- Nie chcę o tym za dużo mówić. Dlaczego? Nie wiem po prostu, czy jest to temat do rozmowy - przekonuje nas Tomasz Saska, pierwszy trener Natalii Kaczmarek, najsłynniejszej obecnie polskiej biegaczki. Nazwisko szkoleniowca, obecnie zajmującego się m.in. kadrą kobiet w skoku w dal, pojawiło się w wypowiedzi dotyczącej ostatniej afery z byłą minister sportu.
Były prezes Stali Gorzów Władysław Komarnicki był zbulwersowany sprawą Danuty Dmowskiej-Andrzejuk, która po tym jak przestała być ministrem sportu, miała być zatrudniona na "fikcyjnym stanowisku" w Totalitorze Sportowym i zarobić w ten sposób blisko 450 tysięcy złotych [O SPRAWIE JAKO PIERWSZA NAPISAŁA WP].
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Piękny gol piłkarki FC Barcelony. Co za uderzenie!
Senator RP nie mógł zrozumieć, dlaczego tak miało się przepalać pieniądze, których brakowało dla zasłużonych osób dla polskiego sportu. I wymienił Tomasza Saskę, zasłużonego już trenera i prezesa Akademickiego Lekkoatletycznego Klubu Sportowego Akademii im. Jakuba z Paradyża.
- Przez osiem lat błagałem o pieniądze i stypendium dla trenera Tomasza Saski. A to nie byle kto, bo to on odkrył dla polskiego sportu Natalię Kaczmarek. I co? Ciągle słyszałem, że nie ma pieniędzy. (...) To młody człowiek, który poświęcił życie lekkiej atletyce, a przez lata nie było na niego nawet tych paru groszy - powiedział WP SportoweFakty prezes Stali Gorzów.
W marcu tego roku minister sportu i turystyki Sławomir Nitras pojawił się w Gorzowie i uroczyście wręczył szkoleniowcowi stypendium. Pytany o ten temat trener nie ukrywa, że jest dla niego niezręczny. Nie chce bowiem wychodzić na człowieka, który całą swoją pracę przelicza na pieniądze.
- Ponadto to nie trenerzy składają wnioski o stypendium, ale robi to ktoś inny. Są to też środki publiczne, a ludzie myślą, że są to bóg wie jakie pieniądze - tłumaczy szkoleniowiec. - Z prezesem Komarnickim znamy się, lubimy, on zawsze cieszy się z sukcesów lokalnej społeczności - ucina temat.
Poleciał na własny koszt
Powodów do radości nie brakowało w tym roku także jemu. Choć Tomasz Saska przekonuje, że nie ma żadnych zasług w ogromnych tegorocznych sukcesach Natalii Kaczmarek (brąz igrzysk olimpijskich w biegu na 400 metrów, złoto mistrzostw Europy i nowy rekord Polski), część z nich trzeba oddać także jemu.
- Minęło tyle lat, od ośmiu Natalia trenuje z Markiem Rożejem, więc to żadna moja zasługa. Ja po prostu niczego nie zepsułem i to wszystko. Natalia to wybitna osoba, której oczywiście cały czas kibicuję i bardzo się cieszę z jej sukcesów. Wiedziałem, że stać ją na bardzo dużo - zapewnia.
Choć od lat Tomasz Saska nie trenuje Natalii Kaczmarek, to jest obecnym szkoleniowcem m.in. Nikoli Horowskiej, która wywalczyła awans na igrzyska i wystartowała w skoku w dal. Nie mogła tam jednak liczyć na pomoc swojego trenera. Dlaczego? Otóż dla niego zabrakło miejsca w ekipie Polskiego Związku Lekkiej Atletyki.
Saska przyleciał do Paryża na własny koszt, jednak skoki swojej zawodniczki oglądał w roli kibica, nie dostał akredytacji, więc nie mógł być na rozgrzewce czy podpowiadać jej w trakcie konkursu. Jak do tego doszło?
Pytany o tę sprawę trener odmawia komentarza i nie chce teraz rozmawiać na temat swojego pobytu w Paryżu.
Dodajmy, że w składzie reprezentacji olimpijskiej znalazło się 59 lekkoatletów plus 34 osoby z kadry trenerskiej, co czyniło z królowej sportu największą część kadry na IO. Z informacji przekazanych przez resort wynika, że do Paryża udało się dwóch przedstawicieli władz PZLA.
"Nie jestem zaskoczony"
Jak z kolei Tomasz Saska czuje się z tym, że w polskiej delegacji na igrzyska (decyzją PKOl) znaleźli się choćby przedstawiciele sportów zimowych, a nie pierwszy trener kadry seniorek w skoku w dal?
- Nie jest to miłe, ale niestety nie jestem zaskoczony. Tak to bywa, że często jest miejsce dla działacza, a brakuje dla trenera - podsumowuje sprawę.
Przypomnijmy, że według danych Ministerstwa Sportu i Turystyki na igrzyska do Paryża udali się przedstawiciele 13 związków sportowych niemających tam swojego reprezentanta. Choćby władze Polskiego Związku Biathlonu czy Polskiego Związku Bobslei i Skeletonu.
Tomasz Saska lepiej czuje się, mówiąc o sprawach stricte sportowych i apeluje, by docenić wyczyny Natalii Kaczmarek, bo w jej konkurencji o sukces jest niewyobrażalnie trudno.
- Czy nie mam wrażenia, że sukces Natalii jest trochę niedoceniany? Kibic na pewno szybko przyzwyczaja się do medali. A na dystansie 400 metrów konkurencja jest ogromna, poziom niesamowity. To też niezwykle prestiżowy dystans, prawie jak 100 metrów, gdzie dominują Stany Zjednoczone i Karaiby. W sprincie bardzo ciężko się przebić - przekonuje.
Zaledwie kilkadziesiąt minut po zdobyciu medalu olimpijskiego Kaczmarek wyznała dziennikarzom, że kolejny rok będzie inny. Sprinterka zamierza odpocząć, skupić się też na bieganiu 200 metrów, by poprawić swoją szybkość. Nie wiadomo też, na jakich imprezach wystąpi.
- Jest to dla mnie całkowicie zrozumiałe. W przyszłym roku jest dużo imprez (HME, HMŚ i MŚ w Tokio - przyp red.), kibice chcieliby medalu na każdej z nich, ale Natalia nie jest maszyną i potrzebuje odpoczynku - nie ma wątpliwości trener.
- Trening 400 metrów to naprawdę nie jest prosta sprawa, poziom zakwaszenia jest w nim niewyobrażalny, nie do zniesienia dla normalnego człowieka. Trzeba więc trochę odpocząć, a bieganie 200 metrów też Natalii pomoże. Ta szybkość na pewno przełoży się potem na jej koronną konkurencję - kończy.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty