Szefowie Formuły 1 są ostatnio krytykowani za kolejne decyzje. Amerykanie z Liberty Media dążą bowiem do dalszego wydłużania kalendarza, co nie podoba się pracownikom zespołów, którzy spędzają coraz więcej czasu poza domem. Na dodatek F1 zaczyna gościć w krajach, które łamią prawa człowieka. Tylko ostatnio podpisano umowy z Arabią Saudyjską czy Katarem.
F1 pozostaje głucha na krytykę kibiców, ekspertów i aktywistów. Jej zdaniem, sport powinien stać z dala od polityki, a ściganie się na Bliskim Wschodzie może mieć dobry wpływ na realia tam panujące, bo w ten sposób międzynarodowa społeczność może naciskać na pozytywne zmiany w tych krajach.
Pieniądze kontra moralność
Formuła 1 zwiększa swoje dochody, ale nie ma to wpływu na życie kierowców i etatowych pracowników. Paradoksalnie, ich pensje ostatnio poszły w dół. Chociażby ze względu na wprowadzony limit wydatków w F1. Dlatego część kadry pożegnała się na dobre z padokiem królowej motorsportu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co za strzał najpiękniejszej golfistki na świecie!
Obecna sytuacja nie podoba się też Sebastianowi Vettelowi, który nie bał się o tym głośno powiedzieć podczas briefingu z mediami. - Problem polega na tym, że sportem, podobnie jak danym krajem, rządzą określone osoby. Oni mają swoje opinie, przekonania i pochodzenie, co wpływa na ich światopogląd - powiedział czterokrotny mistrz świata F1, cytowany przez motorsport.com.
- Musimy znaleźć idealnych ludzi do zarządzania F1, a potem podążać właściwą ścieżką. Oczywiście, jest kwestia finansów i parcia, by się rozwijać pod tym względem. Jednak w pewnym momencie ludzie u władzy muszą sobie zadać pytanie: czy my mamy w ogóle moralność? - dodał kierowca Aston Martina.
Vettel zwrócił uwagę na to, że obecni szefowie F1 coraz rzadziej mają odwagę mówić "nie", a zgadzają się na kolejne kontrakty, bo oznaczają one większe dochody.
F1 walczy z rasizmem. Co z LGBT?
Formuła 1 począwszy od roku 2020 prowadzi kampanię #WeRaceAsOne, po tym jak została zmotywowana do odpowiednich działań przez Lewisa Hamiltona. Początkowo odbierano to jako akcję wspierającą przede wszystkim walkę z rasizmem. Przed sezonem Stefano Domenicali, który zarządza F1, podkreślał jednak, że kampania ma przede wszystkim promować równość, tolerancję czy zrównoważone środowisko. Oznacza to m.in. wsparcie dla środowisk LGBT.
Vettel m.in. podczas GP Węgier wywołał skandal międzynarodowy, bo głośno zaprotestował przeciwko tamtejszym przepisom anty-LGBT. Na byłego mistrza świata F1 spadły gromy - krytykowali politycy z partii Viktora Orbana, którzy rządzą Węgrami.
- Są pewne tematy, które są zbyt ważne, by je zaniedbywać. Wszyscy się zgadzamy, taką mam nadzieję, że nie ma znaczenia skąd pochodzimy. Ważne jest, by każdy był sprawiedliwie traktowany. Są jednak kraje, które mają inne przepisy, bo rządzą tam różne środowiska - stwierdził Vettel.
Zdaniem Vettela, Formuła 1 nie może ograniczać się jedynie do robienia krótkiej ceremonii przed wyścigiem, w trakcie której kilku kierowców uklęknie i zamanifestuje swój sprzeciw. - Nie mogę mówić w imieniu wszystkich krajów i być ekspertem. Jednak mam wiedzę na temat pewnych państw i przepisów, jakie one wprowadzają. Potem lecimy tam na wyścig i rozwijamy przed nimi ogromny dywan z samymi wspaniałymi wiadomościami. My musimy działać, a nie tylko mówić - zaapelował kierowca Aston Martina.
Co zatem powinna zrobić F1? - Nie wiem, jaki jest najlepszy sposób. Jednak wywieszanie flagi przez pięć minut na torze na pewno nim nie jest. Nasz sport może wywierać dużą presję. Nie możemy różnicować praw i ludzi dlatego, że kochają mężczyznę zamiast kobiety lub na odwrót. Każda forma dzielenia jest zła. Gdybyśmy wszyscy byli tacy sami, to nigdy jako ludzkość nie poczynilibyśmy postępów. Tak samo nudna byłaby F1, gdyby wszystkie bolidy były identyczne i w takim samym kolorze - podsumował Vettel.
Czytaj także:
Formuła 1 bez ważnego wyścigu. COVID-19 wszystko zmienił
"Dwa lata tortur". Miliarder o startach syna w Williamsie