszyła na przystanek autobusy, zamiast autokaru czekał na nią tłum ludzi. Organizatorzy nie podstawili na czas autokaru - Przez to nie miałam masażu i zimnej kąpieli, postawiłam na sen - wyjaśnia Polka. Nie przeszkodziło jej to w wywalczeniu pewnego awansu.
ZOBACZ WIDEO MŚ Doha 2019: Adam Kszczot mówił a dziennikarze słuchali. Niezwykłe oświadczenie polskiego mistrza. Pojawiły się łzy