Koncert trójek zgasił Znicz - relacja ze spotkania Spójnia Stargard Szczeciński - Znicz Basket Pruszków

Koszykarze Spójni Stargard Szczeciński konsekwentnie dążą do fazy play off. Po ograniu rezerw Asseco Prokomu i Sokoła Łańcut przyszedł czas na Znicza Basket Pruszków. Kapitalna pierwsza połowa wskazywała na pogrom, ale gospodarzom zabrakło sił w ostatniej kwarcie.

Po tym spotkaniu obiecywano sobie wiele, bowiem obie drużyny sąsiadowały w tabeli i rywalizowały o ósmą pozycję. Na trybunach był to natomiast mecz przyjaźni. Oba fankluby sympatyzują ze sobą, co przejawiało się już w tym sezonie, gdy wspólnie kibice obu zespołów wspierali Spójnię na meczu w Siedlcach. I w bezpośrednim starciu nie zabrakło wielu serdeczności, ale koszykarze nie mieli zamiaru dołączać się do tej atmosfery.

Już początek spotkania pokazał, że gospodarzom tego dnia siedział rzut. Z dystansu trafili Grudziński i Stokłosa, co dało Spójni prowadzenie 6:0. Stargardzcy kibice są przyzwyczajeni do agresywnej obrony swoich pupili, ale to, co zobaczyli w ataku podczas pierwszych dwóch kwart budziło podziw. W pierwszych minutach goście mieli problem ze zdobywaniem punktów. Niemoc z linii rzutów wolnych przełamał Janavor Weatherspoon, ale Amerykanin z polskim paszportem nie może tego spotkania zaliczyć do udanych. Na parkiecie spędził zaledwie dziewięć minut, a wspomniane punkty były jego jedynymi przeciwko Spójni. Tymczasem nadal trafiał Stokłosa, a akcją dwa plus jeden popisał się Kulikowski. W pojedynkę rywalizować z zespołem z Pomorza zachodniego próbował Andrzej Misiewicz. Po jego trafieniu było już tylko 11:6, ale kolejne akcje Stokłosy i Parzycha sprawiły, że chwilę później przewaga gospodarzy urosła do dziewięciu "oczek". Od tego momentu większą aktywność przejawiali pruszkowianie, którzy po trafieniu Przemysława Szymańskiego zmniejszyli straty do dwóch punktów (20:18). Ostatnia minuta premierowej odsłony była jednak piorunująca w wykonaniu gospodarzy. Tak, jak rozpoczęli tak zakończyli dwoma celnymi "trójkami". Tym razem wykazali się Łukasz Bodych i Jerzy Koszuta. Przewaga wzrosła, więc do ośmiu punktów i kibice gospodarzy mogli odsapnąć.

Druga kwarta nie przyniosła odmiany. Licząc końcówkę pierwszej Spójnia wygrała fragment gry 20:2. Dało jej to prowadzenie 40:20. Zespołowi z Mazowsza nie pomagały nawet przerwy brane przez trenera, Pawła Czosnowskiego. W Spójni brylowali natomiast Stokłosa, autor dwóch "trójek" z rzędu, Koszuta i Rafał Kulikowski. Agresywna obrona przejawiała się jednak problemem z przewinieniami. Już w połowie tej części trzy faule na koncie miał Kulikowski, który musiał na dłuższy czas zasiąść na ławce. Niemoc gości rzutem z dystansu przełamał Misiewicz, lecz ta próba pokazuje, jakich sposobów musieli się chwytać, by sforsować obronę gospodarzy. Spójni natomiast trafił się przestój i pruszkowianie po rzucie Sulińskiego zniwelowali stratę do jedenastu "oczek" (42:31). W końcówce jednak to stargardzianie opanowali sytuację, a kolejną "trójkę" dołożył Ulchurski. Spójnia po dwudziestu minutach prowadziła 47:31 i ze spokojem mogła udawać się do szatni.

Rozbudzone apetyty kibiców podopieczni Tadeusza Aleksandrowicza ostudzili już w trzeciej kwarcie. Nadal dobrze bronili, ale w ataku już tak różowo nie było. Kwartę udanym wejściem rozpoczął Soczewski, ale dla Znicza trafiali Malewski, Szymański i Makander zmniejszając stratę do dwunastu punktów. W tej części Spójnię ratowały jeszcze jednak porywające fragmenty gry, oraz niesamowita dyspozycja w rzutach z dystansu. Nawet, bowiem dla osób regularnie oglądających mecze Spójni widok Arkadiusza Soczewskiego trafiającego z za linii 6,75 metra jest czymś unikatowym. Przewaga gospodarzy osiągnęła najwyższy pułap dwudziestu punktów (59:39) i wydawało się, że jest po meczu. W tej kwarcie już wiele się nie zmieniło, ale okazała się ona zapowiedzią dramatycznej czwartej odsłony.

Goście rozpoczęli mozolne odrabianie strat, co przy stargardzkiej obronie wydawało się karkołomnym zadaniem. I rzeczywiście Znicz z trudem zdobywał punkty, głównie za sprawą Misiewicza i Frasia. Co jednak powiedzieć o postawie Spójni? Gospodarze pierwszy raz do kosza rywali trafili w czwartej minucie tej odsłony. Uczynił to z linii rzutów wolnych Rafał Kulikowski. Na tablicy widniał wtedy wynik 61:46. Chwilę później z gry trafił jeszcze Adam Parzych i to na tyle udanych akcji zespołu prowadzonego przez Tadeusza Aleksandrowicza. Choć wydaje się to trudne do uwierzenia, ale w samej końcówce zrobiło się nerwowo, a gościom zabrakło kilku minut do odrobienia strat. Dwoił i troił się Misiewicz, lecz strata była zbyt duża i nawet przy kompletnej indolencji rzutowej gospodarzy, to oni wygrali 63:57. Jedyne rozsądne wytłumaczenie tej sytuacji znalazł opiekun gospodarzy, który po spotkaniu przyznał, że jego koszykarzom zabrakło sił. Mimo złego wrażenia, jakie Spójnia pozostawiła na koniec, to swój cel osiągnęła pokonując rywala, który przed tym meczem wyprzedzał ją w tabeli i awansując na ósmą pozycję, co jeszcze nie tak dawno wydawało się czystą utopią.

KS Spójnia Stargard Szczeciński - MKS Znicz Basket Pruszków 63:57 (26:18, 21:13, 12:11, 4:15)

Spójnia: Marcin Stokłosa 13, Rafał Kulikowski 9, Jerzy Koszuta 7, Arkadiusz Soczewski 7, Wiktor Grudziński 7, Łukasz Bodych 7, Adam Parzych 5, Łukasz Grzegorzewski 5, Łukasz Ulchurski 3, Bartłomiej Wróblewski 0.

Znicz Basket: Andrzej Misiewicz 14, Przemysław Szymański 13, Marcin Makander 9, Wojciech Fraś 7, Marek Szumełda-Krzycki 6, Grzegorz Malewski 4, Adrian Suliński 2, Janavor Weatherspoon 2, Łukasz Bonarek 0, Dominik Czubek 0.

Źródło artykułu: