Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Czy można już panu gratulować wygranej w wyborach na szefa związku lekkoatletycznego?
Sebastian Chmara, obecny wiceprezes PZLA: Jestem jedynym kandydatem, ale wciąż muszę uzyskać w wyborach ponad połowę głosów. W ostatnich dniach zrobię wszystko, by przekonać do siebie i swojej wizji jak największą liczbę delegatów.
Co pan zrobił, że Tomasz Majewski ostatecznie nie zdecydował się wystartować w wyborach?
W lekkoatletyce jestem właściwie od urodzenia. Jako członek zarządu PZLA z wieloma pomysłami na rozwój dyscypliny czułem, że mam szansę na uzyskanie poparcia większości delegatów. W rozmowach z Tomkiem nigdy tego nie ukrywałem, wręcz przeciwnie. Komunikowałem, że bez względu na okoliczności na pewno wystartuję w wyborach. Wiem, że Tomek ma również swoje ambicje, ale ostatecznie nie zdecydował się zgłosić. O powody takiej decyzji trzeba pytać jego.
Czy to oznacza, że już podzieliliście się stanowiskami i dalej będziecie współpracować w PZLA?
Do tej pory obaj byliśmy wiceprezesami i współpracowało nam się dobrze. Oczywiście, chciałbym, żeby było tak dalej, ale wszystko zależy od delegatów. Podobnie jak ja, Tomek musi zostać wybrany ponownie do zarządu. Chciałbym bardzo, aby zarząd podszedł z nową energią do wyzwań.
Jeszcze nie tak dawno Tomasz Majewski wydawał się nawet faworytem do wygrania wyborów, bo został namaszczony na prezesa przez środowisko skupione wokół obecnego prezesa Henryka Olszewskiego. W początkowym zamyśle miał być kontynuatorem tej wizji. Bolało pana, że to on był bardziej faworyzowany?
Nie jestem człowiekiem przyniesionym w teczce. W PZLA pracuję od lat, ludzie mieli okazję mnie poznać. Sądzę, że mam już odpowiednie doświadczenie, by ubiegać się o takie stanowisko. Inne rzeczy nie mają dla mnie znaczenia. Mam własną wizję i naprawdę wierzę, że można jeszcze sporo zmienić w lekkoatletyce.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Znów jest z Neymarem?! Brazylijska modelka zachwyca urodą
Atmosfera wokół wyborów w lekkoatletyce jest zupełnie inna niż choćby w piłce ręcznej czy pływaniu, gdzie do gardeł skoczyli sobie dobrzy znajomi i nie mieli dla siebie litości. To chyba pana pierwszy sukces.
Myślę, że nie tylko mój, ale również całego środowiska lekkoatletycznego. W polskim sporcie jest coraz mniej ludzi, zatem wojenki i rewolucje są potrzebne, ale tylko na etapie tworzenia wizji, a nie jej wdrażania. Przy bogacącym się społeczeństwie sport idzie w odstawkę, dlatego tak ważna jest każda osoba, która ma wiedzę i motywację do rozwijania sportu.
Od lat stanowi pan z Przemysławem Babiarzem jeden z najbardziej rozpoznawalnych i lubianych duetów komentujących w telewizji lekkoatletykę. Gdy będzie pan prezesem, zakończy karierę dziennikarską?
Promocja swojej ukochanej dyscypliny to zadanie każdego członka zarządu. Mam nadzieję, że moja praca przy komentowaniu lekkoatletyki spowodowała, że ta dyscyplina jest w naszym kraju bardziej zrozumiała i łatwiejsza w odbiorze dla przeciętnego widza. Jako komentator TVP od wielu lat promuję królową sportu będąc jednocześnie wiceprezesem PZLA. Nie zakładam zatem, by miało mnie zabraknąć za mikrofonem, bo moim zdaniem te dwie role nie stoją w sprzeczności.
Znany jest pan także jako organizator mityngów lekkoatletycznych, a pewnie z tym może być nieco większy problem.
W ostatnich latach faktycznie nadzorowałem Orlen Cup i Memoriał Kusocińskiego, ale obie te imprezy organizowane są przez związek. Te prace wykonywałem w ramach obowiązków w PZLA. W organizację włączani są również inni członkowie zarządu, a także prezes Henryk Olszewski. Nie ma więc wielkiego znaczenia, czy w kolejnych sezonach będę to robił osobiście, czy może ktoś inny przejmie część moich obowiązków.
A jak bardzo zmieni się pana życie prywatne?
Mieszkam pod Bydgoszczą, ale w Warszawie mam mieszkanie i regularnie spędzam w tym mieście nawet kilka dni w tygodniu. Część obowiązków będę wykonywał zdalnie, ale jest jasne, że znacznie częściej będę pojawiał się w stolicy. To nie będzie jednak dla mnie istotna zmiana.
Kilka lat temu wrócił pan do sportu i zaczął trenować triathlon. Uda się to pogodzić z prezesowaniem?
Absolutnie tak! Treningi bardzo mi pomagają i dalej zamierzam być w dobrej formie. Zawsze przecież można wstać o piątej i zrobić trening przed pracą. O to w ogóle się nie martwię. Nie ma możliwości, bym nie znalazł czasu na ruch.
W ostatnich latach polska lekkoatletyka odnosiła gigantyczne sukcesy, ale ten okres się już skończył. Nie boi się pan, że wpada w pułapkę, bo jako prezes będzie pan porównywany do złotego okresu poprzednika?
Era prezesa Olszewskiego to historyczny okres. Nigdy wcześniej nasza lekkoatletyczna reprezentacja olimpijska nie zdobyła dziewięciu medali. Choć jestem optymistą, to pobicie tego wyniku można potraktować w kategorii cudu. Wiem, że nie będzie łatwo, ale nie tak postrzegam rolę prezesa. Chciałbym zrobić wiele dobrego dla naszej dyscypliny. Wszyscy, którzy śledzą lekkoatletykę, doskonale zdają sobie sprawę, że jesteśmy teraz w gorszym okresie i raczej prędko się to nie zmieni. To jednak nie miało wpływu na moją decyzję, bo mam sporo pomysłów i chciałbym je zrealizować.
Co jest teraz największym problemem?
Trzeba spojrzeć w dół piramidy szkolenia i zająć się młodymi sportowcami. Mamy problem z naborami, a przede wszystkim z otyłością wśród dzieci i młodzieży. Na niskim poziomie stoją też lekcje wychowania fizycznego. Wiele lat temu dziecko na pierwszym treningu w klubie było na wyższym poziomie sprawności niż dziecko, które obecnie trenuje 2-3 lata. Drugim problemem jest brak trenerów i słaby status tego zawodu.
Nic nie mówi pan o braku pieniędzy?
Uważam, że pod względem nakładów na szkolenie czołowych zawodników nie odstajemy od światowej czołówki, a pieniędzy jest naprawdę dużo.
Skoro jest tak dobrze, dlaczego jest tak źle?
W Polsce coraz mniej osób wybiera zawód trenera, dotyczy to przede wszystkim dyscyplin indywidualnych jak lekkoatletyka, kajakarstwo, wioślarstwo, zapasy, boks czy pływanie. Trzeba sobie powiedzieć wprost, że nasze wynagrodzenia nie są konkurencyjne w porównaniu do rynku pracy. Bardzo dobre wynagrodzenia mają jedynie trenerzy medalistów najważniejszych imprez, bo oni mogą liczyć na dodatki. Choć nawet to nie daje poczucia stabilizacji, bo wystarczy jeden lub dwa słabsze sezony, a stawki znacznie spadają. Trenerzy mniej utytułowanych zawodników czy trenerzy klubowi muszą dorabiać, by utrzymać rodziny.
Z bycia trenerem nie da się dzisiaj w Polsce wyżyć?
Z trenowania lekkoatletyki może dzisiaj utrzymać się w Polsce z kilkudziesięciu trenerów. W żadnym klubie nie ma szans na zarobienie godnych pieniędzy. Jestem prezesem Zawiszy Bydgoszcz i u nas większość trenerów pracuje w szkole, a po godzinach dorabiają od 800 do 2 tysięcy złotych miesięcznie właśnie jako trenerzy. Mowa o pracy siedem dni w tygodniu, bo codziennie mają treningi, a w sezonie w weekendy jeżdżą na zawody.
Walka z takimi patologami polskiego sportu może jednak być bardzo trudna i wymagać niepopularnych decyzji. Czy przedstawiciele PZLA są gotowi na rewolucję?
Myślę, że problem ze statusem trenera dostrzegają wszyscy, nie tylko działacze związkowi. Jestem już po rozmowie z ministrem sportu Sławomirem Nitrasem i rozmawialiśmy o tym, by związki w niedługim czasie mogły przedstawić własną koncepcję wydawania pieniędzy. Chciałbym, by dotacje zostały zastąpione własnymi projektami związków finansowanymi przez ministerstwo.
Na czym miałyby polegać te projekty?
Interesuje mnie stworzenie grup treningowych w dużych ośrodkach miejskich z gwarancją pracy dla trenerów i kilkuletniego wsparcia na wysokim poziomie. Poza grupą gwiazd, cała nasza lekkoatletyka miałaby się opierać na kilkunastu ośrodkach przygotowań, w których młodzi zawodnicy mogliby nie tylko trenować, ale również uczyć się i studiować, a być może w niektórych przypadkach normalnie pracować po treningach, w ramach systemu stażowego. Wszyscy mieliby stabilizację, a dzięki współpracy z ministerstwem i samorządami doskonałe warunki do rozwoju.
Wierzy pan, że zdoła szybko odbudować naszą lekkoatletykę?
Oczywiście, że wierzę, ale sport to nie budowa domu i nie da się wszystkiego zaplanować. Problem ze słabymi wynikami dotyczy nie tylko Polski, ale ogólnie europejskiej lekkoatletyki. W tej dyscyplinie w czasie igrzysk Francja zdobyła jeden medal, Niemcy trzy, choć jeszcze na mistrzostwach świata nie zdobyli żadnego. My musimy pracować nie tylko nad największymi gwiazdami, ale przede wszystkim budować solidne zaplecze. Wyniki w młodszych kategoriach wiekowych dają nadzieję, że za kilka lat znów będziemy mieli wiele szans medalowych.
Co będzie największym wyzwaniem?
Tuż po wyborach chciałbym przy współpracy z autorytetami polskiej lekkoatletyki opracować precyzyjny plan. Należy go szybko upublicznić i wdrożyć, poddając się pełnej weryfikacji, bo tego absolutnie się nie boję. Wierzę, że uda mi się to zrobić, choć niezbędnym warunkiem jest pełna i odpowiedzialna współpraca z ministerstwem sportu i wszystkimi partnerami, którzy wspierają polski sport. Trzeba szybkich zmian i wdrażania nowych pomysłów.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty