Apetyty były spore, ale... Astoria i SKS - im nie udało się wrócić do ekstraklasy

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Tytus Żmijewski / Na zdjęciu: trener Enea Abramczyk Astorii Bydgoszcz Aleksander Krutikow i Damian Jeszke
PAP / Tytus Żmijewski / Na zdjęciu: trener Enea Abramczyk Astorii Bydgoszcz Aleksander Krutikow i Damian Jeszke
zdjęcie autora artykułu

Enea Abramczyk Astoria od początku postawiła sprawę jasno - awans. SKS Fulimpex Starogard Gdański chciał zrobić krok do przodu względem wcześniejszego sezonu, zakończonego na trzecim miejscu, ale nie było nawet awansu do finału. Co nie wyszło?

W niedzielę, 26 maja 2024 roku, oficjalnie zakończył się sezon koszykarski w Pekao S.A. I Lidze Mężczyzn. Minął więc już ponad tydzień, zatem można na spokojnie przeanalizować to, co działo się na tym poziomie ligowym. Rozgrywki były wyjątkowo interesujące. Nie zabrakło drużyn, które osiągnęły wynik - wydaje się - ponad stan, co jednocześnie powoduje, że ci, którzy cele mieli wysokie (nierzadko jasne i klarowne), po prostu ich nie zrealizowali. Co więc stanęło na przeszkodzie, by Enea Abramczyk Astoria lub też SKS Fulimpex znalazły się w Orlen Basket Lidze?

Enea Abramczyk Astoria Bydgoszcz - z wielkiej chmury mały deszcz

Tu zapowiedzi były bardzo szumne. Po spadku z ekstraklasy w sezonie 2022/23, miał być ekspresowy powrót na najwyższy krajowy szczebel koszykarskich rozgrywek. By ów cel zrealizować, o którym zresztą prezes Bartłomiej Dzedzej mówił bez jakiegokolwiek zawahania, sięgnięto po największe nazwiska na rynku - oczywiście tym pierwszoligowym. Filip Małgorzaciak, Damian Jeszke, Piotr Śmigielski, Mateusz Kaszowski, Filip Zegzuła czy też Szymon Kiwilsza - który trener nie chciałby mieć takiego zestawu? Okazuje się, że Krzysztof Szubarga, który nie potrafił poukładać klocków w taki sposób, by funkcjonowało to tak, jak należy.

Wydaje się, że już samo postawienie na byłego koszykarza, który - patrząc na polskie realia - rozgrywającym był naprawdę z najwyższej półki, ruchem było bardzo ryzykownym. Pochodzący z Inowrocławia trener miał na swoim koncie tylko jeden rok pracy jako pierwszy szkoleniowiec, kiedy to doprowadził Suzuki Arkę do 10. miejsca w PLK. Gdynianie niczym szczególnym się wtedy nie wyróżniali, ale utrzymali się pewnie. Pierwsza liga to jednak zupełnie inne realia, których Szubarga nie znał.

ZOBACZ WIDEO: Zachwyty nad urodą Joanny Jóźwik. "Moje osiągnięcia są sprawą drugorzędną?"

Prowadzona przez niego Astoria przez bardzo długi czas nie potrafiła wypracować swojego stylu, który pozwalałby wierzyć, że z tej mąki będzie chleb. W dodatku nieprzemyślane były także ruchy transferowe klubu w trakcie rozgrywek. Gdy zaczęto mówić o tym, że bydgoszczanie bez zagranicznego wzmocnienia mogą mieć spore trudy w osiągnięciu swojego celu, sprowadzono znanego ze Startu Lublin rozgrywającego Andre Walkera. Później okazało się, że nie był on w pełni zdrowia i klub dał mu czas na wyleczenie się i dojście do formy, więc zatrudniono kolejnego obcokrajowca.

Już samo to było sporym zaskoczeniem, bowiem w momencie gdy w I lidze w składzie meczowym może znajdować się tylko jeden cudzoziemiec, Astoria znalazła możliwość zatrudnienia jeszcze jednego koszykarza zza granicy. Jednak ku zaskoczeniu wielu obserwatorów, klub nie zdecydował się na wzmocnienie strefy podkoszowej, a na zatrudnienie byłej gwiazdy zaplecza niemieckiej Bundesligi w osobie Rohndella Goodwina. Jak się później okazało 32-latek (zresztą nie podkoszowy, a rzucający lub niski skrzydłowy) nie tylko nie został wiodącą postacią zaplecza polskiej ligi, ale zagrał dla Astorii tylko dziewięć razy i klub podziękował mu za współpracę.

Ale to nie wszystko. Jeszcze przed zamknięciem okienka sprowadzono do klubu także Michała Plutę, a więc kolejnego zawodnika na obwód. Młodszy z braci nie znalazł uznania ani w oczach Krzysztofa Szubargi, ani też Aleksandra Krutikowa, któremu powierzono misję ratowania sezonu na zaledwie trzy kolejki przed końcem fazy zasadniczej. W tym czasie Szymon Kiwilsza "cały czas czekał" na wsparcie, ale ostatecznie pod koszem w Astorii nic się nie zadziało. Paradoks polega jednak na tym, że środkowy udźwignął ciężar celu bydgoskiego klubu przez cały sezon (mimo braku awansu, bo grał najrówniej), czego nie można powiedzieć o pozostałych.

Małgorzaciak, Zegzuła, Jeszke, Kaszowski i Śmigielski rozegrali w Astorii słabsze sezony niż rok wcześniej w I lidze, co nawet nie dziwi, skoro ścisk na obwodzie był bardzo duży, a Jeszke miał z kolei zupełnie inną rolę niż ostatnio w HydroTrucku. Problemem było jednak to, że żaden z trenerów nie potrafił z tej układanki zbudować odpowiedniego kolektywu i ofensywnej maszyny, która przerzuci każdego w stawce. A przed sezonem były głosy, nawet wśród samych trenerów w I lidze, że tak to będzie wyglądać - że Astoria "przerzuci" każdego. Ale nie przerzucała i niekiedy krwawiła w ataku niemiłosiernie.

Efekt tego był taki, że inne drużyny nie bały się Astorii, co najlepiej pokazały play-offy, w których ekipa znad Brdy męczyła się niebywale z Weegree AZS Politechniką oraz GKS-em Tychy, ale przepchnęła te serie. Miała więcej doświadczenia i czysto koszykarskiego talentu niż obie te drużyny, więc mimo pięciomeczowych rywalizacji, u siebie (miała bowiem przewagę parkietu, co przydało się w piątych meczach) stawiała kropkę nad i, ale w decydującej serii to było już zdecydowanie za mało.

Górnik Zamek Książ Wałbrzych w finale uwydatnił wszelkie braki Astorii. Pozamykał strzelców, uniemożliwił rozwinięcie skrzydeł Kiwilszy, zabrał Kaszowskiemu atuty w mijaniu, zagęszczał pole trzech sekund. Z kolei Andre Walker, który ostatecznie pozostał w zespole do końca sezonu jako obcokrajowiec, nie dawał takiej jakości w finałach, jakiej można by się spodziewać od gracza zza granicy - tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, że można mieć go tylko jednego w składzie. Tym samym w Bydgoszczy trzeba było przełknąć gorzką pigułkę.

SKS Fulimpex Starogard Gdański - miał być krok do przodu, zrobiono krok do tyłu

Nie jest to żadna złośliwość, a niepodważalny fakt. Sezon 2022/23 Kociewskie Diabły kończyły na trzecim miejscu, podczas gdy rok później klub musiał zadowolić się "tylko" czwartą lokatą. Trener Kamil Sadowski, który zyskał sobie tym wcześniejszym trzecim miejscem sympatię kibiców, mówił otwarcie, że w kolejnym sezonie chce, by jego drużyna zrobiła kolejny krok. Oczywistym było zatem to, że celem SKS-u będzie gra w finale, a gdy już się jest w finale, gra się o awans. Tutaj jednak także od początku było bardzo trudno.

Starogardzianie musieli pogodzić się z tym, że Astoria zabrała klubowi Filipa Małgorzaciaka. Trener Sadowski, wraz z szefostwem, zbudował taki skład, który pozwalał dawać nadzieję na to, że gwiazdorską Astorię będzie można pokonać. Adrian Kordalski, Bartosz Majewski, Mikołaj Kurpisz, wypożyczony z legii Benjamin Didier-Urbaniak czy też wracający do koszykówki po kilkuletniej przerwie Jakub Parzeński - te ruchy wyglądały na naprawdę mocne, choć ostatni z wymienionych, co naturalne, był pewną zagadką. Ale jeśli dodać do tego jeszcze Wojciecha Czerlonko, który zdecydował się na pozostanie, oraz młodzieżowca Piotra Lisa, skład SKS-u prezentował się okazale.

Wyniki już jednak nie. Wiele meczów było - podobnie jak przez Astorię - przepchniętych, atak także wyglądał daleko od ideału. Trener Kamil Sadowski szukał nowych rozwiązań, zmieniał, rotował, ale miał szeroki skład, więc i pole manewru. Pod koszem Parzeńskiego wspierali młodzieżowcy - Oliwier Szczepański oraz Oskar Życzkowski. Oczywiście dawali oni znacznie mniej niż "Parzyk", ale stanowili zabezpieczenie na wypadek tego, gdyby środkowy nie miał sił grać długich minut. Szkoleniowiec poszedł va banque i podziękował im obu, w ich miejsce pozyskując z Anwilu Włocławek Filipa Siewruka - także zawodnika U23.

Ten ruch można na pewno ocenić jako opłacalny w skali całego sezonu, ale jednocześnie nie było to posunięcie, które rozwiązałoby wszystkie problemy, z którymi zespół borykał się jako całość. Później sprowadzono jeszcze na rozegranie Samira Stewarta, który na pewno sprawdził się bardziej niż Walker i Goodwin w Astorii razem wzięci, ale mimo to w klubie nadal było nerwowo. Oliwy do ognia dodawał fakt, że trener mówił o ograniczeniu minut dla Majewskiego, a później - gdy znów nie szło - ponownie po niego sięgał.

Wyglądało to trochę tak, jakby nieco tracił panowanie nad zespołem. Szefowie klubu, na czele z Jarosławem Drewą, postanowili więc coś zmienić i pod koniec lutego postawili na Serba Miljana Curovia. Ten pracę rozpoczął od dwóch porażek, ale wtedy nastąpił punkt zwrotny. SKS wygrał w Wałbrzychu mecz, którego wydawało się, że wygrać nie ma prawa. W samej końcówce, mimo sporej straty, starogardzianie odwrócili losy starcia i zwyciężyli na bardzo trudnym terenie w niebywałych okolicznościach. To jakby odblokowało drużynę, która poszła za ciosem.

SKS triumfował później kolejno nad beniaminkiem z Katowic, Astorią, rezerwami Śląska, Decką Pelplin, AZS-em AGH Kraków oraz Żakiem Koszalin. Do play-offów ekipa Curovicia przystępowała więc po serii 7-0 i mimo nieposiadania przewagi parkietu nad WKS Śląskiem II Wrocław, wydawała się być faworytem. Z zespołem Łukasza Grudniewskiego poradziła sobie także w niebywałych okolicznościach. Po pierwszych dwóch meczach we Wrocławiu było 1-1, choć wydawało się, że będzie 0-2. Znów SKS wygrał jednak w sposób niesamowity, a u siebie dopełnił dzieła i zakończyło się triumfem 3-1.

W półfinale rywalem starogardzian był Górnik Zamek Książ. Spodziewano się wielkich emocji, w oczach wielu to znów Kociewskie Diabły były faworytem, bo choć wałbrzyszanie ograli w ćwierćfinale Kotwicę Kołobrzeg 3-0, końcówka sezonu w wykonaniu SKS-u i przeobrażenie tej ekipy pod wodzą nowego szkoleniowca, robiły wrażenie. Ale nic z tego. Choć miała być to seria pięciomeczowa, zakończyło się porażką 0-3 i tym samym znów grą o zaledwie 3. lokatę...

Doświadczony zespół trenera Andrzeja Adamka wybił SKS-owi ofensywną koszykówkę z głów, co później uczynił także z Astorią. Kluczem w serii półfinałowej był pierwszy mecz. Po trzech kwartach był remis, ale w ostatniej odsłonie Górnik wygrał aż 26:5 (cały mecz 97:76), co poniekąd wpłynęło na to, że dzień później gospodarze poszli za ciosem i prowadzili 2-0. W Starogardzie Gdańskim SKS zagrał już lepsze spotkanie, ale miejsca na pomyłkę nie było. Za to grający na luzie Górnik znów triumfował i zamknął serię.

Kto bardziej rozczarował?

Tu jednoznacznej odpowiedzi zapewne nie będzie. Szefowie jednego i drugiego klubu, widząc, że sezon 2023/24 nie będzie wcale łatwy, lekki i przyjemny, starali się dokonywać zmian w składzie, by optymalizować roster. Lepiej i tak wyglądało to w SKS-ie, gdzie roszady wydawały się bardziej racjonalne (Siewruk i Stewart) niż w Astorii (Walker, Goodwin i Pluta), gdzie brak wzmocnienia w strefie podkoszowej był sporym zaskoczeniem. Mimo to, to Astoria doszła dalej, do końca była w grze o awans. SKS doznał za to szoku w półfinale, bo 0-3 w - wydawać by się mogło - wyrównanej serii, było dużym ciosem, który poskutkował także przegraną w meczach o trzecie miejsce. Tam w zasadzie bardzo dużą sportową złość było widać tylko u Bartosza Majewskiego.

W obu drużynach zmieniono także trenerów, ale ani postawienie na świeżość trenera Curovicia (ten wcześniej nie pracował w Polsce), ani też doświadczenie trenera Krutikowa (spędził lata właśnie w Astorii, pracował też m.in. w Spójni, prowadził kadrę Białorusi), nie wzięło góry nad pomysłem defensywnym Andrzeja Adamka i jego Górnika. Żaden nowy szkoleniowiec nie zdołał znaleźć sposobu na zespół z Wałbrzycha, który choć miał bardzo wiekowych graczy, to w play-offach - przy grze dzień po dniu - nie miał żadnych problemów z odpowiednim gospodarowaniem siłami i rotacją. A ta zwłaszcza w Astorii przez większość sezonu była niezwykle zastanawiającą kwestią.

Konkretne błędy? W Astorii to na pewno nie do końca odpowiedni dobór zawodników, brak zadaniowców, dziwne ruchy z obcokrajowcami, zbudowanie zespołu w oparciu o obwód, a jak przyszło co do czego, to wyglądało na to, że jak trwoga, to do Kiwilszy. Obaj trenerzy nie poradzili sobie z rotacją. Kiedy dany zawodnik miał dobry moment, łapał rytm, lądował na ławce, gdzie siedział zbyt długo, a jak wracał, nie było już tego "wow".

Z kolei w SKS-ie trudniej wypunktować konkretne potknięcia. Skład zbudowany przez Kamila Sadowskiego wydawał się odpowiednio zbalansowany, ale jak się okazało - pod wodzą tego szkoleniowca - nie był. Kiedy doszło do zmiany, ekipa złapała rytm i gdy już wydawało się, że idzie "po swoje", dostała lanie od Górnika. Zespół posypał się więc w najmniej oczekiwanym momencie. Być może zabrakło wtedy natychmiastowej reakcji trenera, by po wpadce w czwartej kwarcie pierwszego meczu półfinałowego coś pozmieniać, ułożyć na nowo.

Może samego trenera zaskoczyło to, co stało się z jego podopiecznymi w dziesięć minut, a który to fragment - jak się okazało - rzutował na wynik sezonu. Ale to też na pewno pochodna całych rozgrywek, w których SKS łapał zadyszki, były potknięcia, sytuacja z Majewskim, czy też spotkania z bardzo dużym przestojem w ataku. I ten przestój ofensywny znów dał o sobie znać w pierwszym półfinale, a więc w najgorszym momencie z możliwych. I tak, jak w ćwierćfinale wygrana w meczu nr 2 odwróciła dla SKS-u serię z WKS Śląskiem II (na niecałe 1,5 minuty przed końcem było 102:96 dla wrocławian, a zakończyło się 103:102 dla Kociewskich Diabłów), tak porażka w pierwszym półfinale jakby podłamała zespół.

Dla porównania Górnik w całym sezonie był bardziej równy, a zespół trenera Adamka od razu po porażkach wyciągał wnioski (wałbrzyszanie tylko raz, w pierwszej połowie marca, przegrali dwa mecze z rzędu, w dodatku niewysoko - 85:87 z SKS-em i 10 dni później z rezerwami Śląska 81:83). Drużyna z Wałbrzycha grała twardo, miała swój - być może dla niektórych - toporny styl, ale skuteczny. Miała też przede wszystkim świetną defensywę, która i Astorii, i SKS-owi dała się we znaki w play-offach. Zresztą bilans 9-1 w całej decydującej fazie mówi sam za siebie - Andrzej Adamek zbudował zespół na najważniejszy moment sezonu. A jego podopieczni też wyszli już na dzień dobry w play-offach z niemałych opresji, wręcz wyszarpując Kotwicy wygraną z rąk.

Zarówno więc szfowie Astorii, jak i SKS-u mają nad czym myśleć przed sezonem 2024/25. Na pewno w jednym i drugim zespole dojdzie do wielu zmian, co już zaczęło się w Bydgoszczy. Tam trenerem ponownie będzie Grzegorz Skiba, który w rozgrywkach 2018/19 wprowadził Astorię do ekstraklasy, a później był asystentem Artura Gronka, Marka Popiołka i Thanasisa Skourtopoulosa. Na Kociewiu nowy trener nie jest jeszcze wybrany, choć mówi się, że tę posadę obejmie doświadczony Jacek Winnicki.

Dawid Siemieniecki, WP SportoweFakty

Czytaj także: Górnik Zamek Książ Wałbrzych zagra w Orlen Basket Lidze >>

Źródło artykułu: WP SportoweFakty