Temat przedwczesnego zakończenia współpracy z Garlonem Greenem wraca jak bumerang po każdym nieudanym spotkaniu w wykonaniu amerykańskiego zawodnika, który przed sezonem był kreowany na gwiazdę Anwilu Włocławek.
Nie inaczej było po meczu ze Śląskiem Wrocław (93:78), w którym Green na parkiecie spędził zaledwie... 131 sekund (przełom pierwszej i drugiej kwarty). W tym czasie Amerykanin oddał dwa rzuty (jeden celny), miał zbiórkę i stratę. Po tym ostatnim zagraniu trener Woźniak stracił cierpliwość i odesłał go na ławkę.
Pytania o Greena wracają...
Po zakończeniu spotkania trener Marcin Woźniak - jak zawsze - otrzymał pytania ze strony dziennikarzy, którzy mogą je podesłać do rzecznika prasowego Michała Fałkowskiego. Kilku z nich zapytało właśnie o króciutki występ Greena. "Czy to oznacza, że nie jest już potrzebny drużynie?" - usłyszał trener Anwilu. Ten w kilku zdaniach odpowiedział, dlaczego nie korzystał z Greena i czy to jego koniec we włocławskim zespole.
ZOBACZ WIDEO: Skoki. Maciej Kot wróci do dobrej formy? "Bardzo mocno został poprawiony element, który powodował krótkie skoki"
- To nic nie oznacza. W jednym meczu jeden zawodnik zagra więcej, w kolejnym spotkaniu ktoś inny będzie dłużej na parkiecie. Garlon źle wszedł w mecz, a zawodnicy na jego pozycji wypadli znakomicie. Przemek Zamojski dał świetne minuty, podobnie Ivan Almeida, który trafiał ważne rzuty w czwartej kwarcie. To spowodowało, że zabrakło miejsca dla Garlona. Zagrał krócej, ale nie ma w tym drugiego dna. Po prostu taka była rotacja - skomentował trener Anwilu Włocławek.
Woźniak kilka razy na konferencji prasowej przyznał, że dla zespołu bardzo ważny był powrót Zamojskiego, który jest jedną z wiodących postaci Anwilu. W czwartkowym spotkaniu zagrał 28 minut, zdobywając w tym czasie 11 punktów (3/6 za trzy).
- Przemek jest bardzo ważną postacią na boisku, ale także w szatni. Cieszę się, że wrócił do gry i mogłem z niego korzystać. To był pierwszy mecz w tym sezonie, w którym zagraliśmy w pełnym składzie - przyznał Woźniak.
To jego koniec?
Amerykanin Green jest - jak na razie - mocnym kandydatem do największego rozczarowania tego sezonu w Energa Basket Lidze. Koszykarz, który został pozyskany w miejsce Michała Sokołowskiego (Anwil bardzo go chciał), był przedstawiany jako nowy lider zespołu, gracz, który ma potencjał na bycie gwiazdą ligi.
Sęk w tym, że... kolejne tygodnie mijają, a eksperci i kibice nadal zastanawiają się nad jego atutami. "Co potrafi?", "Co może dać drużynie?" - pytań wiele, a odpowiedzi brakuje. Jedno jest pewne - jego gra jest apatyczna, bez polotu i bez wielkiej pasji.
Green w czternastu rozegranych spotkań (w PLK) tylko w trzech był w stanie przekroczyć granicę dziesięciu i więcej punktów. Jego skuteczność pozostawia wiele do życzenia - Amerykanin notuje 29-procentową skuteczność za 3 i 39-procentową z gry.
Kibice najchętniej bo go wymienili, ale za tym idą pieniądze i z pewnością nie są to małe kwoty. Rozwiązanie kontraktu kosztuje, a wydaje się, że klubu już na to nie stać, zwłaszcza, że już w trakcie rozgrywek zakontraktowano: Ivana Almeidę i Rotneia Clarke'a.
Zobacz także:
Andrzej Pluta: Nie wszyscy w Polsce mają pomysł na młodych graczy [WYWIAD]
Przemysław Frasunkiewicz mówi o rozmowach z Anwilem, budowaniu "drzewek" i wspieraniu polskich trenerów [WYWIAD]
Aleksander Dziewa: Wzoruję się na Kuligu. Studia planem "B" na życie [WYWIAD]
Jak "Król Almeida" wracał do Polski. "Anwil to dla mnie coś więcej"