Michał Fałkowski: Wiem, że po bardzo udanym sezonie w Estonii miałeś wiele ofert. Wybrałeś PGE Turów Zgorzelec, bo namówił cię do tego trener Miodrag Rajković...
Vlad-Sorin Moldoveanu: Tak. Wybrałem PGE Turów ze względu na osobę trenera. Bardzo podobało mi się jego podejście. Rozmawialiśmy o szczegółach taktycznych, o stylu gry, który preferuje, o jego podejściu do pracy, do koszykówki, o tym, że ja bardzo mu odpowiadam do systemu, który wdraża w Zgorzelcu. O tym, że wie jak mnie wykorzystać w zespole, że ma na mnie pomysł... A dopiero na końcu gdzieś rozmawialiśmy o pieniądzach. Spodobało mi się to.
[ad=rectangle]
Słyszałem, że PGE Turów zainteresował się tobą już w trakcie sezonu 2013/2014...
- Tego nie wiem, ale fakt - miałem okazję grać przeciwko PGE Turowowi w lidze VTB w zeszłym sezonie i już wtedy pomyślałem sobie: "Hej, mógłbym zagrać w tym zespole. Podoba mi się ich styl gry". No i oto jestem (śmiech).
Czyli jesteś w dobrym miejscu o dobrym czasie?
- Tak sądzę. W ostatnim sezonie grałem w lidze estońskiej, grałem także w VTB i Pucharze Europy, dlatego teraz zależało mi by znaleźć klub euroligowy. Uważam, że buduję bardzo dobrze swoją karierę, nigdzie się nie spieszę, dokładam kolejne cegiełki i stawiam kolejne kroki. Sądzę, że polska ekstraklasa jest lepsza od estońskiej, więc to dobry ruch.
Tego jeszcze nie wiesz...
- Zebrałem sporo informacji. Rozmawiałem z Tonym Taylorem, Brianem Gilmorem, Chaissonem Allenem, których znałem z przeszłości. Oczywiście, o wszystkim przekonam się sam, ale wiem już sporo na temat ligi. Znam czołowe zespoły, jak Turów, Stelmet, Anwil, Trefl... Nie wiem czy to aktualny układ sił w Polsce, ale te nazwy kojarzę. Uzyskałem też trochę wiadomości na temat Zgorzelca. Wiem, że to małe miasto, ale dla mnie to nie problem. Mniej rozrywki to zawsze więcej czasu spędzonego w hali (śmiech). Poza tym małe miasta to brak korków, krótsze odległości. Pytałem również moich kolegów o mecze, o poziom ligi, o treningi, trenera. Myślę, że wiem całkiem sporo.
Wróćmy do Estonii. Dlaczego po latach spędzonych w Benettonie Treviso i STB Le Havre wybrałeś tak egzotyczny koszykarsko kraj jak Estonia?
- Miałem możliwość gry w słabszych zespołach Hiszpanii oraz Włoch, ale chciałem być częścią zwycięskiej drużyny. To mną kierowało, tak samo zresztą jak tego lata. W tamtych zespołach mógłbym prawdopodobnie mieć więcej minut na parkiecie, niż otrzymywałem w Kalevie Cramo Talin, który walczył o utrzymanie supremacji na krajowym podwórku, ale wolałem drużynę, która rywalizuje o najwyższe cele. Chciałem zasmakować play-off, chciałem zdobyć mistrzostwo i to mi się udało. Na początku łatwo nie było, potrzebowałem czasu by zaadaptować się w nowych warunkach, ale im sezon trwał dłużej, tym ja grałem więcej.
Można powiedzieć, że dzięki grze w Estonii zbudowałeś sobie pewność siebie?
- Pewność siebie zawsze była moją domeną. Od lat gram w reprezentacji swojego kraju, w NCAA byłem kluczowa postacią swojej uczelni, byłem ważną postacią rotacji we Włoszech i Francji. W Talinie tylko wzmocniłem swoją pewność siebie jako zawodnika.
Jesteś gotowy na Euroligę?
- Tak sądzę. Rok temu w lidze VTB grałem przeciwko Lokomotivowi Kubań, Niżnemu Nowogród czy Unicsowi Kazań, a to, w mojej ocenie, zespoły euroligowe. Zresztą Niżny zagra w tym sezonie w elicie, a Unics w kwalifikacjach. Grałem przeciwko Kostasowi Kaimakoglou, który był mistrzem Euroligi, czy Derrickowi Brownowi, który grał w NBA. Mam doświadczenie, nie mam się czego bać.
Szczęście nie sprzyjało PGE Turowowi podczas losowania...
- Ale czy mogło być łatwiej? To Euroliga, tu nie ma łatwych przeciwników. Celem PGE Turowa będzie wygrać każdy kolejny mecz. Do każdego spotkania podejdziemy tak samo i zobaczymy czego uda się dokonać. Czy cokolwiek jest niemożliwe? Nie, możliwe jest wszystko. Ale czy będzie łatwo? Na pewno nie. Niemniej ja zawsze chcę wygrywać każdy mecz. W lidze polskiej, w pucharze czy w Eurolidze.
To taki slogan...
- Ale prawdziwy w moim przypadku.
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!
[nextpage]
Prezes klubu, Waldemar Łuczak, powiedział, że pasujesz do koncepcji klubu. Ty sam stwierdziłeś, że odpowiada ci system gry PGE Turowa, o którym mówi się, że to przede wszystkim ofensywnie nastawiony zespół...
- Pytasz o to jakim jestem graczem? Tak, chyba bardziej ofensywnie nastawionym. Niemniej przez ostatni rok pracowałem razem z trenerem od przygotowania mentalnego nad psychologią, psychiką i mentalnym podejściem do meczu. To były scout NBA. Bardzo mi pomógł. Wcześniej bywało tak, że dobrą defensywę dawałem w momencie, gdy czułem, że idzie mi w ataku. Dzięki pracy z tym człowiekiem zacząłem działać inaczej podczas meczów. Wiadomo, jak rzucisz kilka punktów to od razu chce ci się pracować mocniej w defensywie. Ale jak nie rzucisz? I właśnie nad tym pracowałem. By zawsze dawać zespołowi tę samą energię niezależnie od skuteczności.
[b]
Mówi ci coś nazwisko Filip Dylewicz?[/b]
- Oczywiście. Przecież grałem przeciwko niemu.
Z nim będziesz walczył o minuty. Łatwo nie będzie, bo Dylewicz to od lat jeden z najlepszych polskich skrzydłowych, MVP ostatnich finałów...
- Zdaję sobie z tego sprawę. I wiem, że łatwo nie będzie. Filip to doświadczony zawodnik, bardzo trudny do upilnowania. Umie zagrać pod koszem, umie rzucić z daleka. Mam nadzieję się od niego wiele nauczyć. Niemniej na treningach nie będzie odpuszczał. Będę walczył o minuty i miejsce w pierwszej piątki. A swoją drogą, to ciekawa sytuacja, że na silnym skrzydle PGE Turów ma dwóch ludzi, którzy w ostatnim sezonie byli MVP finałów. Filip tutaj w Polsce, ja w Estonii...
Minuty możesz dostawać, w zależności od sytuacji, również na innych pozycjach.
- Tak. W swojej karierze - klubowej czy reprezentacyjnej - grywałem zarówno jako niski skrzydłowy oraz jako center, choć oczywiście moją naturalną pozycją jest silne skrzydło. Na razie nie ma jednak sensu gdybać jak będzie. Wszystko zweryfikuje parkiet.
Liczysz na pierwszą piątkę?
- Nie myślę o tym. Są ważniejsze rzeczy, takie jak to, czy jesteś na parkiecie, gdy rozstrzyga się nerwowa końcówka. Pierwsza piątka nie jest tak istotna, o czym wszyscy w Polsce powinni zdawać sobie z tego sprawę, patrząc na Damiana Kuliga. Przecież on nie zaczynał meczów jako starter, a mimo to zawsze był kluczowym strzelcem swojej drużyny.
Głowy nie dam sobie uciąć, ale prawdopodobnie jesteś pierwszym Rumunem w historii polskiej ekstraklasy. To wyróżnienie?
- Na pewno jest to bardzo interesujące (śmiech). Ja też nie znam żadnego Rumuna, który grałby w Polsce wcześniej. Cóż, w lidze rumuńskiej jest dużo dobrych zawodników, ale przepis w postaci jednego rodzimego gracza na parkiecie przez cały czas sprawia, że moi rodacy często wolą zostać w kraju, niż wyjechać. Mają gwarancję gry, dobre pensje. Ja jednak idę inną drogą.
Dlaczego PGE Turów dokonał dobrego wyboru, decydując się na podpisanie kontraktu z tobą? Jeden argument...
- Bo mentalnie jestem typem zwycięzcy.
PGE Turów będzie potrzebował zawodników o mentalności zwycięzców. Trudniej jest obronić mistrzostwo, niż je wygrać...
- Tak. Doświadczyłem tego w Talinie. Kalev był już mistrzem Estonii, gdy przychodziłem do nich, więc znam to uczucie. I rzeczywiście jest tak, że o ile wygranie mistrzostwa jest trudna, o tyle jego obrona - zdecydowanie trudniejsza. Kibice oczekują triumfów, z każdą porażką rośnie presja, każdy przeciwnik chce pokonać cię dwa razy mocniej, niż innego rywala. Dodatkowo, presja jest tym większa w przypadku Turowa, że nie mówimy tylko o mistrzostwie, ale o pierwszym tytule w historii. Dodatkowo, Stelmet na pewno zrobi wszystko, by odzyskać złoto. Już zatrudnili Quintona Hosley'a, Chevona Troutmana...
Ciebie dziennikarze już zdążyli obwołać odpowiedzią PGE Turowa na Chevona Troutmana...
- Parkiet. Wszystko zweryfikuje parkiet. Znam Chevona, wiem jaki to gracz, na pewno nasze pojedynki będą interesujące, ale na koniec dnia liczy się tylko to, czy PGE Turów pokona Stelmet. Ja jestem jednak w zespole po to, by właśnie tak się stało.