Zapytany tuż po meczu co dla niego oznacza zdobycie mistrzostwa, długo się nie zastanawiał i szybko odpowiedział: wszystko.
Aż dziewięć sezonów musiał czekać na najważniejszy triumf w swojej karierze. Trzykrotny MVP sezonu zasadniczego, ośmiokrotny uczestnik Meczu Gwiazd i od czwartku mistrz NBA oraz MVP serii finałowej. W decydującym spotkaniu zanotował triple-double, notując 26 punktów, 13 asyst i 10 zbiórek. To dopiero piąty taki przypadek w historii ligi.
W 2007 roku grając jeszcze w Cleveland Cavaliers nie miał nic do powiedzenia przeciwko San Antonio Spurs, którzy łatwo wygrali 0:4. Przed rokiem był szansa na pokonanie Dallas Mavericks, lecz Dirk Nowitzki i spółka mieli inne zdanie. W końcu udało się za trzecim razem.
Tegoroczne play off nie były łatwe ani dla Jamesa, ani dla Miami. W trzech z czterech serii przegrywali, problemy ze zdrowiem miał Chris Bosh a Dwyane Wade często grał poniżej oczekiwań. Najwięcej musiało więc zależeć od Jamesa, który z każdym kolejnym meczem był jeszcze lepszy.
W serii przeciwko Knicks (4-1) James zdobywał średnio 27,8 pkt, 6,2 zb i 5,6 as. Przeciwko Pacers (4-2) było jeszcze lepiej - 30 pkt, 10,8 zb i 6,2 as. Prawdziwą klasę "LBJ" pokazał przeciwko Celtics (4-3), kiedy Boston był o krok od awansu do wielkiego finału. James notował wówczas średnio 33,6 pkt, 11 zb i 3,9 as.
W finałowej serii ani przez chwilę nie było innego kandydata do nagrody MVP. 28,6 punktu, 10,2 zbiórki i 7,4 asysty to liczby niewymagające większego komentarza. James przebywał na parkiecie średnio 44 minuty w każdym spotkaniu!
27-latek w całych play off rozegrał 23 spotkania. Zdobywał przeciętnie 30,5 punktu, 9,7 zbiórki i 5,3 asysty. Zanotował niemalże idealnie 50 proc. skuteczność w rzutach z gry (242/483), a na parkiecie spędzał prawie 43 minuty w każdym meczu.
Statystyki godne MVP - chyba nikt nie ma wątpliwości.