Sytuacja z odwołaniem Grand Prix Australii pokazała po raz kolejny, że w chwili próby Formule 1 brakuje solidarności. Mimo wykrycia koronawirusa w załodze McLarena, wycofania się tego zespołu z rywalizacji i ryzyka rozprzestrzenienia się choroby na resztę padoku F1, część ekip chciała się ścigać na Albert Park.
Swojego stanowiska twardo miały bronić trzy zespoły - Red Bull Racing, Alpha Tauri oraz Racing Point. Jeszcze w piątkowy poranek (czasu australijskiego) w garażach tych zespołów trwały normalne prace, mające na celu przygotowanie samochodów do ścigania.
Sytuację tak naprawdę uratował… Mercedes. Pierwsze głosowanie ws. odwołania wyścigu, jakie przeprowadzono na nocnym spotkaniu szefów zespołów F1, zakończyło się bowiem remisem 5:5. Przeciwko dalszej rywalizacji opowiadały się Ferrari, Alfa Romeo, Haas, McLaren i Renault. Za to Mercedes i Williams wyobrażały sobie, że weekend na Albert Park może być kontynuowany.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film
Dopiero bezpośrednia interwencja z siedziby firmy w Stuttgarcie doprowadziła do tego, że władze ekipy z Brackley zmieniły zdanie. W ślad za Mercedesem poszedł Williams. W efekcie zwolennicy odwołania wyścigu zdobyli większość głosów.
O poranku (czasu australijskiego) zespoły rozesłały do dziennikarzy komunikat o identycznej treści. "W świetle ostatnich wydarzeń w Melbourne i potwierdzeniem jednego przypadku wirusa COVID-19 w padoku, z zadowoleniem przyjmujemy decyzję FIA, Formuły 1 i Grand Prix Australii o odwołaniu wyścigu z powodu działania siły wyższej" - napisano w oświadczeniu.
"Zdrowie i bezpieczeństwo personelu naszego zespołu, a również naszych gości, kierowców, personelu F1 i kibiców jest naszym głównym priorytetem. Dlatego wspieramy w 100 proc. tę decyzję. Dokładamy bowiem wszelkich starań do tego, aby każdy z naszych pracowników czuł się bezpiecznie" - dodano.
Czytaj także:
Kuriozalne sceny w Melbourne przed wyścigiem F1
Testy DTM z Kubicą za zamkniętymi drzwiami