[b]
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Który to był twój sezon w roli komentatora meczów Anwilu Włocławek?[/b]
Krzysztof Szaradowski, komentator meczów Anwilu Włocławek: To był mój 17. sezon. Zacząłem pracować w roli komentatora w 2004 roku.
To był najgorszy sezon w historii klubu?
Jeden z dwóch najgorszych, bo musimy też pamiętać o sezonie 2014/2015, w którym też było trzech trenerów: Niedbalski, Krunić i Woźniak. Jednak wtedy nikt we Włocławku nie myślał o mistrzostwie Polski, a bardziej o łataniu dziur budżetowych. Liczono na play-off, grę w ćwierćfinale. W tym sezonie ambicje były znacznie większe. Zespół był budowany w kontekście walki o mistrzostwo Polski.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: głośno o 12-latku. Zwróć uwagę na jego technikę
Czemu się nie udało? Jaka jest twoja diagnoza tak fatalnego sezonu w wykonaniu włocławskiego zespołu?
Myślę, że wszystko tak naprawdę - w moim odczuciu - zaczęło się od niepodpisania umowy z Igorem Milicicem. Może nie sam fakt niepodpisania, a to jak długo trwały rozmowy na linii klub-Milicić. Większość kibiców, ekspertów sądziła, że w końcu uda się dogadać z trenerem, przedłużające się negocjacje dawały taką nadzieję, że będzie kontynuacja współpracy. Rozmowy skończyły się jednak niepowodzeniem i nagle się okazało, że Anwil na kilka tygodni przed startem ligi potrzebuje nowego trenera. Podobna była sytuacja z Michałem Sokołowskim. Bardzo długo czekano na ostateczną decyzję zawodnika. Myślę, że zdecydowanie za długo. Zwłaszcza, że koszykarz nie podpisał kontraktu. W obu przypadkach klub pozostał na lodzie. Nie da się ukryć, że późniejsze ruchy były gwałtowne. Czy przemyślane? Tego nie wiem. Wiem, że trzeba było reagować błyskawicznie.
Igor Milicić dał się poznać jako trener, który łączy też funkcję generalnego menedżera. Rozmawia z koszykarzami, agentami, negocjuje sumy. Dejan Mihevc był kompletnym tego przeciwieństwem. Już wtedy miałem wątpliwości, czy to się uda. Też miałeś obawy?
Nie miałem za bardzo okazji do dłuższej rozmowy z trenerem Mihevcem, więc trudno mi powiedzieć, jaką miał filozofię pracy. Znałem za to dobrze system pracy trenera Milicicia. Igor sam wyszukiwał zawodników, potem przedstawiał listę kilku graczy na każdej pozycji i ustalając z prezesem Lewandowskim, jakim budżetem na drużynę będzie dysponował, dopasowywał zespół do ram budżetowych, jednocześnie starając się, co oczywiste, maksymalnie wykorzystać przeznaczone na zawodników pieniądze. Na pewno należy podkreślić, że Milicić pewne ruchy planował z dużym wyprzedzeniem i często o ruchach na kolejny sezon myślał w trakcie sezonu poprzedzającego. Mihevc z wiadomych względów, takiej możliwości nie miał.
Mihevc podjął - chyba obaj się zgodzimy - zaskakujące decyzje. Mogę nawet zdradzić, że przedstawiciele jego agencji byli zdziwieni jego wyborami. To chyba mocno wymowne.
Na "dzień dobry" wybrał Tre Busseya. Gdy przeczytałem SMS-a z tą informacją, to mi się po prostu wierzyć nie chciało. "Czemu akurat od niego zaczynamy?" - pomyślałem sobie od razu. To był bardzo dziwny wybór. Tak samo jak w przypadku Ivana Almeidy i Garlona Greena. Trener uzasadniał to tym, że Almeida jest takim samcem alfa, a on chciał mieć zawodników do gry zespołowej. Nie chciał gracza dominującego, gwiazdora.
Ale później mi tego lidera brakowało.
No właśnie. I tutaj jest jeszcze jedna rzecz, o której warto powiedzieć. Na początku sezonu nie było McKenziego Moore'a, który nie przepracował okresu przygotowawczego. Trudno powiedzieć, jakby wyglądał, gdyby był zdrowy i w optymalnej formie. Brak nominalnego rozgrywającego spowodował ogromne problemy. Nie było lidera, który w odpowiedni sposób prowadziłby ten zespół. Powiem już tak w kontekście całego sezonu: im dalej brnęliśmy, im więcej było zmian, tym - moim zdaniem - było coraz gorzej.
Dejan Mihevc został zwolniony bardzo szybko. 1 października Słoweniec stracił pracę.
Szybko, bardzo szybko, ale uważam, że to wynika poniekąd ze specyfiki naszego miasta. Gdy nie ma wyników, a tak było w przypadku Mihevca, to szuka się winnych. Najczęściej kibice piszą wtedy: "zwolnijmy trenera". Wiem, że pewne rzeczy szwankowały, były mocno niedopracowane, ale jestem zdania, iż trenerowi w takich sytuacjach powinno dać się czas na wprowadzenie korekt, zmianę taktyki lub przeprowadzenie jednej-dwóch zmian w zespole. Na to Mihevcowi nie pozwolono.
Czy słusznie?
Nie wiem. Mam sporo wątpliwości. Tak naprawdę trudno po 7-8 meczach ocenić warsztat trenera, powiedzieć, na co go stać. Zwłaszcza, że tuż przed odejściem pozyskano Ivana Almeidę. Ja osobiście dałbym mu miesiąc czasu na poprawę błędów. Pozwoliłbym samemu zareagować na sytuację. I gdyby jego pomysł po kolejnym miesiącu nie wypalił, to bym dokonał zmiany. Zwłaszcza, że wtedy jeszcze nic złego się nie działo. Najlepszym tego przykładem jest Stal Ostrów Wielkopolski. Był słabszy początek sezonu, a i tak udało się wybrnąć i zająć 3. miejsce w tabeli. Uważam, że we Włocławku zbyt pochopnie podjęto decyzję.
W miejsce Dejana Mihevca zatrudniono Marcina Woźniaka. Odważny ruch.
Odważny, ale ja byłem zwolennikiem tego ruchu. Pisałem o tym na Twitterze. Cieszyłem się z faktu, że Marcin w końcu dostał swoją szansę. Powiem więcej: uważam, że on powinien poprowadzić ten zespół do końca sezonu. Choć jedna rzecz na pewno mu się nie udała i to niemal od razu po przejściu na pierwszego trenera.
Jaka?
Rotnei Clarke. Nie rozumiem tego transferu. Mieliśmy sprowadzić rozgrywającego, a sprowadziliśmy zawodnika, który profilem był bardzo podobny do Bookera. Wydaje mi się nawet, że Clarke był gorszym koszykarzem. To był bardzo dziwny ruch. To był taki kamyczek, który mógłbym wrzucić do ogródka Marcina Woźniaka. W pozostałych sytuacjach tak naprawdę nie miał za bardzo okazji do wykazania swoich umiejętności. Gdy ściągnął Jonesa, to ten od razu doznał kontuzji, a gdy wymienił Moore'a na Jerrellsa, to... przestał być trenerem.
Ja mam z kolei taką tezę, że ruch z pozyskaniem trenera Przemysława Frasunkiewicza był zrobiony o kilka miesięcy za późno. Ten termin jego przyjścia nie był najlepszy.
Uważam, że to nie był moment na zmianę trenera. To był bardzo zły moment. To się stało w momencie, gdy Anwil miał przed sobą w ciągu 4 tygodni 10 meczów do rozegrania, z czego 6 było na wyjeździe. Na dodatek te wyjazdy były ze sobą łączone, to było szaleństwo. Z Warszawy do Wrocławia, później do Dąbrowy Górniczej. Na dodatek doszły też mecze w "bańce" w FIBA Europe Cup. I pojawia się pytanie: kiedy trener Frasunkiewicz miał wprowadzić swoją taktykę, kompletnie odrębną od tej, którą preferowali Mihevc i Woźniak?
Pamiętam taką rozmowę z Krzyśkiem Sulimą, gdy zapytałem go, czy już trenujecie zagrywki trenera Frasunkiewicza. On mi odpowiedział: trener próbuje to wprowadzić, ale nie ma kiedy tego po prostu zrobić, przetrenować. Też trzeba pamiętać, że zawodnicy w ciągu kilku miesięcy mieli trzy różne playbooki. W sierpniu-wrześniu mieli zagrywki Mihevca, później Woźniaka, a następnie Frasunkiewicza. Na dodatek było sporo zmian w składzie. Nie da się w ten sposób niczego trwałego zbudować.
Duża liczba zmian - to był główny powód tak słabego Anwilu?
Tak. Śmiem twierdzić, że gdyby zachowano nieco więcej cierpliwości, to sytuacja klubu w PLK nie byłaby taka zła. Można było np. dać więcej czasu trenerowi Mihevcowi. To samo można powiedzieć o sytuacji Marcina Woźniaka. Może by nie było miejsca medalowego, ale jestem przekonany, że zespół awansowałby do play-off. Choć dostrzegam też inne ważne czynniki, dlaczego ten sezon był taki kiepski.
Jakie?
Dużą zmorą Anwilu w tym sezonie były kontuzje. Kibice, eksperci postrzegają ten sezon tylko przez pryzmat porażek i ogólnego wyniku, ale to też z czegoś wynikało. Gdy Marcin Woźniak został trenerem, niemal od razu ze składu wylecieli mu Zamojski i Almeida, a oni byli graczami pierwszopiątkowymi. Wiem, że ludzie mocno krytykowali trenera Woźniaka, ale on - przy braku tych zawodników - wygrał kilka meczów w lidze. Pytaniem bez odpowiedzi pozostaje to, ile by wygrał, gdyby miał Zamojskiego i Almeidę. Później podobna sytuacja spotkała trenera Frasunkiewicza, bo gdy przejął drużynę obaj znów nabawili się urazów. Z kontuzjami walczyli też Jones, Jerrells, Pluta. Do tego doszła sytuacja z Dykesem.
W pewnym momencie kibice zaczęli pisać, że Anwil, klub o wielkich tradycjach, stał się memem. Smutne, ale prawdziwe.
Trudno się z tą opinią nie zgodzić. Tych memów na temat Anwilu powstała cała masa. Kibice przerzucali się nimi w sieci. Uważam, że wszystko co było możliwe do popsucia, to się po prostu popsuło. Trzech trenerów, 21 zawodników, duża liczba kontuzji. To był koszmar!
Byłeś podekscytowany informacją o kolejnym powrocie Ivana Almeidy?
Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że niekoniecznie byłem zadowolony z tego powodu. Uważam, że gdyby Ivan chciał zawsze grać dla Włocławka, to by po prostu z tego Włocławka nie odchodził. Po raz kolejny stał się takim strażakiem. Powiem tak: jeżeli trener Mihevc go nie chciał, to ja bym mu na siłę go nie wkładał do zespołu. Ale trzeba oddać Ivanowi, że kilka meczów nam wygrał, ale takiej ogólnej oceny jego występów się nie podejmę.
Dlaczego?
Bo większą część sezonu spędził na liście zawodników kontuzjowanych.
Przechodząc do kolejnego sezonu. W piątek ziemia we Włocławku się zatrzęsła, bo rezygnację złożył prezes Arkadiusz Lewandowski. Choć jego wniosek może jeszcze odrzucić rada nadzorcza. Jak do tego podchodzisz? Czy po fatalnym sezonie prezes Lewandowski zasłużył na kolejną szansę?
Wrócę pamięcią do sytuacji, która miała miejsce po sezonie, w którym Anwil sensacyjnie przegrał z Czarnymi w ćwierćfinale. Wtedy z podobnym pytaniem, ale w kontekście trenera Milicicia, zadzwonił do mnie dziennikarz z "Gazety Pomorskiej". "Co zrobić?" "Czy w Anwilu jest potrzebna duża zmiana?" Wtedy 99 procent kibiców zwalniało Igora, a ja byłem zwolennikiem jego dalszej pracy. Zachowałem sobie nawet na pamiątkę ten artykuł. Uważałem, że jeżeli Igor coś tak mocno zepsuł, to on będzie jedyną osobą, której będzie bardzo mocno zależało na tym, by to naprawić, pokazać, że był to wypadek przy pracy. Igor został, powiedział, że zbuduje zespół i zmierzy się z nieprzychylnymi opiniami kibiców. Efekt tego był bardzo dobry.
Uważam, że podobnie jest teraz. Kolejne wielkie zmiany nie są potrzebne Anwilowi. Prezes Lewandowski przez ostatnie lata pokazał, że jest w stanie wyciągnąć drużynę z samego dna - oczywiście przy pomocy trenera Milicicia. To był zgrany duet. Dałbym mu szansę. Nikomu bardziej nie będzie zależało na tym, by klub wrócił do walki o jak najlepsze miejsce w tabeli PLK. Moim zdaniem - Lewandowski powinien zostać i kontynuować swoją pracę. Choć wiem, że jest wielu jego oponentów.
Jaki zespół w kolejnym sezonie chciałbyś oglądać na parkiecie?
Liczę na spokojną budowę zespołu, całkowite odcięcie się od tego, co piszą ludzie w sieci - mam na myśli "Brzytwę" i Twittera. Mam wrażenie, że we Włocławku - i to na różnych szczeblach - za często podejmuje się decyzje pod presją kibiców. Mam też nadzieję, że klub nie postawi już na wielkie i drogie nazwiska, a pójdzie w kierunku zawodników głodnych, ambitnych i walecznych.
Zobacz także:
Maciej Lampe nie ozłocił Kinga! Mocno chybiona inwestycja
Rafał Juć, skaut NBA: W PLK potrzeba dyrektorów sportowych [WYWIAD]
Gortat posądzony o naruszenie "świętości Lewandowskiego". Jest odpowiedź byłej gwiazdy NBA
Adrian Bogucki: Gdy zadzwonił Zastal, pomyślałem: "serio? chyba żartujesz!" [WYWIAD]