Już za kilka miesięcy podczas igrzysk w Paryżu Anita Włodarczyk stanie przed szansą na wyrównanie rekordu Roberta Korzeniowskiego i zdobycia czwartego złotego medalu olimpijskiego. Dla 39-letniej zawodniczki będą to piąte igrzyska w karierze. Na tym jednak jej marzenia sportowe wcale się nie kończą.
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Ostatnio dość mocno zaskoczyła pani fanów, deklarując, że ten sezon wcale nie jest ostatnim. To już pewne?
Anita Włodarczyk, lekkoatletka, rekordzistka w rzucie młotem: Tak, nie chcę kończyć kariery po igrzyskach w Paryżu.
To spory szok.
Dlaczego?
Ma pani 39 lat, z wyczynowym sportem jest związana od 23 lat, osiągnęła dosłownie wszystko. Wydaje się, że czwarte igrzyska to idealny czas, by powiedzieć pas i już nie forsować organizmu.
Jeśli kocha się to, co się robi, zdrowie dopisuje, a poziom sportowy wciąż pozwala na rywalizację z najlepszymi, to dlaczego miałabym kończyć. Wiele zależy od samych wyników, bo gdybym rzucała po 70 metrów, to faktycznie przedłużanie kariery nie ma sensu. Stać mnie jednak na bardzo dobre rezultaty.
ZOBACZ WIDEO: Pierwsza edycja gali Herosi WP SportoweFakty za nami. Zobacz, kto wygrał
Była już pani w podobnej sytuacji rok temu, bo wyniki też były dalekie od oczekiwań, a mimo to nie brała pod uwagę zakończenia kariery.
Wiem, że już nigdy nie rzucę młota na odległość 83 metrów. To niemożliwe. W Rio na cztery dni przed rekordem świata rzucałam na treningu 75 metrów młotem o kilogram cięższym. Choć na siłowni wciąż podnoszę podobne ciężary, to gdy wchodzę na rzutnię, widzę, że idzie mi nieco trudniej. Zresztą nigdy nie byłam typem silnej zawodniczki, pod tym względem przegrałabym pewnie z kilkoma dziewczynami z Polski. Wygrywam techniką i mądrymi treningami, które uchroniły mnie przed kontuzjami. Po wielu latach harówki pierwszym poważnym problemem była kontuzja kolana w 2019 roku.
Paradoksalnie dzięki tej kontuzji nie zakończyła pani przedwcześnie kariery.
Wszystko było już dogadane z trenerem i wszyscy mieliśmy świadomość, że igrzyska w Tokio będą moją ostatnią imprezą. Kontuzja z 2019 roku wywróciła wszystko do góry nogami, bo skoro tyle czasu poświęciłam na rehabilitację, a potem zdobyłam złoty medal, to po prostu szkoda było to wszystko zostawiać. Teraz wiem, że dopóki będę zdrowa, a treningi będą sprawiać mi frajdę, będę kontynuować karierę. Nie wyznaczam sobie żadnego konkretnego terminu.
Co sprawia, że wciąż odczuwa pani tak wysoką motywację?
Budzik codziennie mam nastawiony na godzinę 6.30 i proszę mi wierzyć, że bardzo rzadko zdarza mi się, że nie chce mi się wstać. I tak sporo się zmieniło, bo trener Ivica Jakelić nauczył mnie, że gdy mam zły dzień, to warto odpuścić niż zrobić sobie krzywdę. Nawet raz zdarzyło mi się samej podejść do trenera i poprosić o jeden dzień wolnego. Wcześniej przez całą karierę wmawiałam sobie, że jeden dzień odpuszczenia może sprawić, że nie zrealizuję celu.
Może pani powiedzieć, że nadal wstaje rano z łóżka i cieszy się, że będzie trening?
Tak, a już w szczególności na zagranicznych zgrupowaniach. Słońce i ciepły klimat dobrze na mnie wpływają. Od listopada spędziłam w Polsce może cztery tygodnie, cały czas byłam na zgrupowaniach. Większość czasu, z małą przerwą na obóz w RPA, spędziłam w Katarze. W Dosze będę do 15 maja i stąd przylecę wprost na Memoriał Kusocińskiego.
Jak się żyje w Katarze?
Teraz już fajnie, ale początki były dziwne. Wiele rzeczy trzeba było zaakceptować i na pewno nie było to łatwe. Pierwszy raz byłam tu w 2008 roku i był to mój pierwszy międzynarodowy miting. W 2016 roku dostałam zaproszenie od Aspire Academy, a od 2020 roku bywam tu regularnie i chyba dopiero teraz mogę powiedzieć, że naprawdę poznałam ten kraj. Mam tutaj mnóstwo znajomych, udało mi się stworzyć rodzinny klimat i bardzo mi się tu podoba.
Jak spędza pani czas wolny?
Tak jak u nas niedziela, tak tutaj zwyczajowo wolny jest piątek. Ja także mam w ten dzień przerwę od treningów i zwykle spędzam go… na pustyni. To znakomity reset dla głowy. Wyjeżdżamy jeepami na piasek i robimy tam grilla. W samym Katarze nie ma zbyt wielu rozgrywek, więc tubylcy dzień wolny spędzają albo na pustyni, albo w galeriach handlowych.
Jak smakuje grill na pustyni?
Początkowo nie wierzyłam trenerowi, że faktycznie tutaj są takie zwyczaje. Ale to całkiem fajne przeżycie, bo przed wjazdem na pustynię mijasz ostatnią stację benzynową i wiesz, że za chwilę udajesz się w zupełnie inną krainę. Uprzedzam pytanie, w mięsie nie ma piasku, bo jeździmy tam tylko przy bezwietrznej pogodzie. Temperatura na pustyni jest tak samo odczuwalna jak w mieście. Od grudnia do lutego jest tu zupełnie normalna pogoda, a upały zaczynają się dopiero później.
Wcześniej wspomniała pani, że ze względu na dominujące zwyczaje arabskie, musiała pójść na wiele kompromisów. Na przykład na jakie?
Przede wszystkim chodzi o ubiór w czasie treningów. Na szczęście najczęściej trenuję samotnie, więc na rzutni nie ma problemu. Gdy jednak w okolicy pojawiają się mężczyźni, to obowiązkowo muszę mieć długie spodnie i bluzę z długim rękawem. Przy 40 stopni Celsjusza bywa to kłopotliwe. Gdy na początku przychodziłam w szortach, trener dostał dwie uwagi, że nie może się to już powtórzyć. Katarczycy podchodzą do tego bardzo rygorystycznie. Na ulicy też trzeba mieć zakrytą większość ciała.
Niedawno zakończył się Ramadan, czyli zwyczajowy miesiąc postu dla muzułmanów. Odczuła to pani jakoś szczególnie?
To faktycznie był mój pierwszy Ramadan w Katarze i do teraz jestem w szoku. Muzułmanie przez miesiąc nie mogą nic pić i jeść w ciągu dnia, ale na szczęście nas to nie dotyczyło, bo w hotelach posiłki są serwowane normalnie. Trzeba się jednak było pilnować na ulicach, bo także tam nie można mieć niczego w ustach, a za nieprzestrzeganie zakazu grozi mandat, a nawet trzy lata więzienia. Dobrze, że trener ma przyciemniane szyby w samochodzie, to ukradkiem udaje nam się napić czegoś. Trzeba jednak uważać, by nikt tego nie widział. Znajomi Polacy opowiadali mi, że zdarzają się sytuacje, że tubylcy potrafią donieść na osoby, które nie przestrzegają zakazu.
Da się to połączyć z treningiem?
Podopieczni Aspire Academy w czasie Ramadanu chodzą do szkoły od godziny 10 do 14, potem idą spać. Budzą się po zachodzie słońca około godz. 18, jedzą obiad, a o godzinie 21 zaczynają trzygodzinny trening. Potem mają jeszcze kolację, funkcjonują normalnie przez całą noc, jedzą ostatni posiłek przed wschodem słońca i dopiero wtedy idą spać. Wszystko kompletnie przestawione. Sama zastanawiałam się, jak oni wytrzymują takie zmiany i są w stanie trenować. Tydzień temu wrócili już jednak do normalnego rytmu.
A jak wyglądają pani relacje z uczniami Aspire Academy, czyli szkoły, która kształci katarskich sportowców?
Obecnie całkiem normalnie, ale na początku musieli się przyzwyczaić, że trenuje z nimi kobieta. Zwyczaj jest taki, że nie mogę pierwsza podać ręki. Przy Aspire Academy jest akademik, ale on jest dostępny tylko dla mężczyzn. Muszę więc mieszkać w hotelu poza ośrodkiem, bo na inne rozwiązanie nie pozwalają ich przepisy. Na treningi czasem przychodzą w swoich białych kandurach.
Domyślam się, że sporo czasu zajęło przyzwyczajenie się także do tamtejszego jedzenia.
W Katarze nauczyłam się jeść baraninę. W Polsce próbowałam kilka razy, ale mi nie smakowało. Teraz nie miałam wyjścia. Wciąż jednak tęsknię za schabowymi i polskimi zupami, więc jest to pierwsza rzecz, którą robię po powrocie do domu. Tutaj mogę tylko pomarzyć o takich przysmakach. Moja dieta opiera się na kurczaku, baraninie, stekach, a ostatnio zakochałam się także w humusie.
To prawda, że Arabowie restrykcyjnie przestrzegają także zakazu sprzedaży alkoholu poza hotelami?
Alkohol jest zakazany. Można go kupić w hotelach pięciogwiazdkowych, ale jest tam kosmicznie drogi. W Dosze jest jeden sklep dla rezydentów, gdzie można kupić wieprzowinę i alkohol. Tam jednak też są ograniczenia, bo na alkohol można przeznaczyć maksymalnie 10 czy 15 procent swojej pensji. Pozostaje więc tylko piwo bezalkoholowe.
Ostatnio głośno było o ulewach w Dubaju i lokalnych podtopieniach. Dohy też to dotyczyło?
W ubiegły wtorek na ulicach było tyle wody, że dzieciaki wyciągnęły kajaki i pływały po ulicach. Widziałam to na własne oczy. W styczniu było jeszcze gorzej. Miasto zostało zupełnie sparaliżowane, a ludzie zaczynali panikować. Od nadmiaru wody zawalił się dach jednej z galerii, zalana została nawet akademia, woda zniszczyła boisko, a my dostaliśmy dwa dni przerwy i ćwiczyliśmy tylko na siłowni. To zupełnie nowe zjawiska, bo jeszcze kilka lat temu w Dosze padało zaledwie kilka razy w roku. Z tego też powodu na większości ulic nie ma zbudowanych studzienek. Nawet ludzie, którzy mieszkają tutaj kilkadziesiąt lat, mówią, że czegoś takiego jeszcze nie widzieli.
Czy mimo wszystko jest to miejsce, w którym mogłaby pani zamieszkać na stałe po zakończeniu kariery?
Czuję się tu bardzo dobrze, a Polacy, którzy tu mieszkają, są bardzo zadowoleni. Życie jest tu spokojniejsze, a kraj bardzo bezpieczny. Nie wiem, gdzie ostatecznie wyląduję po zakończeniu kariery, ale myślę, że w Katarze bym się odnalazła.
Czy ma pani już pomysł, czym będzie się zajmować po zakończeniu kariery?
Jakieś pomysły już mam i dość dobrze to rozplanowałam. Chciałabym robić coś przy sporcie, ale także poszukać innych wyzwań. Na razie jednak nie myślę o tym często. Nie wiem, kiedy kariera mi się znudzi. Nie chciałabym czekać pół roku tylko dlatego, że wcześniej zadeklarowałam, że zakończę karierę na konkretnej imprezie. Możliwe więc, że decyzja będzie spontaniczna.
Na ostatnich mistrzostwach świata odpadła pani już w eliminacjach i zajęła ostatecznie dopiero 13. miejsce. To był dla pani szok?
Tak naprawdę ten temat zamknęłam już kolejnego dnia. Nie było rozpaczy. Wzięłam to na klatę, a potem analizowałam to jedynie z psychologiem. Ustaliliśmy, że ten start muszę traktować jako przetarcie przed ważniejszymi celami. Cały poprzedni sezon trenowaliśmy, ale zdaję sobie sprawę, że kontuzja zostawiła większy ślad, niż się spodziewaliśmy.
Wcześniej w pani karierze trudno znaleźć tak spektakularne porażki.
Faktycznie na wielkiej imprezie takiej wpadki nie było. Podczas otwarcia sezonu w hali rzuciłam jedynie 66 metrów i to też było wtedy duże zaskoczenie. Trudno to jednak porównać z 13. miejscem na mistrzostwach świata.
Więc taką porażkę, jak ta podczas MŚ w Budapeszcie, faktycznie można sobie tak szybko wytłumaczyć?
Jestem specyficzna, więc potrafię robić takie rzeczy. Z psychologiem Nikodemem Żukowskim pracujemy od 2004 roku i sam przyznaje, że dużo się ode mnie nauczył. Wiele razy mówił mi, że mam wyjątkowe podejście.
Cała Polska żyła w 2022 roku pani pogonią za złodziejem samochodu, podczas której doznała pani poważnej kontuzji. Sama wspomina to pani z uśmiechem, choć przecież straciła przez to szansę na kolejny tytuł mistrzyni świata i blisko pół roku treningów. Naprawdę nie żałuje pani tego pościgu?
Gdybym tak do tego podchodziła, to już dawno taka myśli wyniszczyłaby mnie psychicznie. Tamta sytuacja to był impuls i sama siebie nie poznałam. Przecież ja nie czułam nawet tego, że zerwałam mięsień dwugłowy. Byłam w szoku, że potrafię bić drugiego człowieka. Potem nie wracałam już do momentu urazu, choć faktycznie konsekwencje były spore. Nie dość, że nie mogłam walczyć o medale, to narobiłam kłopotów najbliższym, bo mieli już wykupione bilety do Oregonu. To miał być nasz wspólny wyjazd, a gdy wszystko było już gotowe, to okazało się, że muszę zostać w Polsce. Było im głupio, a ostatecznie sama musiałam ich namawiać, by nie rezygnowali z wycieczki. Nie mogli się z tym pogodzić i dziwnie się czuli, że mają zostawić mnie w kraju z kontuzją.
Ma pani dużo przyjaciół, ale praktycznie wszystkich spoza świata sportu. Dlaczego nie trzyma się pani tak mocno z innymi lekkoatletami?
Sama nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Mam kilku przyjaciół ze świata sportu, ale faktycznie raczej z innych dyscyplin. Większość rzeczywiście jest spoza sportu i daje mi to odskocznię. Nie jestem typem osoby, która przez cały czas chce rozmawiać tylko o sporcie, a tak bywa podczas spotkań z innymi sportowcami. Czasem potrzebuję się odciąć od tego. Nie mogłabym codziennie myśleć tylko o sporcie, bo wiem, że moja głowa by tego nie wytrzymała. W moim życiu jest czas na trening, ale później zajmuje się innymi sprawami.
Nie ma co ukrywać, w Polsce w środowisku działaczy i ekspertów, czy kibiców nie stawia się na pani medal w Paryżu. To boli?
Wielu ludzi ocenia mnie przez pryzmat poprzedniego sezonu i słabego występu na mistrzostwach świata. Może tak być, że część z nich uznała, że jest już po mnie i się skończyłam. Jakoś nikt wcześniej nie wątpił we mnie, a przez lata byłam określana jako gwarancja medalu. Nie boli mnie jednak taka opinia, bo kariera uodporniła mnie na takie sytuacje.
A pani jest przekonana, że z Paryża wróci ze swoim czwartym olimpijskim medalem?
Trenuję z myślą walki o medal. Nie interesuje mnie jechanie na igrzyska tylko po to, by zaliczyć kolejną imprezę. Cele wciąż mam ustawione bardzo wysoko i wiem, że stać mnie na medal.
Niech pani w takim razie zdradzi, o ile metrów dalej niż rok temu lata teraz młot na treningach?
Do ostatniego sezonu wchodziłam bardzo ostrożnie, a normalne przysiady zaczęłam robić dopiero w lutym. W tym roku zaczęłam je wykonywać już w połowie grudnia. Obecnie na treningach rzucam po 70 metrów. Plan mamy tak ułożony, że będę powoli się rozkręcać i nie ma szans, że sezon rozpocznę od rzucania na odległość 75 metrów. Podchodzę do tego na spokojnie i nie nakręcam się, że nie jest już tak łatwo jak kilka lat temu.
Odczuwa pani różnicę w regeneracji podczas trudnego okresu treningowego?
Kiedyś po całym tygodniu mocnych treningów wstawałam rano i byłam w stanie jechać do galerii na ośmiogodzinne zakupy. Dzisiaj to już niemożliwe, bo następnego dnia nie byłabym w stanie normalnie trenować. Podobnie jest z podróżami, bo po długim locie jestem w stanie zrobić jedynie krótki rozruch. Jeśli jednak chodzi o cechy motoryczne, to wciąż są na zbliżonym poziomie.
Ma pani jeszcze jakieś marzenia sportowe? Coś do udowodnienia?
Po igrzyskach w Rio nie muszę nikomu nic udowodniać. Przy sporcie przytrzymała mnie jedynie wizja pobicia rekordu świata. Teraz marzeniem jest kolejny medal olimpijski.
A z rzeczy pozasportowych?
Marzy mi się, by po karierze założyć w końcu narty na nogi i spróbować swoich sił na jakimś fajnym stoku. Nigdy tego nie robiłam, a czuję, że to mi się spodoba. Od wielu lat wstrzymuję się przed tym z obawy o kontuzje. Po zakończeniu kariery chciałabym także dużo podróżować i w końcu móc pojeździć na spontaniczne wyjazdy ze znajomymi.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Najwyższa frekwencja w Zielonej Górze
Orzeł mógł być w dramatycznej sytuacji