WP SportoweFakty: Po pięciu starciach z CCC Polkowice drużyna InvestInTheWest AZS AJP Gorzów Wlkp. odpadła z dalszej rywalizacji w play-off Basket Ligi Kobiet. Były łzy po ostatnim meczu ćwierćfinału?
Katarzyna Dźwigalska:
Był taki moment, bo walczyłyśmy ciężko, dałyśmy z siebie wszystko. Przy stanie 2:0 większość była święcie przekonana, że wejdziemy do tego półfinału. To nie jest takie proste. Nasza hala daje nam bardzo dużo, o czym przekonaliśmy się w tej serii. Niestety, w ostatnim meczu to polkowiczanki były górą. Rozegrałyśmy jednak bardzo dobre spotkanie, chyba najlepsze w tej serii. Cel na te rozgrywki został jednak zrealizowany, bo mieliśmy być w ósemce. Apetyty rosły w miarę jedzenia. Coraz lepiej grałyśmy i chciałyśmy coraz więcej. Pechowo trafiłyśmy na CCC. Gdybyśmy trafili na Artego Bydgoszcz, to mogłoby się to skończyć inaczej. Nie ma jednak co gdybać i trzeba cieszyć się z tego, co jest.
Po spotkaniach we własnej hali wyglądało to naprawdę nieźle. Bardzo dużo mówiło się przez cały sezon o wsparciu kibiców. To was niosło?
- Cieszę się, że mimo wszystko ludzie są, wspierają nas i pozytywnie odbierają ten sezon. Myślę, że go zapamiętają, bo wszyscy dziękują i są bardzo szczęśliwi, że daliśmy im tyle emocji i fajnych chwil. To dla nich gramy. Wiadomo, że dla siebie też, ale jak ludzie przychodzą i dają nam siłę i wiarę w zwycięstwo i lepszą grę, to robimy to dla nich. Jest dużo młodzieży, która trenuje koszykówkę i stara się z nami identyfikować. Mam nadzieję, że przyszły sezon będzie tak dobry, a może jeszcze lepszy.
ZOBACZ WIDEO Kamil Glik: Pokazaliśmy wielkość
Silne emocje po piątym pojedynku, a jak na chłodno oceniłyście te starcie?
- Przed tym meczem analizowałyśmy sobie te wszystkie poprzednie i stwierdziłyśmy, że jak dobrze zaczniemy to spotkanie, inaczej niż tamte, czyli od prowadzenia, to będzie dobrze. Pierwszy moment był rzeczywiście taki, że wygrywałyśmy. Potem ten szczęśliwy rzut na dogrywkę. Ta hala naprawdę jest magiczna i myślałyśmy, że liczna publiczność nam pomoże, ale chyba jednak zabrakło trochę sił. Trener zespołu z Polkowic rotował dziesiątką zawodniczek, to one grały po kilkanaście minut, dwadzieścia, a u nas Stephie (Stephanie Talbot) i See (Courtney Hurt) grały po 35-38 minut. Jesteśmy ludźmi. Jak byśmy nie były przygotowane, w jakiej formie byśmy nie były, to organizm to odczuje, tym bardziej, że gra się dzień po dniu. W dogrywce zabrakło pary.
Mimo tej porażki rzeczywiście odnosi się wrażenie, że to był tak dobry sezon, jakiego dawno w Gorzowie nie widzieliśmy.
- To jest fajne, a wynika to chyba też z tego, że mieliśmy personalnie fajny zespół. Nawet w szatni, na treningach i na wyjazdach było to czuć. Jestem tu od zawsze i mogę to powiedzieć, że dawno tak nie było. Spędzałyśmy razem czas nawet poza treningami i ważne jest to, że drużyna dobrze czuje się w swoim towarzystwie i nie mamy siebie dość. Nawet, jak były jakieś mikrourazy, to wszystkie były chętne do pracy, do treningu. Nie było wymówek. Aż się chciało trenować. Myślę, że dlatego to tak później fajnie wyglądało na boisku. Tworzyłyśmy monolit, walczyłyśmy do końca i to cieszy.
W poprzednich sezonach było gorzej?
- Ostatnie lata były trudne. Widać, jak dużo zależy od zawodniczek, które przyjdą. Mamy jakąś podstawę, ale są to w większości młode dziewczyny, a te, które stanowią o sile zespołu, to przychodzą z zewnątrz. Tak to teraz jest, że z roku na rok one się zmieniają i to trochę jak kupowanie kota w worku, bo nie wiadomo, kto przyjedzie, jaki ma charakter, jak się zachowuje, jaka jest w treningu. Niby trenerzy robią jakieś wywiady, ale to nie zawsze musi być takie oczywiste i wszystko weryfikuje sezon. W tym roku było rewelacyjnie. Nie boję się stwierdzić, że był to jeden z lepszych sezonów. Były to dziewczyny na wysokim poziomie intelektualnym, zaangażowania i umiejętności na boisku. To wszystko dało nam taką fajną drużynę. Teraz trudno będzie nam się rozstać... To koniec sezonu, ale człowiek posiedzi dwa tygodnie, odpocznie i chciałoby się dalej trenować. Zmęczone jesteśmy na pewno i tego odpoczynku potrzebujemy, ale szkoda się rozjeżdżać. Dziewczyny chciałyby jednak wrócić do domu. Stephie ma WNBA, więc kolejne wyzwanie przed nią. Każda z nas ma plany na najbliższy czas, a w klubie będą działać pod kątem przyszłego sezonu.
A jakie są Pani plany na te miesiące bez koszykówki i, mimo wczesnej pory, na kolejny sezon?
- Plan się rodzi u mnie "w brzuchu". Jestem w drugiej ciąży i na przyszły sezon zawieszam buty na kołek. Będę dopingować dziewczyny z trybun. Co dalej, to zobaczymy. Śmiałam się do trenera, że jak zdrowie pozwoli i będę w dobrej formie, to fajnie byłoby zagrać w nowej hali. Mam nadzieję, że ona powstanie. Fajnie by było jeszcze jakimś nowym doświadczeniem zwieńczyć tę karierę po tylu latach tutaj. Cieszę się, że dograłam ten sezon do końca, bo też już były trudne momenty, ale dałam radę. Starałam się z całych sił i nie wpłynęło to jakoś na moją dyspozycję. Może tak po prostu miało być?
Gratuluję! To oznacza, że zamknie się pewien etap w historii AZS-u, bo od wielu lat niezmiennie w gorzowskim klubie jest Pani i trener Dariusz Maciejewski.
- Już miałam przerwę na ciążę, bo ta obecna to moja druga. Wtedy wyszło to tak na pół sezonu, bo nie grałam od stycznia. Tym razem wypadnie cały sezon i faktycznie będzie można mnie oglądać tylko na trybunach. Na pewno będę dopingować zespół, jaki by on nie był, wspierać młode dziewczyny, bo wierzę w to, że większość z nich zostanie i będzie próbowała swoich sił u trenera Maciejewskiego.
Rozmawiał: Marcin Malinowski