- Jeszcze dziesięć sekund i byłbym martwy - tak Niki Lauda komentował swój tragiczny wypadek na Nurburgringu, kiedy to prowadzone przez niego Ferrari stanęło w płomieniach (czytaj więcej o tym TUTAJ).
John Watson był jednym z pierwszych, którzy ruszyli wówczas na pomoc. Pomagał wyciągać Austriaka z płonącego wraku. Gdyby nie jego akt odwagi, Lauda zginąłby podczas Grand Prix Niemiec.
Czytaj także: Lewis Hamilton pożegnał Nikiego Laudę
- Nie ma zbyt wielu prawdziwych legend w F1, ale Nikiego trzeba zaliczyć do tego wąskiego grona. Nie tylko dlatego, że wygrał trzy tytuły mistrzowskie. Również ze względu na to, co wydarzyło się na Nurburgringu - powiedział Brytyjczyk po śmierci swojego przyjaciela na łamach "Belfast Telegraph".
ZOBACZ WIDEO: Spróbowaliśmy sił w symulatorze Formuły 1. Teraz każdy może poczuć się jak Robert Kubica!
Mimo upływu czasu, 73-latek nie potrafi zrozumieć jakim cudem Lauda uniknął wówczas śmierci. - Z obrażeniami, jakich się wtedy nabawił, był tak blisko śmierci, jak tylko można być. I nie umarł. Nie wiem jakim cudem. Tylko, że on potem jeszcze w zdumiewający sposób wrócił do zdrowia i wygrał dwa tytuły - dodał Watson.
Watson był świadom tego, że Lauda ostatnio podupadł na zdrowiu. Po raz ostatni miał okazję rozmawiać z nim pod koniec grudnia ubiegłego roku, gdy wydawało się, że Austriak powoli dochodzi do siebie po przeszczepie płuc i z początkiem sezonu 2019 wróci do padoku F1.
- Kiedy rozmawialiśmy w grudniu, brzmiał świetnie. To była rozmowa, jakich odbywaliśmy wiele. Znaliśmy się bardzo dobrze, lubiliśmy się. Byliśmy kolegami z zespołu na pewnym etapie, a równocześnie musieliśmy się ścigać przeciwko sobie. Jednak łączyła nas przyjaźń. Ona była ważniejsza niż rywalizacja - opisał Watson.
Brytyjczyk żałuje, że nigdy więcej nie porozmawia już z Laudą. - Byłem zachwycony tym, że mogłem z nim porozmawiać te sześć miesięcy temu. I jest mi przykro, że nigdy więcej nie będę mieć już możliwości - stwierdził.
Czytaj także: Niki Lauda i historia czerwonej czapki
Watson nadal ma w pamięci, jak wyglądał Lauda, gdy po fatalnym wypadku decydował się na powrót do F1. Po ledwie sześciu tygodniach, z niezaleczoną skórą i świeżymi ranami.
- Oparzenia nadal były świeże, czoło i część głowy musiał chronić bandażami. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jakiej odwagi potrzebował, by znów zasiąść w samochodzie i dojechać do mety Grand Prix Włoch jako w czwarty. To rzadko spotykany poziom odwagi. Tylko w wojsku można spotkać coś takiego. To, co zrobił Niki było wyjątkowe - podsumował.