Tuż przed świętami Bożego Narodzenia prezydent Andrzej Duda skierował nowelizację ustawy o sporcie do Trybunału Konstytucyjnego. Spotkało się to z reakcją utytułowanych polskich sportsmanek, które w mediach społecznościowych udostępniły swój apel.
Jedną z osób, która zaprotestowała przeciwko decyzji prezydenta była Monika Pyrek. Specjalistka od skoku o tyczce i trzykrotna medalistka mistrzostw świata podpisała apel do głowy państwa. Jednym z zapisów ustawy był parytet kobiet w zarządach związków sportowych, na czym zależy Pyrek.
- Jako zawodniczka zawsze angażowałam się w nasze, zawodnicze sprawy, działałam w komisjach federacji i międzynarodowej, i europejskiej, byłam też w Zarządzie Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Naturalnym krokiem było zaangażowanie się w działalność PZLA. Równocześnie szokującym, że kobiet jest tam tak mało. Porażające doświadczenie - powiedziała.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Powitała Nowy Rok w bajecznej scenerii
Przypomniała sytuację z listopada 2016 roku, gdy prezesem PZLA został Henryk Olszewski, a do zarządu związku weszło jeszcze sześciu mężczyzn. Z kolei wśród 89 delegatów były trzy kobiety.
W nowelizacji ustawy o sporcie znalazły się też zapisy dotyczące pomocy dla zawodniczek będących w ciąży. Pyrek, która obecnie zasiada w zarządzie PZLA, wyjaśniła też, z jakiego powodu zaprotestowała. Porównała kobiety i sportsmenki w ciąży do sytuacji pracujących kobiet.
- Przykład najprostszy - zachodząca w ciążę zawodniczka przez pół roku dostaje 50 procent stypendium, a zachodząca w ciążę kobieta, idąc na urlop macierzyński, 80 procent przez 12 miesięcy. Nowelizacja mówi między innymi właśnie o tym, o zrównaniu praw. Rozumiem, że można mieć wątpliwości, od tego jest jednak rozmowa, dyskusja, wymiana argumentów, ustawę można odesłać w części, nie w całości - dodała.
Pyrek uważa, że "tam, gdzie pojawiają się kobiety, podwyższa się jakość zarządzania". Dodała, że dla mężczyzn bardzo istotny jest cel, a kobiety zauważają też proces, który prowadzi do jego realizacji.