Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. IV

"The Glide" decydując się na przystąpienie do draftu NBA 1983 miał w głowie przede wszystkim perspektywę angażu w klubie Houston Rockets. W ostatniej chwili sytuacja zmieniła się jednak o 180 stopni.

W tym artykule dowiesz się o:

Działacze miejscowych Rakiet przez całe akademickie rozgrywki 1982/83 zapewniali Clyde'a o tym, że wybiorą go do swojej drużyny najprawdopodobniej z numerem trzecim. Tymczasem tuż przed czerwcową ceremonią w nowojorskiej Madison Square Garden ze stanowiskiem głównego trenera pożegnał się Del Harris, którego zastąpił Bill Fitch, mający zupełnie inną wizję odbudowy pogrążonej w kryzysie drużyny. Plan nowego szkoleniowca nie zakładał obecności Clyde'a Drexlera w składzie ekipy z Teksasu. - Obiecaliśmy ci, że cię weźmiemy, ale wszystko się zmieniło - tłumaczył "Szybowcowi" ówczesny generalny menadżer Rakiet - Ray Patterson. - Mamy nowego trenera, których chce pójść w innym kierunku, więc nie bądź zaskoczony. Chcieliśmy, żebyś po prostu o tym wiedział. Do zespołu z Houston trafili ostatecznie Ralph Sampson oraz Rodney McCray. "The Glide" został natomiast wybrany z numerem czternastym przez Portland Trail Blazers. Ponad trzy i pół tysiąca kilometrów dzielących Portland od największego miasta Teksasu miała młodemu koszykarzowi zrekompensować walka o wyższe cele sportowe.

[i]

- Obserwowałem Clyde'a już podczas jego pierwszej kampanii na University of Houston[/i] - opowiada Bucky Buckwalter, pełniący wówczas funkcję szefa skautów zespołu z Oregonu. - Gdy Drexler rozgrywał tam już trzeci sezon, wtedy przyglądałem się również Hakeemowi Olajuwonowi. Częste oglądanie Cougars uświadomiło mi jak ważne ogniwo tego zespołu stanowił Clyde. Drexler był niesamowitym atletą i tym zwrócił moją uwagę. W naszej drużynie brakowało takich graczy i trzeba było to jak najszybciej zmienić. Sztab szkoleniowy teamu z Portlandu przed zaangażowaniem "Szybowca" przeanalizował dokładnie wszystkie "za" oraz "przeciw". Wiele zespołów nie brało pod uwagę podpisania z nim kontraktu ze względu na jego rzekomo słaby rzut. Trail Blazers postanowili jednak przymknąć na to oko, kładąc na drugiej szali nieprawdopodobną sprawność fizyczną, wolę walki oraz głód zwycięstw. Poza tym mieli nadzieję, że jego talent jeszcze się rozwinie i eksploduje dopiero za jakiś czas.

Każdy młody sportowiec przed rozpoczęciem zawodowej kariery potrzebuje agenta, czyli człowieka, który będzie go reprezentował w negocjacjach z pracodawcami czy sponsorami. Pierwszym przedstawicielem Clyde'a był Fred Slaughter, który kiedyś sam grał w basket na poziomie akademickim, a później pełnił wysokie funkcje na UCLA School of Law. W tamtych czasach reprezentował interesy wielu koszykarzy, a do najbardziej znanych należeli Norm Nixon oraz Michael Cooper. - Zadzwoniłem do niego i zapytałem, czy mógłby zostać moim reprezentantem - wspomina Drexler. - Wtedy agent zgarniał dziesięć procent sumy kontraktu, ale dogadaliśmy się, że jego działka będzie o wiele mniejsza. Dla większości zainteresowanych bardzo wygodna jest sytuacja, gdy zatrudniony agent dba o wszystko, a oni mogą skupić się tylko na tym, co najlepiej potrafią, czyli grze w kosza. "The Glide" to jednak gość wymykający się stereotypowi zawodowego sportowca. Współpracę ze Slaughterem traktował jak swego rodzaju naukę poruszania się w świecie sportowego biznesu. Z opowieści kolegów znał bowiem sytuacje, gdy ktoś pojawiał się znikąd i obiecywał gruszki na wierzbie, a potem nie wywiązywał się z danego słowa. Przezorny Clyde pragnął chłonąć jak najwięcej wiedzy, pomocnej w uniknięciu podobnych przygód.

Włodarze Trail Blazers byli bardzo stanowczy w negocjacjach kontraktowych. Proponowali "Szybowcowi" umowę na sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów rocznie, podczas gdy agent byłego zawodnika Houston Cougars twierdził, że o sumie niższej niż sto siedemdziesiąt "kawałków" nie ma sensu rozmawiać. Drexler trenował z zespołem w czasie rozgrywek ligi letniej, lecz za namową Slaughtera nie brał udziału w meczach. - Podpiszcie kontrakt, to zagram - argumentował. Clyde ostatecznie parafował umowę z ekipą z Portlandu dopiero pod koniec października 1983 roku, gdy zawisło nad nim widmo pozostania bez klubu w NBA i konieczności wyruszenia do Europy w poszukiwaniu zarobku. - Miałem otrzymać sto sześćdziesiąt pięć tysięcy dolców za pierwszy sezon, sto siedemdziesiąt pięć tysięcy za drugi oraz dwieście tysięcy za trzeci - opowiada "The Glide". - Wydaje mi się, że uzgodniłem warunki jako jeden z ostatnich zawodników wybranych w pierwszej rundzie draftu. Cieszyłem się, że wreszcie mam to za sobą.

Gdy spojrzy się na późniejsze dokonania Drexlera, sumy zawarte w jego pierwszym zawodowym kontrakcie zasługują jedynie na uśmiech politowania. Zawodnik Trail Blazers kilka lat później zarabiał już w milionach, przy czym spór o kilkadziesiąt tysięcy "zielonych" wydaje się kłótnią o drobne. - Gdybym wiedział jak potoczą się moje losy, od razu poszedłbym do biura właściciela klubu, Larry'ego Weinberga, wziął długopis i złożył swój podpis pod umową - mówi "Szybowiec".

fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com

W sezonie 1983/84 pierwszą piątkę Portland Trail Blazers stanowili Jim Paxson, Mychal Thompson, Calvin Natt, Darnell Valentine oraz Kenny Carr. Clyde Drexler pełnił jedynie rolę rezerwowego, spędzając na parkiecie średnio 17,2 minuty i notując 7,7 punktu, 2,9 zbiórki, 1,9 asysty oraz 1,3 przechwytu. Statystyki te może nie przyprawiały o zawroty głowy, ale czyniły z młodzieńca solidnego zmiennika, mogącego wkrótce stać się postacią pierwszoplanową. Jego widowiskowa gra zdobyła uznanie władz ligi, które zaprosiły go do udziału w Konkursie Wsadów podczas lutowego Weekendu Gwiazd w Denver. - Od początku było wiadomo, że Clyde będzie kimś wyjątkowym - mówi Bill Schonely, legendarny sprawozdawca sportowy. - Miał ku temu wszelkie predyspozycje. Uwielbiałem jego grę. Był rasowym atletą w typie Jerry'ego Westa.
[nextpage]
"The Glide" był świadom swoich umiejętności i nigdy się z tym nie krył. Nie należał również do chłopaków, którzy potulnie czekali aż trener ich zauważy. Uwielbiał brać sprawy w swoje ręce i rola rezerwowego wcale mu się nie podobała. Często miał pretensje do coacha Jacka Ramseya, że ten na niego zbyt rzadko stawia, a od czasu do czasu wspominał, iż jeśli w dalszym ciągu sprawy będą się tak miały, to poprosi o wymianę do innego klubu. - Clyde był nieco zarozumiały, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu - mówi Mychal Thompson, kolega Drexlera z ekipy Trail Blazers. - Po prostu wiedział, że będzie gwiazdą w tej lidze. W jego debiutanckim sezonie podszedłem do trenera i mu powiedziałem: "nawet jeśli mamy wielu weteranów w składzie, to jest to zespół Clyde'a". Jack wtedy przewrócił tylko oczami. Nigdy nie dowierzał moim słowom. "Szybowiec" dał się jednak poznać kumplom z teamu przede wszystkim jako wspaniały człowiek, z którym dało się pogadać na każdy temat. Daleko mu było do dzieciaków, którym już na początku przygody z NBA wydaje się, że są najlepsi na świecie i zasługują tylko na to, żeby ich komplementować i podziwiać. - Szybko się zaaklimatyzował - dodaje Kenny Carr. - Lubił dobrą zabawę. Woda sodowa nie uderzyła mu do głowy i zawsze można było z nim pożartować. Zaimponował mi tym, że skupiał się na grze zespołowej. Był również zbyt bystry na to, żeby traktować go jak typowego pierwszoroczniaka.

Portland Trail Blazers sezon zasadniczy 1983/84 zakończyli z bilansem 48-34, co dało wysokie trzecie miejsce w Konferencji Zachodniej oraz awans do play-off's. Jack Ramsey korzystał z usług Clyde'a Drexlera w ograniczonym stopniu nie ze względu na swoje widzimisię, ale po prostu miał w zespole Jima Paxsona oraz Calvina Natta - graczy formatu all-star, których nie mógł z miejsca zastąpić niedoświadczonym debiutantem. "The Glide" musiał się jeszcze wiele nauczyć i przystosować do warunków panujących w lidze zawodowej. Za czasów Houston Cougars pod wodzą Guya Lewisa zawodnikom wystarczyło opanować dziesięć podstawowych schematów taktycznych, podczas gdy Ramsey posiadał ich w zanadrzu prawdopodobnie około dwustu. - Nakazałem mu pracować nad wieloma elementami - opowiada ówczesny coach ekipy z Oregonu. - On przyszedł do NBA jako gwiazda koszykówki akademickiej i ciężko mu było znieść brak natychmiastowego sukcesu. Drexler był jednak również bardzo zdeterminowany, żeby stać się zawodnikiem doskonałym. Być może uważał się za takiego od początku, dlatego nie sądzę, że teraz przyznałby się do tych niedociągnięć, które u niego widziałem. Ale nieważne. Taka jest rola szkoleniowca. Na początku Clyde'a bardzo ciężko się trenowało, lecz był on znakomitym atletą, pozbył się wszelkich mankamentów i stał się koszykarzem perfekcyjnym.

"Szybowca" spośród rówieśników wyróżniała niesłychana pewność siebie. Podczas treningowych gierek zawsze stawał naprzeciw Jima Paxsona i Calvina Natta, walcząc z nimi na całego. Nigdy się nie wycofywał, powodując u sztabu szkoleniowego solidny ból głowy. W pewnym momencie sezonu 1983/84 Jack Ramsey zauważył, że nie wszyscy są zadowoleni ze swoich ról w ekipie Trail Blazers. Atmosfera w szatni była wyraźnie zagęszczona, więc wziął swoich zawodników na stronę i rzekł: - Jeśli ktoś nie chce być w tej drużynie, niech mi to po prostu powie. W końcu "The Glide" zdobył się na odwagę i na osobności poinformował coacha: - Chciałbym, żebyście mnie wymienili na kogoś innego. Nie mam nic przeciwko tobie, ale wydaje mi się, że czułbym się szczęśliwszy gdziekolwiek indziej. Trener miał jednak doskonałą świadomość tego, że trzyma w rękach nieoszlifowany diament. - Nie Clyde, to niemożliwe, bo jesteś za dobry. Po prostu nie ma takiej opcji. Musimy się dogadać.

Portland jest miastem wielokrotnie mniejszym niż Houston. Drexler zamieszkał w przytulnym apartamencie w śródmieściu i musiał się przyzwyczaić do tamtejszego trybu życia. Niemal wszystkie restauracje zamykano o dziesiątej lub jedenastej wieczorem, wobec czego po spotkaniu w hali Memorial Coliseum nie dało się już wyskoczyć z przyjaciółmi na kolację. - Czułem się tam jak w jakimś innym świecie - wspomina "The Glide". - W Houston wszystkie knajpy są czynne do bardzo późna. Pomimo tego Portland jest doskonałym miejscem do życia dla zawodników NBA. Ludzie tu są bardzo mili i zawsze cię wspierają, a Trail Blazers to jedyna licząca się drużyna w mieście. Właśnie dlatego wielu byłych graczy osiedla się tu po przejściu na sportową emeryturę. Clyde'owi nie przeszkadzał nawet deszczowy klimat panujący w Oregonie. Skupiał się przede wszystkim na baskecie, a dom był dla niego miejscem, gdzie odpoczywał od trudów sezonu.

fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com

Przygoda Trail Blazers z play-off's 1983/84 zakończyła się już w pierwszej rundzie. Podopieczni Jacka Ramseya ulegli 2-3 Phoenix Suns, choć posiadali atut własnego parkietu. "The Glide" w trzech spotkaniach serii notował dwucyfrowe zdobycze punktowe, w tym dwukrotnie jego dorobek przyczynił się do triumfu zespołu z Portlandu. - W pierwszych czterech potyczkach przebywałem na parkiecie od czternastu do osiemnastu minut, więc mój wpływ na wynik nie był znowu taki duży - mówi "The Glide". - W starciu numer pięć grałem przez dwadzieścia cztery minuty, notując 12 punktów oraz 10 zbiórek. Nie powinniśmy przegrać z tamtą drużyną, ale niestety tak się właśnie stało.

Koniec części czwartej. Kolejna już w najbliższy piątek.

Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.

Bibliografia: Sports Illustrated, New York Times, Clyde Drexler, Kerry Eggers - Clyde The Glide, basketball-reference.com.

Poprzednie części:
Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. I
Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. II
Clyde Drexler - chłopak z dobrego domu cz. III

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: