Michał Kowalski: W ostatnim meczu sezonu 2010/11 Zagłębie zostało rozgromione przez Stoczniowca 10:1. Skąd aż tak wysoka porażka drużyny?
Mariusz Kieca: Moja ekipa pojechała do Gdańska osłabiona brakiem czterech podstawowych zawodników. Nie mogłem skorzystać z Voznika, Zachariasza, Bernata oraz Twardego. Przy naszej ubogiej i okrojonej kadrze takie braki są naprawdę sporym utrudnieniem. Zespół zagrał też bez większego zaangażowania. Wpływ na to ma oczywiście fatalna sytuacja finansowa klubu. Zaległości sięgają bowiem 4 miesięcy.
Czy uważa Pan, że wobec waszych wiadomych problemów, była szansa na zajęcie wyższej pozycji w PLH?
- W sytuacji, jaka panowała takiej szansy z pewnością nie było. Od grudnia ubiegłego roku nie trenowaliśmy regularnie, oczywiście zajęcia odbywały się w niepełnym składzie. Na treningach miałem do dyspozycji około 12-14 hokeistów.
Jaka atmosfera tak naprawdę panowała w zespole?
- Atmosfera w drużynie była dobra, ale tylko pod jednym warunkiem. Zawodnicy musieli zapomnieć o sytuacji klubu i o problemach finansowych. Jednak przeważnie było tak, że gracze dyskutowali o sprawach klubu i często zastanawiali się, co ich czeka i co będzie dalej z klubem.
Skąd Pan, trener, brał motywację i siły, aby prowadzić zespół w tak trudnych chwilach?
- Szczerze mówiąc, nigdy o tym nie myślałem. Zależało mi na tym, by jak najlepiej wykonywać swoją pracę. Często polegała ona na tym, by namówić graczy do wyjścia na trening…
Jak Pan zareagował na decyzję zawodników o odpuszczeniu meczu walkowerem?
- Byłem trochę "rozdarty", gdyż z jednej strony hokeiści Zagłębia walczyli o swoje pieniądze i byt. Z drugiej jednak uważałem, iż taka forma protestu zdaje się być trochę nieodpowiednia.
Co może Pan powiedzieć o kibicach w Sosnowcu? Wspierali was mimo słabych wyników?
- Na pewno każdy kibic lubi najbardziej, gdy jego drużyna wygrywa, walczy i zdobywa punkty. Stąd część fanów chodzi na mecze tylko wtedy, kiedy zespół gra dobrze. Najlepiej było to widać, gdy wygraliśmy pięć spotkań z rzędu. Wtedy to na każdym kolejnym spotkaniu frekwencja była coraz lepsza. Są też wierni kibice, którzy pojawiają się na meczach niezależnie od wyniku sportowego drużyny.
Pana zespół w fazie play off uległ Cracovii, która w zasadzie zdominowała tegoroczne rozgrywki. Zgadza się Pan z opinią, że "wyrastają" oni ponad poziom PLH?
- Cracovia to przede wszystkim zespół, który ma stabilne dwie podstawowe rzeczy: sytuację finansową oraz skład. Zawodnicy od kilku lat trenują systematycznie. Nie ma zmian trenera, który do dyspozycji ma samych profesjonalistów, od których może dużo wymagać. Na dzień dzisiejszy wygląda to tak, że taka sytuacja wystarczy im, by dominować w polskiej lidze. Według mnie następnym rodzimym klubem o takiej stabilizacji będzie Aksam Unia Oświęcim.
Czy myślał Pan o rozwiązaniu umowy, gdy sytuacja klubu sięgnęła już dna?
- Nie, nigdy nie myślałem o rozwiązaniu kontraktu, nawet w obliczu takich problemów i tak trudnej sytuacji.
Zna Pan całą kadrę Zagłębia Sosnowiec. Który z młodych graczy według Pana ma największe szanse na bycie dobrym hokeistą w przyszłości?
- Powiem tak: trudno mi oceniać młodych hokeistów po tak dziwnym sezonie, w którym grali regularnie dlatego, że mieliśmy tak niewielu zawodników do dyspozycji. Trudno więc mówić, jak zachowywaliby się, gdyby była większa rywalizacja o miejsce w drużynie. Mogę powiedzieć, iż grali poprawnie przez cały sezon, a czy będą dobrymi hokeistami, to już zależy wyłącznie od nich samych.
Jak według Pana kształtuje się przyszłość klubu? Jest jakieś "światełko w tunelu"?
- Ciężko mi mówić o jakiejkolwiek przyszłości w sytuacji, gdy klub ma czteromiesięczne zaległości wobec zawodników grających obecnie. Mało tego, są jeszcze długi wobec tych, którzy już rozwiązali kontrakty. Prezes Zagłębia jest optymistą i mówi, że będzie dobrze, a jak będzie w rzeczywistości, to zobaczymy za dwa, trzy miesiące.