W obecnym sezonie obie drużyny spotkały się w pierwszej części sezonu zasadniczego Polskiej Ligi Koszykówki. Na własnym parkiecie wygrał Anwil, ale zaledwie różnicą 3 punktów (76:73). Dodajmy, że w tym spotkaniu na ławce trenerskiej PGE Turowa debiutował Andrej Urlep. Smaczkiem spotkania PGE Turowa z Anwilem był fakt, że włocławianie od czasu powrotu czarno-zielonych do ekstraklasy (6 lat) w Zgorzelcu jeszcze nie przegrali. Nic dziwnego, że na parkiecie kibice spodziewali się twardej walki. Przed meczem po cichu spekulowano, iż oba zespoły zagrają zachowawczo, a udział w finale potraktują jako tak zwane zło konieczne. - Nie ma mowy o żadnej kalkulacji, zarówno jeśli chodzi o rozgrywki ligowe jak również pucharowe. Do każdego meczu zespół podchodzi w pełni skoncentrowany i każde kolejne chce wygrać - podkreślił prezes PGE Turowa Jan Michalski. W podobnym tonie wypowiadano się w ekipie Anwilu. - Przyjechaliśmy do Zgorzelca aby wygrać. Nie udało się. Zagraliśmy na bardzo słabej skuteczności. W pierwszej połowie trafiliśmy jedną trójkę na 11 prób. W trzeciej kwarcie Turów uzyskał przewagę, ale udało nam się wrócić do gry. Czegoś nam jednak zabrakło. Pokazaliśmy, że możemy walczyć i w trudnych momentach wrócić do gry - skomentował po zawodach trener gości Igor Griszczuk.
Początek meczu należał do gospodarzy, którzy za sprawą szybkich kontr i twardej defensywie prowadzili 8:2. Kapitalne zawody rozgrywał tradycyjnie Michael Wright (w sumie 28 pkt.!), efektownymi wsadami oraz blokami popisywał się Brandon Wallace, a z dystansu w pierwszej połowie regularnie trafiał Michał Chyliński. Mimo że włocławianie w dalszej części pierwszej połowy zdołali wrócić do gry, to tuż przed przerwą PGE Turów zaatakował na całym parkiecie i do przerwy schodził na prowadzeniu 45:35. Po zmianie stron wojownicy trenera Andreja Urlepa zdołali odskoczyć na dystans 17 oczek, ale w końcówce trzeciej kwarty przestali trafiać i przed ostatnią ćwiartką prowadzili tylko 62:57. Po trzech minutach ostatniej odsłony Anwil miał już na swoim koncie 5 fauli, z linii rzutów wolnych nie mylił się głównie Wright (12/14) i PGE Turów ostatecznie zwyciężył 83:74.
- Anwil postawił nam ciężkie warunki. Kluczem do sukcesu była twarda obrona. Udało nam się powstrzymać kluczowych strzelców rywali a więc Andrzeja Plutę i Kamila Chanasa (0 celnych rzutów z dystansu - red.) i to my zagramy w finale. Wierzymy, że przywieziemy puchar do Zgorzelca i sprawimy radość zarówno sobie jak i naszym kibicom - przyznał po spotkaniu szczęśliwy obrońca zgorzelczan Michał Chyliński. W barwach gospodarzy zadebiutowali Jarryd Loyd i Nejc Glavas. Pierwszy choć nie zdobył punktu to był bardzo pożyteczny w defensywie. Glavas z kolei spędził na parkiecie ledwie 11 sekund. - Loyd potrzebuje troszkę czasu, aby zgrać się z drużyną. Myślę, że już na niedzielny mecz będzie lepiej. Rywale mieli zbyt dużo swobody pod naszą tablicą. Obroną udało nam się jednak wygrać - skomentował trener miejscowych Andrej Urlep.
W finale zgorzelczanie zmierzą się z AZS Koszalin, który pokonał Asseco Prokom Gdynia 103:97. - W lidze przegraliśmy w Koszalinie w kiepskim stylu. Cieszymy się, że będziemy mieli okazję do rewanżu - dodał obrońca PGE Turowa Bartosz Bochno.
Na zwycięzców imprezy czeka okazałe trofeum oraz 70 tysięcy złotych. Przegrany zainkasuje 40 tysięcy złotych mniej.
PGE Turów Zgorzelec - Anwil Włocławek 83:74 (20:18, 25:17, 17:22, 21:17)
PGE Turów: Wright 28, Chyliński 15 (3), Gray 8 (1), Wysocki 8 (1), Wallace 8, Johnson 8, Witka 5 (1), Bochno 3 (1), Glavas 0, Loyd 0, Roszyk 0.
Anwil: Winkelman 16 (1), Szubarga 14, Jovanović 11 (2), Dunn 8, Tuljković 6 (1), Pluta 6, Wołoszyn 5 (1), Sullivan 4, Joyce 4, Chanas 0.