Wielu obserwatorów spodziewało się, że Rosę Radom w Lublinie czeka łatwe przetarcie. Początek zawodów na to wskazywał, bo po kilku minutach goście prowadzili 10:4, a później 21:12. Gospodarze, dość niespodziewanie, w drugiej kwarcie postawili się wyżej notowanym rywalom i to oni zaczęli dyktować warunki.
- Dobrze rozpoczęliśmy ten mecz, ale wówczas pojawiły się chyba takie myśli, że ten mecz sam się wygra. Od połowy pierwszej kwarty nasza gra się zacięła. Później męczyliśmy się okrutnie - przyznał po zakończeniu meczu Michał Sokołowski, zawodnik Rosy Radom.
Jeszcze w trakcie drugiej odsłony Start Lublin od stanu 22:25 zdobył 12 punktów z rzędu i wyraźnie odskoczył gościom. Wydawało się, że podopieczni Michała Sikory dowiozą to prowadzenie do przerwy, ale wówczas do głosu doszli radomianie.
W ciągu trzech minut gracze Kamińskiego zniwelowali całą stratę i zdołali jeszcze przed końcem drugiej kwarty zbudować trzypunktową przewagę. Swoje zrobili Igor Zajcew, Daniel Szymkiewicz, a także Jakub Schenk.
Po przerwie walka toczyła się kosz za kosz. Prowadzenie przechodziło z jednej strony na drugą. Żadnej z ekipie nie udało się wypracować bezpiecznej przewagi. Losy meczu rozstrzygnęły się w samej końcówce. Bohaterem gości był Zajcew, który zdobył siedem z ostatnich dziewięciu punktów.
- W ogóle nie jestem zadowolony z tego meczu. Graliśmy tragicznie. Nie wiedziałem, że możemy aż tak słabo prezentować się po obu stronach parkietu - skomentował Sokołowski.