10 medali, w tym zaledwie jeden złoty, reprezentacji Polski na igrzyskach olimpijskich w Paryżu to w najłagodniejszych słowach wynik mizerny. Być może nawet wstydliwy, jeśli mówimy o blisko 40-milionowym kraju w środku Europy, którego PKB rośnie z każdym kolejnym rokiem.
Minęło już kilka tygodni od zakończenia dość traumatycznej imprezy dla polskich kibiców, a nikt z odpowiedzialnych za taki stan naszego sportu nie zadał kluczowego pytania: co zrobić, żeby było lepiej?
Fatalny wynik medalowy Biało-Czerwonych chyba postanowiono przykryć. Najpierw ogłoszeniem przez premiera RP Donalda Tuska planu organizacji igrzysk olimpijskich w Polsce w 2040 lub 2044 roku. A następnie medialnym pojedynkiem szefa PKOl Radosława Piesiewicza z ministrem sportu i turystyki Sławomirem Nitrasem.
ZOBACZ WIDEO: Tego gola można oglądać w nieskończoność. Rośnie kolejna gwiazda FC Barcelony?
Bo choć doniesienia dotyczące nieprawidłowości w Polskim Komitecie Olimpijskim i działań prezesa wyglądają na niezwykle poważne, koniecznie muszą być sprawdzone i wyjaśnione, a winne osoby pociągnięte do odpowiedzialności, to jednak nie one miały decydujący wpływ na liczbę medali zdobytych przez polskich sportowców w Paryżu.
Znacznie bardziej istotne dla kondycji polskiego sportu są choćby rezygnacje spółek skarbu państwa i wielkich sponsorów z dalszej współpracy z PKOl. Nie można się jednak oprzeć wrażeniu, że wojna Nitrasa z Piesiewiczem to próba przykrycia problemu, na którego rozwiązanie chyba nie ma pomysłu. I to od kilkudziesięciu lat.
Oto największy problem polskiego sportu?
Bo polski sport wcale nie popadł w kryzys od ostatnich igrzysk olimpijskich w Tokio, gdzie nasi reprezentanci zdobyli 14 krążków, w tym cztery złote. On jest w tym kryzysie od co najmniej ćwierć wieku. I już dawno się w nim urządził.
I to bez względu na to, czy podczas igrzysk uda się zdobyć kilka medali więcej.
- Jeśli e-sport ma większą oglądalność niż sport, to o czymś to świadczy - mówi członek zarządu PKOl i wiceprezes Polskiego Związku Alpinizmu Piotr Pustelnik. - Bo sama żonglerka medalami jest demagogią. Przecież w Tokio mieliśmy 14 medali, ale była to kwestia kilku cudów. To wielu uspokoiło, a my to lubimy. Odetchnęliśmy, wszystko jest super, za cztery lata pani Anita Włodarczyk nadal będzie daleko rzucać, sztafeta kobiet nadal będzie szybko biegać. Ale już wtedy było wiadomo, że kiedyś to pęknie. I tak się stało.
Co jego zdaniem trzeba zrobić? Przede wszystkim stworzyć system, który powstrzyma polski sport od utraty talentów w procesie przejścia z wieku młodzieżowca do seniora.
- Nie mamy żadnego systemu. Przepychanki między prezesem Piesiewiczem a ministrem Nitrasem są głośne i medialne, ale bardziej istotna powinna być ogólnośrodowiskowa debata o tym, jak poprawić stan polskiego sportu, jak wypełnić lukę między szkoleniem młodzieży a zawodowstwem - mówi WP SportoweFakty.
A dodajmy, że rozmawiamy z przedstawicielem związku, do którego należy wspinaczka sportowa, w której Polska jest potęgą. Na igrzyskach w Paryżu to właśnie Aleksandra Mirosław zdobyła jedyny złoty medal, a Aleksandra Kałucka dołożyła brąz. Nasze reprezentantki regularnie zdobywają także krążki na mistrzostwach świata i mistrzostwach Europy.
Jednak nawet w niej widać problem z utratą zdolnych sportowców.
- Widzimy ogromną lukę i utratę talentów w tym okresie. Jest dziura w finansowaniu i wtedy ucieka nam najwięcej młodych sportowców - przekonuje Pustelnik.
Tak Polska traci talenty
Przypomnijmy, że z bardzo podobnym problemem mierzy się choćby nasza królowa sportu. Polski Związek Lekkiej Atletyki alarmuje, że trudno utrzymać utalentowanych zawodników w sporcie, gdy nastolatek stoi przed wyborem - sport czy praca i pieniądze. A gdy pojawiają się kontuzje i traci się stypendium, wybór często robi się oczywisty.
Ważna jest tu też kwestia wspomnianych stypendiów, które są przyznawane za wyniki. A gdy przychodzi kontuzja, nie ma wyników, to i nie ma pieniędzy. Tak na swoim przykładzie mówił o tym w rozmowie z WP SportoweFakty były polski wieloboista, brązowy medalista Halowych Mistrzostw Europy z 2021 roku, Paweł Wiesiołek.
- Związek mi pomaga, mam sponsorów. Ale cztery lata temu zaryzykowałem i wydałem wszystkie oszczędności na przeprowadzkę do Sopotu, żeby spróbować jeszcze raz dostać się do światowej czołówki. Nie mogłem liczyć na wysokie stypendium, byłem pomijany. A bez czystej głowy i myśli, czy na obiad mogę sobie pozwolić na makaron z łososiem czy z cukrem, przygotowanie formy na rywalizację w imprezach mistrzowskich jest ekstremalnym zadaniem. To jest czysta-brudna prawda tego sportu.
- My naprawdę potrzebujemy zabezpieczenia, żeby spokojnie trenować. Dajemy z siebie wszystko, rywalizowanie na igrzyskach to naprawdę najwyższy poziom i nie możemy w trakcie przygotowań pójść do pracy. My sobie poradzimy, jednak ilu jest młodych zawodników, którzy mają ogromny talent i perspektywy, ale przez taki system finansowania muszą po prostu iść do pracy. Tak właśnie ich talenty są marnowane...
Za cztery lata może być klęska
Nie ma więc przypadku, problem jest poważny. A to przecież dopiero początek listy kłopotów, z którymi musi się mierzyć minister Sławomir Nitras. Do tego dochodzą choćby kwestie finansowania związków sportowych, rozdziału pieniędzy z resortu czy pracy u podstaw, czyli inwestowania w sport masowy i amatorski. Bo to tam rodzą się przyszli mistrzowie.
Inną kwestią jest też problem monitorowania zdolności najmłodszych uczniów podczas lekcji wychowania fizycznego w szkołach podstawowych. Czyli program "Sportowe Talenty", o którym pisaliśmy choćby TUTAJ. Teraz ma przejść ewolucję i zacząć działać w pełni od września przyszłego roku.
Na efekty tego projektu w polskim sporcie olimpijskim poczekamy jednak przynajmniej dekadę. A czy można zrobić coś, by już kolejne igrzyska w Los Angeles były dla Polski bardziej udane? Wygląda na to, że problem utraty utalentowanej młodzieży może być tutaj kluczowy.
- Oczywiście, nie jest to proste, ale trzeba to w końcu zrobić. To jak z reformą szkolnictwa - kiedyś w końcu trzeba ją przeprowadzić od początku do końca i być konsekwentnym. A u nas mówi się o tym co cztery lata, zapowiada się jakieś zmiany, a potem jest tak, jak zawsze - narzeka Pustelnik.
- Gdy burza wokół PKOl-u się skończy, to wszyscy muszą usiąść i zrobić mapę drogową naprawy polskiego sportu. Bo jeśli czegoś z tym nie zrobimy, to w Los Angeles będziemy mieć już nie dziesięć, a pięć medali.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty