W Formule 1 trwa bardzo trudny okres. Pandemia koronawirusa doprowadziła do tego, że nikt nie wie, ile wyścigów będzie liczyć tegoroczny kalendarz mistrzostw świata. Odwołano już 8 z 22 rund. Część z nich być może uda się uratować i zorganizować w późniejszym terminie, ale to wszystko uzależnione jest od tego, jak szybko świat poradzi sobie z COVID-19.
Odwołanie choćby jednego Grand Prix dla zespołów oznacza straty rzędu kilku milionów dolarów. Otrzymują one bowiem premie finansowe, których wysokość obliczana jest m.in. na podstawie opłat wniesionych przez organizatorów danych rund F1. Zasada jest prosta - mniej wyścigów oznacza mniejsze przelewy.
- Musimy sobie przypomnieć, co działo się w roku 2008. Kryzys finansowy w tamtym okresie doprowadził do tego, że trzy czy cztery zespoły opuściły stawkę F1. Teraz to może się powtórzyć - ostrzegł w Canal+ Frederic Vasseur, szef Alfy Romeo.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Szalenie trudna sytuacja w światowym sporcie. "Nie ma rozgrywek, nie ma kibiców, nie ma pieniędzy"
Recesja na światowych rynkach w roku 2008 była spowodowana upadkiem banku Lehman Brothers. Wywołał on bowiem panikę na giełdzie i efekt domina. Walka z kryzysem finansowym trwała dwa lata, zanim wielu państwom i firmom udało się powrócić do normalności.
Tamte wydarzenia odcisnęły piętno na F1. W tamtym momencie podjęto bowiem decyzję o poszerzeniu stawki. Tyle że małe ekipy, jak HRT, Caterham czy Virgin, nie tylko miały problem z nawiązaniem konkurencyjnej walki z bardziej doświadczonymi teamami, ale też przede wszystkim ze znalezieniem sponsorów. Firmy wskutek kryzysu finansowego drastycznie obcięły bowiem wydatki na promocję poprzez sport.
- My teraz nie otrzymujemy chociażby pieniędzy z telewizji. Jeśli nie rozwiążemy tego problemu, wpadniemy w niezłe tarapaty. Wszyscy jesteśmy na tej samej łodzi i musimy wypracować wspólne rozwiązanie - dodał Vasseur.
Wyjściem mogłyby być rekompensaty finansowe, zwłaszcza dla mniejszych ekip, za którymi nie stoją giganci motoryzacyjni. Nad takim rozwiązaniem pracuje właśnie chociażby MotoGP, które ma wypłacić odszkodowania prywatnym zespołom. Wszystko po to, aby nie musiały one ogłaszać upadłości. Nie wiadomo jednak, czy podobne rozwiązanie sprawdziłoby się w F1, gdzie mamy do czynienia ze znacznie większymi budżetami.
- Koronawirus już spowodował ogromne cierpienie na całym świecie. Wszyscy to mocno odczuwamy. Jako dyscyplina sportowa musimy zachować się pokornie, widzieć nasze problemy w szerszej perspektywie. Nie powinniśmy się teraz ścigać, to przede wszystkim. Gdy świat będzie gotów, wtedy rozpoczniemy rywalizację - zakończył szef Alfy Romeo.
Władze F1 szacują, że wskutek koronawirusa tegoroczny kalendarz ostatecznie będzie liczyć od 15 do 18 wyścigów. Jest to uzależnione od tego, jak długo jeszcze potrwa walka z COVID-19. Optymistyczne prognozy zakładają, że pierwszą rundę uda się rozegrać w drugiej połowie czerwca.
Czytaj także:
Nowy terminarz DTM. Fatalne wieści dla Kubicy
Williamsowi grozi upadłość