Cel? Za pięć lat play-offy w NBA - I część wywiadu z Olkiem Czyżem

Newspix / KAMIL KRZACZYNSKI
Newspix / KAMIL KRZACZYNSKI

- Od dziecka marzyłem o grze w lidze NBA i nadal o tym myślę. Gdybym nie miał takiego celu, to dla mnie życie nie miałoby sensu - mówi w specjalnej rozmowie z naszym portalem Olek Czyż.

Karol Wasiek: Po ilu latach i w jakim celu wróciłeś do swojego rodzimego miasta?

Aleksander Czyż: Nie było mnie w Gdyni od czterech lat. Wróciłem tutaj, żeby spotkać się z rodziną, przyjaciółmi. Przyjechałem także w takim celu, aby zagrać w reprezentacji Polski, ale niestety to nie wyszło ze względu na moją kontuzję...

Co się zmieniło w Gdyni? Jak to widzisz miasto po latach?

- Jest bardzo zmodernizowana. Powstało wiele nowoczesnych budynków. Wygląda to wszystko naprawdę bardzo ładnie. Nie będę ukrywał, że Gdynia zawsze była moim ulubionym miastem w Polsce. Bardzo przyjemnie jest tutaj wrócić i zobaczyć jak to miasto się rozwija.

W te wakacje przyjechałem ze swoimi rodzicami, jak i z dziewczyną, która po raz pierwszy zobaczyła Gdynię. To miasto zrobiło na niej bardzo duże wrażenie.

Pamiętasz jak zaczęła się twoja przygoda z koszykówką w tym mieście?

- Oczywiście. Moja przygoda rozpoczęła się w szkole przy ulicy Władysława IV. Ciekawostką jest fakt, że nabór do klas sportowych był dopiero od czwartej klasy podstawowej. Wcześniej miałem bardzo mało kontaktu z koszykówką, ale byłem bardzo zainteresowany tą dyscypliną sportu i próbowałem jakoś się dostać na treningi. Nikt jednak nie mógł im ich zaoferować, ponieważ nie zajmowano się tak małymi dziećmi.

Kiedy zacząłem grać, to nabrałem niesamowitej miłości do koszykówki. Chciałem, żeby to stało się moją profesją. Od dziecka marzyłem o grze w lidze NBA i nadal o tym myślę. To jest powód, dla którego gram w koszykówkę. Gdybym nie miał takiego celu, to dla mnie życie nie miałoby sensu. Zresztą moja wizja na najbliższe pięć lat jest taka, że chcę grać w NBA w drużynie, która będzie w play-offach. Staram się tak ustawić swoją przyszłość, żeby to zrealizować.

Ale podobno na pierwszych treningach trenerzy nie do końca byli do ciebie przekonani...

- Byłem jeszcze za mały. Zresztą w Polsce jest problem z indywidualnym rozwojem zawodników. Po prostu tego nie ma. Inaczej na tę sprawę spogląda się w Stanach Zjednoczonych. Tam bardzo małe dzieci zaczynają treningi i już doskonalą pewne elementy koszykarskiego rzemiosła - kozłowanie, rzucanie, praca nóg. Pamiętam takie przypadki, że dzieci czteroletnie biegają po parkiecie. W Polsce nie ma czegoś takiego.

Inną, ciekawą kwestią jest rozwój fizyczny zawodników - w Polsce zakłada się, że do 16-18 roku życia w ogóle nie chodzi się do siłowni. W Stanach Zjednoczonych takie rzeczy rozpoczynają się od 11-12 roku życia. To jest kompletnie inny proces rozwijania młodych zawodników.

Olek Czyż: Bardzo chcę grać w NBA
Olek Czyż: Bardzo chcę grać w NBA

Jak i kiedy trafiłeś do Stanów Zjednoczonych?

- Trafiłem do Stanów Zjednoczonych w wieku 14 lat. Moja mama wyszła za mąż za Amerykanina rok wcześniej. Taki wstępny wyjazd do Stanów Zjednoczonych miałem w wieku 11 lat. Leciałem do Kalifornii na trzy tygodnie. Bardzo mi się tam spodobało. Później wspólnie z rodziną zdecydowaliśmy, że przeniesiemy się w okolice Reno. To była taka lokata na start. Osiedliliśmy się i wyszło to nam na dobre.

Jak wyglądały twoje początki z koszykówką w Stanach Zjednoczonych?

- Nie ukrywam, że bardzo chciałem trafić do szkoły, w której będzie jak najwyższy poziom koszykarski. To był mój priorytet. To była trudna decyzja - tym bardziej, że nie znałem języka, kultury. Ostatecznie wybrałem Rio High School. Tam trenerem był Eric Swain. Miał bardzo dobrą opinię i to faktycznie się potwierdziło. To on wdrożył mnie w ten tryb życia studenckiego, jak i koszykarskiego. Wszystko mi tłumaczył. To była bardzo dobra opcja, mimo że w ogóle po angielsku nie rozmawiałem. Miałem tylko jednego kolegę, który... był Japończykiem.
[nextpage]Jak się w takim razie dogadywaliście?

- Jakoś sobie radziliśmy (śmiech). Muszę przyznać, że Amerykanie nie do końca chcieli się zadawać z obcokrajowcami. Byli mili, ale trzymali nas na dystans. Z Japończykiem byliśmy w takiej samej sytuacji, więc to nas ratowało. Mieliśmy coś wspólnego i dlatego trzymaliśmy się razem. Z biegiem czasu zacząłem uczyć się języka i kultury. Z roku na rok czułem się coraz lepiej. Poprawiłem oceny w szkole, koszykarsko też podniosłem swój poziom.

Jak postrzegasz amerykańską kulturę?

- Ja mogę w samych superlatywach wypowiadać się o amerykańskiej kulturze. Trafiłem na ludzi, którzy byli bardzo pomocni. Nikt mnie nigdy nie próbował wykorzystać, oszukać, czy upokorzyć, a to niestety czasami miało miejsce w Polsce. Nie chcę jednak mówić, że w Polsce nie ma życzliwych ludzi. W Stanach Zjednoczonych ludzie są bardzo optymistyczni i tym można się "zarazić".

Czyli teraz tobie bliżej do Stanów Zjednoczonych niż do Polski?

- Trudno powiedzieć. Można powiedzieć, że jestem w połowie drogi (śmiech). Wiadomo, że jak sezon trwa dziesięć miesięcy, to w domu przebywam bardzo mało czasu. W ostatnich czterech latach tak to właśnie wyglądało. Cieszę się, że mogłem w końcu odwiedzić Gdynię.

W Polsce jest takie przekonanie, że Stany Zjednoczone to "raj na ziemi". Faktycznie tak jest?

- Coś w tym jest. Łatwiej tam zdobyć, osiągnąć pewne rzeczy - np. piękny dom, czy ekskluzywne samochody. To jest zupełnie inny świat. W Polsce żyje się bardzo skromnie i powiem szczerze, że czasami mi tego w Stanach Zjednoczonych brakuje. To jest inny styk z rzeczywistością.

Tam na przykład ludzie wszędzie jeżdżą samochodem - do znajomych, do sklepu, mimo że odległości nie są duże. Nikt tam nie chodzi na piechotę nigdzie. Wszystko jest tam poukładane, takie ustrukturyzowane. W Polsce życie jest bardziej spontaniczne i to mi się bardzo podoba.

Pomówmy chwilę o NBA. Kilka razy próbowałeś się dostać do tej ligi, ale jak na razie bezskutecznie. Dlaczego do tej pory nie wychodziło?

- Trzeba zwrócić uwagę na fakt, że NBA to jest jeden wielki biznes. Angaż do najlepszej ligi świata wiąże się ze sporą ilością elementów, detali. Liczą się również kwestie polityczne, znajomości. Jest około 300 miejsc do zapełnienia, a chętnych jest przecież mnóstwo. Trzeba mieć dużo szczęścia, żeby się tam dostać.

Ale z drugiej strony nie każdemu zawodnikowi Pat Riley mówi, że ma wystarczająco dużo umiejętności, żeby grać w lidze NBA...

- To było w te wakacje. Miałem jechać z ekipą Miami Heat na Ligę Letnią, ale niestety nabawiłem się kontuzji, która uniemożliwiła mi grę. Zresztą ten uraz pokrzyżował moje wszystkie plany - Ligę Letnią w Orlando, Las Vegas i reprezentację Polski. To wszystko straciłem przez uraz. Nie ma co ukrywać, że ta kontuzja przyszła w najgorszym możliwym czasie.

Gdy byłeś w Stanach Zjednoczonych to utrzymywałeś kontakt z Marcinem Gortatem?

- Tak, od czasu do czasu wysyłaliśmy sobie wiadomości tekstowe. Byłem nawet na meczu Marcina Gortata, kiedy on przyjechał do Cleveland. Wówczas chwilę porozmawialiśmy. Mieliśmy się spotkać na kadrze, ale z tego nic nie wyszło. Mam nadzieję, że w przyszłości zobaczymy się na parkietach NBA.

W II części wywiadu Olek Czyż opowie o grze we Włoszech oraz o propozycjach z ligi polskiej, które miał w przeszłości.

Źródło artykułu: