29-letni Luke Nelson sprowadzony został do Anwilu Włocławek w jasnej roli. Miał ciągnąć zespół. Być jej pierwszym rozgrywającym i liderem. Na obwodzie - wspólnie z Michałem Michalakiem - miał być postrachem.
I początkowo tak było. Gdy Nelson był na parkiecie zdrowy, wyglądał niczym gwiazda. Problem w tym, że w ostatnim czasie rzadko bywa zdrowy. W obecnych rozgrywkach Orlen Basket Ligi zagrał tylko w ośmiu z czternastu meczów Anwilu (w jednym z nich spędził jednak na parkiecie tylko trzy minuty). Jego średnie? 10,3 punktu, 3,9 asysty, 2,6 zbiórki i 1,3 przechwytu.
W ostatnim czasie trener Selcuk Ernak nie bardzo może jednak na niego liczyć, bo zawodnik częściej niż na parkiecie przebywa w gabinetach lekarskich. Anwil ma szczęście, że tak dobrze zastępuje go w grze Kamil Łączyński.
ZOBACZ WIDEO: Mocne słowa legendy w kierunku polskiego siatkarza. Jest odpowiedź
Czy kolejny uraz (Nelson nie zagrał w ostatni weekend w meczu przeciwko MKS-owi Dąbrowa Górnicza) sprawi, że we Włocławku cierpliwość się skończyła? Głos w sprawie zabrał prezes klubu, Łukasz Pszczółkowski.
- Luke jest naszym zawodnikiem. Bardzo ważnym. Ma kontuzję i lekarz ponownie zalecił przerwę i rehabilitację. Robimy wszystko żeby pomóc mu w zdrowiu wrócić na boisko - przyznał w rozmowie z serwisem zkrainynba.com.
Na Nelsona czeka również trener Selcuk Ernak. - Nelson jest bardzo ważnym elementem naszej układanki. Oczywiście bardzo odczuwamy jego absencję, ponieważ z jego jakością nasza gra i wyniki byłyby z pewnością jeszcze lepsze - stwierdził.
Anwil z bilansem 12-2 jest liderem Orlen Basket Ligi. W środę rozegra też arcyważne spotkanie w FIBA Europe Cup z niemieckim MHP Riesen Ludwigsburg. "Rottweilery" marząc o awansie do kolejnej fazy tych rozgrywek muszą wygrać.