To miał być przełom. "British Journal of Sports Medicine" w lipcu ubiegłego roku opublikował wyniki badań zleconych przez IAAF na życzenie CAS. Przeprowadzono je na próbie 1332 kobiet startujących w MŚ 2011 i 2013.
Nauka to za mało
- Te badania zmieniają wszystko. Wiedzieliśmy, że istnieje współzależność między poziome testosteronu a wynikami, ale do tej pory nikt tego nie udowodnił - mówił wówczas Stephane Bermon z Instytutu Medycyny Sportowej w Monaco.
A szef międzynarodowej federacji wyjaśniał: - Nie chcemy demonizować lekkoatletów, nie chcemy polowania na czarownice. Naszym obowiązkiem jest jednak stworzenie odpowiednich reguł rywalizacji w kobiecym sporcie.
ZOBACZ WIDEO: Znakomity rok dla polskiej lekkoatletyki. "To wynik bez precedensu"
CAS-u wyniki badań nie przekonały. Trybunał przedłużył o 6 miesięcy zawieszenie regulacji IAAF-u zmuszających zawodniczki o podwyższonym poziomie testosteronu do terapii hormonalnej.
Do terapii, wystąp!
Federacja kwestię biegaczek wykazujących cechy hiperandrogenizmu uregulowała w 2011 roku. IAAF określiła wówczas maksymalny poziom testosteronu, pozwalający zawodniczce na rywalizację z kobietami. Poprzeczka zawisła na wysokości 10 nanomoli na litr. Średnia u kobiet to 1,5 nm/l; u mężczyzn 20 nm/l.
Terapię hormonalną rozpoczęła między innymi Semenya. I zniknęła z radarów. Dwukrotna mistrzyni globu (2009, 2011) w 2013 roku nie uzyskała minimum na MŚ w Moskwie, a dwa lata później w Pekinie zakończyła półfinał na ostatnim miejscu.
"Nie" terapii hormonalnej powiedziała dopiero sprinterka Dutee Chand. I CAS w czerwcu 2015 roku zawiesił regulacje IAAF na dwa lata ze względu na "brak udowodnienia wystarczających związków między podwyższonym poziomem testosteronu a wynikami sportowymi".
Na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro (2016) Semenya zdobyła złoto, a skład podium uzupełniły Francine Niyonsaba oraz Margaret Wambui. Wszystkie napakowane testosteronem. Piąta była Polka Joanna Jóźwik.
Autor na Twitterze: