Takie mecze muszą dać ludziom do myślenia - rozmowa z Dariuszem Maciejewskim, trenerem KSSSE AZS PWSZ Gorzów Wlkp.

KSSSE AZS PWSZ Gorzów Wielkopolski to zespół, który notuje w ostatnich meczach bardzo korzystne wyniki. Jak się jednak okazuje, drużynę mogą dotknąć dość poważne problemy finansowe. Czy tak się stanie? O wygranej w Krakowie nad Wisłą Can Pack, planach w Eurolidze i walce o pieniądze w mieście opowiada nam trener wicemistrzyń Polski Dariusza Maciejewski.

Krzysztof Kaczmarczyk: Trenerze, w Krakowie pański zespół wraz z gospodyniami stworzył niesamowicie emocjonujące widowisko.

Dariusz Maciejewski: Trzeba pogratulować dwóm zespołom bardzo dobrej postawy, bardzo dobrej koszykówki, szczególnie w defensywie. Szanuję bardzo trenera Hernandeza (Jose Ignacio - przyp. red.), jak i cały zespół Wisły. Cieszę się dlatego, że oba nasze zespoły stworzyły tak wspaniałe widowisko. Ten mecz na pewno zostanie nam na długo w pamięci, zarówno mi, jak i trenerowi rywalek. Ja go będę pamiętał jako mecz zwycięski, trener Wisły natomiast zapamięta go jako nieszczęśliwą porażkę. W takich emocjonujących fragmentach meczu bardzo ważne w koszykówce jest szczęście, a ono dzisiaj było w końcówce po naszej stronie.

Spotkanie rozstrzygnęło się dopiero po dogrywce, ale tak być nie musiało. Mieliście już dużą przewagę w czwartej kwarcie i wydawało się, że kontrolujecie spotkanie.

- W pewnym momencie mieliśmy okazję rozstrzygnąć ten mecz na swoją korzyść, gdyby Samantha Richards trafiła sam na sam z koszem. I to mógł być kluczowy moment. Potem mecz nie toczył się po naszej myśli, ale wróciliśmy do gry, kiedy wydawało się, że jesteśmy na pozycji przegranej.

Dogrywka okazała się szczęśliwa...

- Ja gratulują mojej drużynie charakteru, bo potrafiły się dzisiaj podnieść z kolan. Dogrywka to natomiast loteria, dodatkowo kiedy gracze podstawowi mają po pięć przewinień. Jeżeli byśmy przegrali ten mecz, to przegralibyśmy go przez zbiórki. Szczególnie dużo szkody zrobiła nam tutaj Janell Burse. Dziurawiła nas pod koszem strasznie, bo zbierała po niecelnych rzutach koleżanek i skutecznie dobijała. Fantastyczny mecz rozegrała też zawsze walcząca, zawsze fantastyczna Erin Phillips. To jest chyba jeden z najlepszych transferów, jakich Wisła dokonała w ostatnich latach.

Phillips w dogrywce wypracowała jednak nie swojej drużynie, ale waszej, kluczową akcję podając wprost w ręce Johanne Leedham, która pomknęła sam na sam z koszem ustalając, jak się później okazało, wynik meczu.

- Erin zdecydowanie szła na przebój. Ona już chyba sama też nie wiedziała w pewnym momencie, co robi i stąd wniknęła właśnie taka sytuacja.

W czwartej kwarcie krakowianki przejęły inicjatywę i nie tylko odrobiły dziesięć punktów straty, ale i objęły prowadzenie. Z pańskiej strony nie było natomiast żadnej reakcji w postaci poproszenia o przerwę. Skąd taki stoicki spokój?

- Chciałem zachować czas. Na początku chciałem go wziąć, ale zdobyliśmy dwa kosze i go odwołałem. Byłem tam więc czujny. Sytuacja powtórzyła się jeszcze raz i cały czas byłem w kontakcie wzrokowym z komisarzem zawodów. Chciałem jednak zachować ten czas na później, aczkolwiek przez to można było też przegrać ten mecz. Trzeba to rozważyć w różnych kategoriach. Chciałem mieć wpływ na zespół w końcówce i mieć jednak te dwa czasy wtedy do swojej dyspozycji.

Można nazwać mecz w Krakowie grą błędów?

- Ja bym go tak nie nazwał. Nazwałbym go raczej grą znakomitej defensywy. Moje dziewczyny zagrały kapitalny mecz w defensywie. Jeżeli zacięło się w ataku, a mecz rozstrzygał się na sześćdziesięciu paru punktach to myślę, że nie patrzmy w tych kategoriach, że była to gra błędów. Bardziej doceńmy to, że w tej defensywie było naprawdę dobrze. Te błędy nie wynikały z tego, że ktoś nie bronił, nie wynikały one z gry bez agresji w obronie, bez znakomitej gry w obronie. Cenię właśnie to, że obie drużyny w defensywie zagrały na pograniczu faulu, czyli bardzo agresywnie, a wtedy zdarzają się błędy.

Fantastyczny rzut Samanthy Richards z pewnością był ozdobą tego meczu. W końcówce czwartej kwarty kolejny niesamowity rzut za trzy punkty, tym razem w wykonaniu Jeleny Leuczanki. Chyba lekkie gapiostwo krakowianek, które mogły przecież przerwać tą kluczową akcję faulem?

- Na pewno. Nie wiem właśnie, podobnie zresztą jak trener Hernandez, dlaczego nie było przewinienia. Powinny to były zrobić. Ja tak kiedyś wygrałem z Rybnikiem, kiedy to Sapova trafiła w momencie, gdzie my byliśmy już praktycznie po grze, bo nie powinna tego rzucić. Są to takie sytuacje, które na pewno pozostają w pamięci. Ja już nawet zapomniałem o tym rzucie Sam z końcówki pierwszej kwarty, bo bardziej utkwił mi ten rzut Jeleny, chyba dlatego, że miał większe znaczenie.

W dogrywce nie mógł już pan skorzystać ze swojej gwiazdy, czyli Samanthy Jane Richards. Katarzyna Dźwigalska udźwignęła jednak ciężar gry w dogrywce i dołożyła m.in. bardzo ważną trójkę. Może być pan chyba z niej mocno zadowolony?

- Tak i to bardzo cieszy. Tak jak mówiłem już nieraz, bo ludzie zadają mi pytania dlaczego Kasia. Ona jest dla mnie bardzo ważną zawodniczką. Ja robię zawsze, być może jako jeden z nielicznych trenerów w Polsce albo i jedyny, taką ocenę koszykarek swoją metodą. Jest to metoda, którą opracowałem sobie sam przez wiele, wiele lat pracy trenerskiej, bo poświęciłem na nią 17 lat. Ona doskonale ocenia graczy zarówno w obronie, jak i w ataku. Kasia zawsze w tym rankingu jest bardzo wysoko. Co roku potwierdza, że jest to człowiek od czarnej roboty, który w zwykłych statystykach jest praktycznie niewidoczny. Ona podwaja, potraja, zawsze się rzuci na piłkę. Ona nigdy nie odpuści i jest dla mnie człowiekiem z wielkim charakterem, dlatego jest ze mną od początku. Od momentu jak wróciłem z Wrocławia do Gorzowa. Podobnie cenię inne zawodniczki, jak Justyna Żurowska, bo ma bardzo podobny charakter, aczkolwiek jest graczem odważniejszym. Kasia próbuje zawsze być z boku i kreować nie siebie, a zespół.

Leuczanka nie tylko pokazała się bardzo ważnym rzutem za trzy punkty. W całym meczu kolejny raz udowodniła, że jest jedną z najlepszych zawodniczek na świecie na swojej pozycji?

- Znowu zrobiła double-double i jest bardzo wysoko w tych wszystkich statystykach, aczkolwiek ja i ona także, nie jesteśmy jeszcze do końca zadowoleni z jej postawy. Bo ona wie, że potrafi grać lepiej i ja też ją widziałem w lepszej dyspozycji. To jest zawodniczka, którą ja obserwowałem już dłuższy okres czasu. I kiedy jak gdyby zapadła decyzja, że jesteśmy na to gotowi finansowo właśnie tak zbudować ten zespół.

Dariusz Maciejewski z nadzieją patrzy w przyszłość na grę swojego zespołu oraz klubowe finanse

Wygrana w końcówce w Krakowie cieszy. Niestety dwie przegrane końcówki w Eurolidze mocno komplikują sytuację. Najbardziej chyba szkoda porażki w Bourges, gdzie wygrana była na wyciągnięcie ręki. Myśli pan, że porażka we Francji nie przeszkodzi w wywalczeniu upragnionego awansu do drugiego etapu tych rozgrywek?

- Ja myślę, że i ten mecz z Bourges, i ze Schio, które przegraliśmy, to były bardzo podobne mecze do tego w Krakowie, gdzie wszystko ważyło się w końcówce. W Krakowie udało się przepchnąć wygraną jednak na naszą korzyść. Mam nadzieję, że w tej grupie może trzy, cztery wygrane dają awans. Będziemy walczyć i zrobimy wszystko, żeby ten awans osiągnąć, bo ten zespół na niego zasługuje.

Niestety nie wszystko wygląda tak optymistycznie w klubie. Ostatnie doniesienia o braku obiecanych pieniędzy z miasta mówią, że z klubem mogą pożegnać się czołowe zawodniczki. To byłby prawdziwy cios dla zespołu, który tak doskonale się rozwija od kilku lat i co najważniejsze, odnosi sukcesy.

- Myślę, że po takich meczach jak wygrana w Eurolidze czy teraz z Wisłą Can Pack, da do myślenia ludziom w Gorzowie, że ta dyscyplina jest naprawdę na najwyższym poziomie europejskim. Ja uważam, że to są wszystko mądrzy ludzie, którzy będą o tym decydowali. Wie pan co, ja kiedyś przeżyłem podobną sytuację w Gorzowie Wielkopolskim, kiedy musiałem odchodzić po najlepszym moim sezonie w historii, gdzie zdobyłem mistrzostwo Polski juniorek, gdzie ze Stilonem zdobyliśmy szóste miejsce w lidze. Przez głupie decyzje trzeba było się wyprowadzić z tego miasta, bo rozwiązano sekcję. Nie chciałbym nigdy takiego czegoś przeżywać drugi raz i nikomu tego nie życzę.

Czyli może być bardzo źle?

- Ta sytuacja jest naprawdę dość trudna i nie jest to temat, który da się rozwiązać dość prosto. Trzeba bowiem znać specyfikę miasta, układ w mieście i to są takie rzeczy, które nie nadają się do publikacji. Chciałbym, żeby ci wszyscy ludzie docenili to, co żeśmy tutaj zrobili. Ostatnie dziesięć lat to było tylko pięcie się w górę, bo od drugiej ligi aż do Euroligi. To prawdziwy ewenement i to nie tylko w skali Polski, ale chyba i europejskim. Mam nadzieję, że będziemy dalej mocni i to nie tylko w tym roku. Nam dużo nie brakuje, bo jesteśmy naprawdę fantastycznym klubem. Mamy pięć bardzo mocnych filarów, które trzymają ten klub, ale jednym z najistotniejszych jest właśnie miasto.

Komentarze (0)