Z Paryża - Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Głośno jest o tym, że tuż przed startem na igrzyskach musiała pani spać na korytarzu. Naprawdę tak było?
Katarzyna Zdziebło, reprezentantka Polski w chodzie sportowym: No właśnie nie do końca. Przeniosłam swoje łóżko do części wspólnej naszego apartamentu, wykorzystałam nawet kotarę prysznicową, by zapewnić sobie nieco więcej prywatności.
Dlaczego podjęła pani taką decyzję?
Mieszkam w pokoju z Olgą Chojecką, a ona w ostatnim czasie chorowała. Ja z kolei ostatnio mam niską odporność i łatwo łapię infekcje. Uznałam, że na ostatniej prostej nie mogę zaprzepaścić ciężkiej pracy i dlatego wolałam się odizolować.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Igrzysk". Radwańska też była prowokowana na korcie. "Trzeba być na to gotowym"
Ma pani pretensje do przedstawicieli misji olimpijskiej, że nie zapewnili pani innego pokoju?
Nie mam pretensji, ale żałuję, że cała akcja z przenoszeniem łóżka odbyła się dopiero o godzinie 23. na dwie noce przed startem. Chciałam już iść spać, a okazało się, że do wioski dojechała nowa zawodniczka i zajęła miejsce, w którym spałam wcześniej. Pan z misji pomógł mi przenieść łóżko, ale zamiast odpoczywać, musiałam się zajmować innymi sprawami.
Nie mogła pani dostać innego pokoju?
Poinformowano mnie, że wszystkie miejsca w wiosce są już zajęte. To trochę dziwne, że nie przygotowano się na sytuację, w której jeden zawodnik będzie chory. Przy dużych apartamentach taka osoba ma kontakt z innymi sportowcami, a już najbardziej narażona jest druga osoba z pokoju. Okazało się jednak, że nawet w takich przypadkach nie ma jakichś oddzielnych pokoi dla przeziębionych sportowców. Przyznam, że w tej sytuacji bardzo szkoda mi Olgi, bo przecież wiem, że nie chciała zachorować.
Ostatecznie w rywalizacji na 20 km zajęła pani dopiero 30. miejsce. Czy to właśnie przez zamieszanie z brakiem odpowiedniego miejsca do spania w wiosce?
W ostatnim czasie miałam tyle kontuzji, że po prostu marzyłam, by tu wystartować, a o dobrym wyniku mogłam jedynie pomarzyć. Przecież jeszcze niedawno leczyłam pękniętą kość udową. Kontuzję zdiagnozowano po ostatnich mistrzostwach Europy, czyli sześć tygodni temu. Mam duże szczęście, że udało się temu zaradzić. Rehabilitacja kosztowała mnie osobiście kilkanaście tysięcy złotych, bo szukałam mnóstwo dodatkowych sposobów na przyspieszenie leczenia. Podstawowe leczenie sfinansował PZLA.
Mimo to nie przerwała pani treningów?
Cały czas byłam w Spale, gdzie robiłam dwa treningi zastępcze dziennie. Można żartobliwie powiedzieć, że do chodu na igrzyskach przygotowywałam się głównie jeżdżąc na rowerze. Codziennie na cztery godziny jeździłam do Łodzi na dodatkowe zabiegi.
Ostatnie dwa, trzy lata to ciągła walka z kontuzjami i przeciwnościami losu. Nie ma pani tego dość?
Czasami zastanawiam się, ile jeszcze dziwnych kontuzji może mi się przytrafić. Płacę wysoką cenę za możliwość spełniania marzeń. Chodu nie uprawiam dla pieniędzy, bo wiem, że nigdy się na tym nie dorobię. Robię to jednak dla satysfakcji, ale niestety kosztuje to sporo nerwów. Gdybym nie trenowała, to miałabym jednak nudne życie.
Marzy pani o udziale w kolejnych igrzyskach, czy jednak częściej myśli pani o stabilizacji?
Cały czas zastanawiam się, jak to pogodzić. Mam możliwość pracy jako radiolog w szpitalu i na pewno zarabiałabym więcej. Nie wyobrażam sobie jednak życia bez sportu. Serce ciągnie mnie do sportu, rozum do pracy w medycynie. Zobaczymy, co się wydarzy.