Po niezwykle emocjonującym spotkaniu Trefl Sopot przegrał po dogrywce ze Stelmetem Zielona Góra 106:108. Pojedynek przyniósł wiele emocji koszykarskich kibicom zgromadzonym w Ergo Arenie, jak i przed telewizorami. - Cieszę się, że zafundowaliśmy tak ciekawe widowisko fanom. To była na pewno promocja naszego basketu. Oby więcej takich spotkań - twierdzi Filip Dylewicz, kapitan Trefla Sopot.
Lider sopockiej drużyny zagrał świetne zawody, bo zdobył aż 28 punktów i miał 14 zbiórek. - Ogólnie jako drużyna zagraliśmy średnio. Przegraliśmy spotkanie, które teoretycznie mogliśmy wygrać. Przestaliśmy grać naszą koszykówkę - tą, którą prezentowaliśmy w pierwszej kwarcie. Wówczas to wyglądało całkiem nieźle i to my byliśmy na prowadzeniu. Przynosiło to dobre efekty. Później jednak mieliśmy olbrzymie kłopoty z zatrzymaniem Hodge'a, Stevicia i to były nasze główne problemy w tym meczu. Szkoda, że tak się stało, ale pokazaliśmy, że możemy rywalizować ze Stelmetem, który jest jednym z kandydatów do mistrzostwa Polski - dodaje skrzydłowy Trefla Sopot.
Nie da się ukryć, że jedną z przyczyn porażki sopocian był podkoszowy duet Stelmetu: Dejan Borovnjak - Oliver Stević. W całym meczu obaj ci gracze zdobyli aż 49 punktów i mieli 22 zbiórki! - Zarówno Stević, jak i Borovnjak zagrali świetne zawody. Mieliśmy problem, żeby ich powstrzymać, do tego Hodge wykorzystywał swoje atuty. Umiejętnie uruchamiał swoich środkowych. Był autorem zwycięstwa drużyny gości. Kurt Looby nie pomógł nam zbytnio, miał duże problemy w grze defensywnej. Chcielibyśmy, żeby pomagał nam nieco bardziej, ale mamy to, co mamy i trzeba grać, a nie narzekać - potwierdza Filip Dylewicz.
Co ciekawe ani Quinton Hosley ani Kamil Chanas nie zdobyli żadnych punktów w tym spotkaniu. - Mimo braku Hosley'a i Kamila Chanasa to Stelmet i tak potrafił z nami wygrać, co pokazuje, że dysponują ogromnym potencjałem - kończy kapitan Trefla Sopot.