[b]
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Trefl Sopot zajął 8. miejsce w Energa Basket Lidze, w lutym sięgnął po triumf w Pucharze Polski. Jakie emocje towarzyszą panu po zakończeniu sezonu?[/b]
Żan Tabak, trener Trefla Sopot: Mimo że od zakończenia sezonu minęło już od kilka dni, to nie ukrywam, że emocje nadal we mnie buzują. Postaram się jednak do tego wywiadu podejść z chłodną głową i wszystko dokładnie przeanalizować na podstawie faktów. W ten sposób podchodziłem też do pracy. Zacznę od tego, że klub zatrudnił mnie na okres trzech lat, by docelowo doprowadzić zespół do miejsca, w którym był 10-11 lat temu. Wtedy Trefl był drugą-trzecią siłą w lidze i rozgrywał mecze w europejskich pucharach. Nie będę ukrywał, że taka trzyletnia wizja przekonała mnie do tego, by podpisać umowę w Sopocie. Uwzględniając, że to był pierwszy rok pracy w tej trzyletniej koncepcji i dużą liczbę problemów, w tym także kontuzji, to uważam, że za nami solidny sezon.
Wielu mówi, że to był słaby i rozczarowujący sezon w wykonaniu Trefla Sopot.
Nie zgadzam się z takimi opiniami. Myślę, że w sposób maksymalny wykorzystaliśmy nasz potencjał, uwzględniając wszystkie problemy, z którymi się borykaliśmy w trakcie rozgrywek. Nie możesz mówić o złym sezonie, gdy wygrywasz tytuł (Puchar Polski - przy. red.) i jesteś w fazie play-off. Spójrzmy na ostatnie lata. Trefla zwykle nie było w fazie play-off, zespół był tam dwa lub trzy razy w ciągu 10 lat. To o czymś świadczy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Miss Euro szaleje! "Mamba na koniec"
Zapytam tak: jest pan usatysfakcjonowany z tego, co zrobiliście w tym sezonie?
Jestem człowiekiem, który nigdy nie jest w pełni usatysfakcjonowany. Podobnie było w momencie, gdy opuszczałem Zieloną Górę. Wtedy też nie byłem szczęśliwy w 100 procentach. Powiem więcej: jeśli będzie moment, gdy poczuję się w pełni usatysfakcjonowany, to wtedy udam się na emeryturę. Uważam, że zawsze można zrobić coś lepiej i więcej. Można też pewne rzeczy zrobić inaczej, choć... nikt nie wie, czy działając w ten sposób osiągnie się coś lepszego.
Co w takim razie pan - jako trener - mógł zrobić inaczej w tym sezonie?
Myślę, że nieco inaczej mógłbym podejść do spraw w okresie przedsezonowym, gdy byliśmy w procesie budowania zespołu. Mam na myśli kwestię kontraktowania zawodników. Próbowaliśmy iść w jedną stronę, ale tego nie udało się osiągnąć. I w konsekwencji zbudowaliśmy drużynę, której koncepcja odbiegała od tego, co sobie wcześniej zakładaliśmy.
Dlaczego?
Szukaliśmy określonego profilu zawodników, ale - z racji braku występów w Europie - nie udało nam się ich pozyskać. Nie byliśmy wystarczająco atrakcyjnym miejscem dla tego typu koszykarzy. Prawda jest taka, że oferowaliśmy kontrakty zawodnikom, którzy - moim zdaniem - mogliby zrobić różnicę w tej lidze, ale często odbijaliśmy się od ściany. Mimo że Trefl jest świetnie zorganizowany, a miasto, w którym żyjemy na co dzień jest piękne. Mogę zdradzić, że po pierwszych nieudanych próbach zaczęliśmy nieco improwizować, by zbudować jak najlepszą drużynę.
I jak ją pan ocenia?
Uważam, że finalnie pozyskaliśmy dobrych graczy, którzy stworzyli dobrą drużynę. Jeśli by tak nie było, to nie wygralibyśmy Pucharu Polski i nie bylibyśmy na 2-3 miejscu w tabeli przez wiele tygodni. Mieliśmy też świetną ofensywę, w innych wskaźnikach też dobrze wyglądaliśmy.
Czy zgodzi się pan z tym, że Trefl Sopot rozegrał dwa sezony w jednym? Pierwszy - świetny rozdział do Pucharu Polski i drugi kompletnie nieudany po Pucharze Polski?
Tak, to jest świetne podsumowanie. W pełni się z nim zgadzam. Nie rozumiem tylko, dlaczego ludzie, którzy nie śledzili naszych poczynań na co dzień, dopatrywali się teorii spiskowych. Tu nie ma żadnych teorii spiskowych! Mogę to wyjaśnić.
Proszę bardzo.
Do Pucharu Polski - tak jak mówiłem - wyglądaliśmy bardzo dobrze. Byliśmy w stanie rywalizować z każdą drużyną w lidze. Mieliśmy też świetny bilans, a wszystko potwierdziliśmy w turnieju w Lublinie, gdzie okazaliśmy się najlepsi, pokonując Śląsk, Anwil i gospodarzy. W trakcie turnieju pojawiły się jednak problemy. Kontuzji w trakcie meczu ćwierćfinałowego nabawił się Cameron Wells. Opuścił półfinał. W finale zagrał na własne życzenie, mimo że miał poważne problemy z nogą. Zacisnął zęby i zagrał z bólem, bo chciał pomóc drużynie. Zagrał też w meczu ligowym z PGE Spójnią, co pokazało mi, że to facet, któremu bardzo zależy. Niestety później uraz okazał się na tyle poważny, że Cameron nie był w stanie grać.
Jean Salumu po Pucharze Polski miał koronawirusa, przez co wypadł z treningów. Jego ciało mocno to odczuło. Zagrał w meczu z PGE Spójnią, w którym nabawił się urazu ścięgna Achillesa. Dawne problemy wróciły. W jednym spotkaniu... straciliśmy dwóch zawodników. Garrett Nevels przez to musiał grać większe minuty, jego rola znacząco wzrosła i... też jego ciało nie wytrzymało. Doznał kontuzji.
W tym sezonie... mieliśmy tylko dwa mecze, w których wszyscy zawodnicy byli do mojej dyspozycji. To było w ćwierćfinale i finale Pucharu Polski. W pozostałych meczach zawsze brakowało nam 1-2-3 zawodników. To jest szalone. Trudno funkcjonować w takich warunkach.
Uważam, że od pewnego momentu byliśmy jak nowa drużyna, która musi budować wszystko od zera. Mam na myśli taktykę, system i wzajemne zrozumienie na boisku. To bardzo trudny proces w trakcie trwania sezonu.
Tuż przed zamknięciem okna transferowego zdecydowaliście na zakontraktowanie dwóch zawodników: Strahinję Jovanovicia i Dariousa Motena. Czy mógłby pan opowiedzieć o kulisach tych transferów? Dlaczego akurat ci zawodnicy trafili do Trefla Sopot?
To są dwa kompletnie osobne rozdziały. Darious był takim ekstra elementem do naszej układanki, w której brakowało atletyzmu i fizyczności. Takiego właśnie zawodnika potrzebowaliśmy. Myślę, że Darious dobrze wywiązał się ze swoich zadań. Transfer Strahinji był z kolei odpowiedzią na nasze problemy na pozycji rozgrywającego. Nie było Wellsa, z kontuzjami walczyli Nevels i Salumu. Oni oczywiście wracali, ale byli bez formy i kondycji. Nie wiem, czy widziałeś, ale w serii ze Śląskiem obaj szybko się męczyli, nie byli w stanie biegać, musieli schodzić, by dojść do siebie.
Były inne kandydatury?
Nie było wielu opcji. Tak wygląda sytuacja na rynku od wielu miesięcy. Kilka lat temu budowanie zespołu było dużo prostsze. Najlepsi gracze trafiali do NBA, Euroligi i czołowych lig europejskich. Teraz tych kierunków jest znacznie więcej: NBA, Euroliga, EuroCup, Azja, Ameryka Południowa, Australia. We wszystkich tych nowych miejscach pojawiły się duże pieniądze, które są w stanie przyciągać gwiazdy. Brakuje po prostu jakościowych graczy do pozostałych lig.
Czy w tym momencie może pan powiedzieć, że w kolejnym sezonie dalej będzie prowadził drużynę Trefla Sopot?
Szczerze? Nie mam pojęcia. Oczywiście obowiązuje mnie kontrakt, ale muszę usiąść do stołu z właścicielem i władzami klubami, by porozmawiać o przyszłości. Musimy zobaczyć, czy nasze cele są wspólne i czy podążamy w jednym kierunku. Po wysłuchaniu tych informacji, muszę usiąść do rozmów z moim "szefem" (moja żona) i wtedy podejmę ostateczną decyzję.
Od czego pan warunkuje swoją przyszłość w Sopocie?
Od tego, co usłyszę podczas spotkania z właścicielem i władzami klubu. Oczywiście uwielbiam ten klub, który jest świetnie zorganizowany, miasto też jest wspaniałe, ale nie jestem tutaj na wakacjach. Jestem tutaj, by pracować. Muszę zobaczyć, jakie są cele i możliwości.
Do kiedy musi pan podjąć ostateczną decyzję?
Do 15 czerwca. Taka data jest zapisana w umowie.
Karol Wasiek, dziennikarz WP SportoweFakty
Zobacz także:
Sezon w nowej roli i walka z urazem. Mikołaj Witliński zdał ważny egzamin
Mantas Cesnauskis: 6. miejsce? Sukces bez szastania kasą
Przemysław Żołnierewicz planuje przyszłość. Chce grać poza Polską
Norik Koczarian, trener mentalny: Zamykanie rozdziałów i krótka pamięć