Przemysław Frasunkiewicz mówi o rozmowach z Anwilem, budowaniu "drzewek" i wspieraniu polskich trenerów [WYWIAD]

PAP / Maciej Kulczyński / Na zdjeciu: Przemysław Frasunkiewicz
PAP / Maciej Kulczyński / Na zdjeciu: Przemysław Frasunkiewicz

- Jestem zadowolony z tego, że taki klub jak Anwil był mną zainteresowany. Klub wybrał Marcina Woźniaka i jemu życzę jak najlepiej. Uważam, że polscy trenerzy powinni się wspierać - mówi nam Przemysław Frasunkiewicz.

[b]

Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Miał pan już spakowane walizki do Włocławka?
[/b]
Przemysław Frasunkiewicz, trener Asseco Arki Gdynia: Nie.

Jak w takim razie wyglądały rozmowy z Anwilem Włocławek? Praca w klubie była bliżej niż dalej?

Jeżeli topowy polski zespół wyraża zainteresowanie, to należy przynajmniej przeprowadzić rozmowę. I ja taką dłuższą rozmowę odbyłem z prezesem Arkadiuszem Lewandowskim. Wcześniej oczywiście zapytałem o zgodę Przemysława Sęczkowskiego, prezesa Asseco Arki. Otrzymałem zielone światło.

Skończyło się tylko na rozmowach?

Odbyłem rzeczową i merytoryczną rozmowę z prezesem Lewandowskim. Przedstawiłem swój plan i wizję. Wiedziałem, że trener Woźniak też prowadzi rozmowy. Ostatecznie klub z Włocławka wybrał jego kandydaturę.

Było rozczarowanie?

Nie patrzę na to w takich kategoriach. Jestem zadowolony z tego, że taki klub jak Anwil był mną zainteresowany.

Decyzja o wyborze Marcina Woźniaka zapadła w dniu... meczu Asseco Arki z Kingiem Szczecin. Jak trudne było dla pana poprowadzenie spotkania w takich okolicznościach?

Byłem skupiony na grze i meczu, co zresztą pokazał końcowy wynik. Zespół zagrał świetne zawody, może nawet najlepsze w tym sezonie. Potrafię takie sprawy oddzielić, mimo że dzień wcześniej odbyłem rozmowę z prezesem Lewandowskim. To nie zaburzyło przygotowań do meczu. Byłem skupiony na meczu w 100 procentach.

Po meczu wykazał się pan dużą klasą, bo pogratulował pan na konferencji prasowej Marcinowi Woźniakowi. Życzył też powodzenia.

Znam trenera Woźniaka od dłuższego czasu. Wiem, co umie i potrafi jako trener. Został szkoleniowcem Anwilu w bardzo ciężkich czasach i wydaje mi się, że jeśli Polak dostaję taką szansę, to trzeba go wspierać, a nie rzucać kłody pod nogi. Uważam, że polscy trenerzy powinni się wspierać.

Przejdźmy do Arki Gdynia. Dlaczego znów wróciła koncepcja polskiego składu?

Wbrew opinii niektórych źle życzących nam ludzi, mamy bardzo mały budżet w tym sezonie. Budżet nie pozwalał na ponowną grę w EuroCupie. Do ostatnich sekund ważyło się to, w jakim kształcie będziemy występować. Uznaliśmy wspólnie z prezesem Sęczkowskim, że lepiej zapłacić mniejsze pieniądze Polakowi, który zawsze będzie grał na 100 procent, z dużą ambicją, niż ściągnąć obcokrajowca za 1500-2000 dolarów.

Nawet jednego? Był kiedyś taki projekt z Anthonym Hickeyem w składzie.

Gdyby nie było dostępnych polskich zawodników, to najprawdopodobniej sięgnęlibyśmy po gracza zagranicznego. Ostatecznie udało się zebrać wartościowy zespół oparty na zawodnikach, którzy są związani z Trójmiastem. Są tak naprawdę tylko dwie osoby, które nie były wcześniej związane z tym miejscem. To Igor Wadowski i Mateusz Kaszowski.

Pan często używa takiego sformułowania: "budowanie drzewek" w kontekście konstruowania składu. Ile tych drzewek powstało od momentu rozpoczęcia pandemii, gdy jeszcze wahała się wasza przyszłość w EuroCupie?

Tymi "drzewkami" mógłbym obsadzić pół Polski. W czasie wolnym biorę kartkę i buduję sobie takie "drzewka" z zawodnikami na każdej pozycji. Lubię być przygotowanym na każdą sytuację. Zwłaszcza, że prezes Sęczkowski w okresie wakacyjnym mówił mi, że mam być gotowy na każdy scenariusz. Sytuacja na świecie była mocno niestabilna, co odbiło się też na sytuacji w klubie.

Przez dwa lata pracował pan z zawodnikami klasowymi: Florence, Bostic, Greene czy Upshaw. Oni gwarantowali walkę o medale. Teraz znów powrót do polskiej wersji składu i praca z zawodnikami - nic im oczywiście nie ujmując - ze znacznie mniejszym potencjałem. Trudno było się panu przestawić do nowej rzeczywistości?

Nie było się trudno przestawić, bo praca z polskimi zawodnikami jest pracą o tyle komfortową, że nie trzeba tych graczy zbytnio mobilizować do większego wysiłku. Zwłaszcza, że złożyliśmy taki zespół, który gra w każdym meczu na 100 procent. Nie zawsze uda się wygrać, ale zawsze jest walka, zaangażowanie i determinacja. Może poza tym spotkaniem w Zielonej Górze, które nam po prostu kompletnie nie wyszło. Nie byliśmy gotowi podjąć walki z Zastalem.

Przemysław Frasunkiewicz: Polscy trenenerzy powinni się wspierać
Przemysław Frasunkiewicz: Polscy trenenerzy powinni się wspierać

Jak jest z młodymi zawodnikami? Wiem, że pan obrusza się na stwierdzenie, że młodzi gracze powinni grać, bo są młodzi. Jakie jest pana zdanie?

Powinien grać ten, który na to zasługuje i lepiej wygląda na treningach. Jeżeli podczas zajęć świetnie wygląda 40-letni Filip Dylewicz, to czemu ma grać ktoś inny, a nie właśnie on? Nie jestem zwolennikiem stwierdzenia ani zasady, że ktoś powinien dostać szansę, bo takie podejście wręcz niszczy zawodników. Każdy powinien dostać to, na co zasłużył. Wiem, że jest inna narracja, ale nie chcę z nią walczyć. Nagradzam zawodników minutami za postawę na treningach, dobre podejście, a nie za to ile mają lat.

Jak w takim razie trenują młodzi zawodnicy?

Ostatnio rozmawialiśmy w sztabie szkoleniowym i porównywaliśmy obecną grupę młodych zawodników do tych, których mieliśmy pięć lat temu. I wydaje mi się, że obecni gracze mają dużo większą świadomość, lepiej przykładają się do swoich obowiązków.

Z czego wynika ta transformacja mentalnościowa? Jak pan to tłumaczy?

Raz, że byli to po po prostu inni ludzie, a dwa, że generalnie świadomość młodych ludzi rośnie. Dużo jest teraz informacji w mediach na temat żywienia, suplementacji i treningu koszykarskiego. Też warto zauważyć, że mamy teraz w zespole zawodników, którzy są z rodzin sportowych: Kowalczyk, Pluta, Kaszowski. Mieli wzorce od samego początku, więc to też ma na to duży wpływ.

Ale spójrzmy na nazwiska z przeszłości (niekoniecznie te sprzed pięciu lat): Frąckiewicz, Matczak, Ponitka, Garbacz i Put. Jest satysfakcja, że to właśnie pod pana ręka wyszli na rynek PLK i teraz odgrywają ważne role i dzięki temu zarabiają znacznie większe pieniądze?

Oczywiście, że jest duża satysfakcja. Matczak zaczynał nieco wcześniej, bo już u trenera Dedka. Ale to w ostatnim jego sezonie w Asseco pokazał się na tyle dobrze, że przeniósł się do Zielonej Góry. Matczak, Garbacz, Ponitka czy Put byli bardzo mocno skupieni na pracy. To była tylko kwestia czasu, gdy osiągną mocną pozycję na rynku. Nie ukrywam, że z dużą przyjemnością oglądam ich występy, kibicuje im. Przypadek Frąckiewicza jest nieco inny. Gdy pracowałem z nim, to nie był jeszcze gotowy pod względem fizycznym i mentalnym. Ale już było widać, że ma talent, nie boi się walki z mocniejszymi graczami. Teraz prezentuje się znakomicie, widać, że popracował na siłowni, ale też dojrzał. Po prostu potrzebował nieco więcej czasu.

Pięć zwycięstw w dwunastu meczach to dobry wynik?

Po dobrym starcie - jak to zwykle - apetyty urosły, ale niestety przytrafił nam się słabszy okres. Prawda jest taka, że na 12 rozegranych meczów tylko w czterech byliśmy w pełnym składzie. Były urazy: Wadowskiego, Wołoszyna i Szubargi. To są zawodnicy z pierwszej piątki i to odbiło się na grze całego zespołu. Uważamy, że gdyby nie te kontuzje, to tych zwycięstw byłoby dużo więcej. Jest niedosyt.

Niemal wszystkie kluby w PLK dokonują zmian, wzmacniają się. Czy Arka też wykonuje ruchy na rynku transferowym?

Też byśmy chcieli się wzmocnić, ale nie jest tajemnicą, że rynek polskich zawodników jest bardzo wąski. Ciężko o jakiś ruch, ale staramy się, analizujemy sytuację. Trwają poszukiwania, rozmowy.

Może czas wyjść poza polski rynek?

Nie można tego wykluczyć, ale chciałbym utrzymać polski zestaw.

Czego w takim razie brakuje Asseco Arce?

Na pozycjach obwodowych czasami brakuje nam takiego wyrachowania. Za każdym razem gdy w banalny sposób tracimy piłki, morale zespołu spada, przychodzi frustracja, zazwyczaj niepotrzebnie. Myślę, że właśnie na tych pozycjach poszukamy wzmocnień.

Jaka jest liga w tym sezonie?

Liga jest wyrównana, ale słabsza niż w zeszłym sezonie. Jest mniej pieniędzy, co przekłada się na poziom sportowy. Finanse są nieodłącznym elementem sportu zawodowego. Pewnych rzeczy nie da się po prostu przeskoczyć. Choć ja staram się na to patrzeć pozytywnie: po pandemii przyjdzie odbicie i liga znów się trochę wzmocni. Nie jestem z tych, którzy cały czas narzekają. Na poziom ligi, na polskich trenerów.

A jest taka narracja?

Jest, a ja uważam, że powinniśmy się wspierać niż dołować i kopać pod sobą dołki. Cieszy mnie fakt, że coraz więcej polskich trenerów pracuje w PLK. To świetny trend. Choć nie umniejszam zagranicznym szkoleniowcom, od których można się wiele nauczyć. W ogóle uważam, że w każdej sytuacji można się czegoś nauczyć, czy to w krótkiej rozmowie z trenerem Igorem Miliciciem na Pucharze Polski, jak również na młodzieżowym turnieju mistrzostw Polski.

Zobacz także:
Andrzej Pluta: Nie wszyscy w Polsce mają pomysł na młodych graczy [WYWIAD]
Szef Legii o odejściu Sokołowskiego, temacie Dulkysa i najlepszym starcie od 52 lat [WYWIAD]
EBL. Prezes PGE Spójni o rozstaniu z Winnickim, zmianach w składzie i zatrudnieniu Mihevca [WYWIAD]
EBL. Michał Kolenda mówi o propozycji z Zastalu, kosmicznym procencie i wycieczkach do trenera [WYWIAD]

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piłkarskie sztuczki Hansiego Flicka. Dobry jest!

Źródło artykułu: