Łukasz Kuczera: Niki Lauda potrafił oszukać śmierć. Austriak zostawia po sobie pustkę (komentarz)

Getty Images / Dan Istitene / Na zdjęciu: Niki Lauda
Getty Images / Dan Istitene / Na zdjęciu: Niki Lauda

Wszyscy w padoku F1 czekali na powrót Nikiego Laudy. Miał z powrotem skopać tyłki rywalom, jak mówili w Mercedesie. Zwyzywać w ostrych słowach, gdyby nie szło jego zespołowi. Wiemy już, że do tego nie dojdzie. Wielki mistrz F1 odszedł w wieku 70 lat.

Heros. To pierwsze określenie, jakie ciśnie się na usta na myśl o Nikim Laudzie. Większość fanów Formuły 1 ma w pamięci wypadek Austriaka z Nurburgringu z 1976 roku, gdy został na dłuższą chwilę w płonącym samochodzie. Udało się go uratować, choć doznał rozległych oparzeń ciała.

Lauda się nie poddał. Mimo poważnych obrażeń, wrócił do ścigania już kilka tygodni później. Gazety pisały wtedy, że gdy zakładał kominiarkę pod kask, to krew z ran na twarzy wsiąkała w materiał. Austriak był zdeterminowany, by jak najszybciej wrócić do ścigania, choć ostatecznie w dramatycznych okolicznościach przegrał tytuł z Jamesem Huntem… o punkt.

Czytaj także: Lauda nie żyje. Świat F1 w żałobie 

Tamte wydarzenia dość dobrze przedstawił film "Wyścig" w reżyserii Rona Howarda z 2013 roku. Z tej produkcji nie dowiadujemy się jednak tego, że późniejsze życie Laudy wcale nie było usłane różami. Dwukrotnie przechodził przeszczep nerek - w 1997 i 2005 roku.

ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 106. Andrzej Borowczyk o dramatycznym wypadku Kubicy: W głowie kołatały się najgorsze myśli

Ciągła walka o zdrowie zahartowała go na tyle, że cały padok F1 wierzył, że pokona też problemy z płucami. Gdy latem ubiegłego roku potrzebował przeszczepu płuc, znajdował się w stanie krytycznym. Lekarze mówili, że gdyby nie udało się znaleźć organu w ciągu dwóch-trzech dni, nie byłoby szans na jego uratowanie.

Mimo swoich problemów i pobytu w klinice w Wiedniu, potrafił czasem coś powiedzieć mediom. Żył też wydarzeniami w F1. - Chce wiedzieć wszystko o zespole i kierowcach. Poprosił mnie, bym go bombardował mailami pod koniec każdej sesji treningowej i wyścigu - mówił niemieckiej prasie we wrześniu 2018 roku Toto Wolff, szef Mercedesa.

- Mocno się martwiłem o jego zdrowie po operacji, ale gdy wszedłem do jego pokoju, od razu zobaczyłem jego uśmiech. Powiedziałem mu, że wygląda znacznie lepiej, a on nazwał mnie "dupkiem". Wtedy zdałem sobie sprawę, że musi czuć się dużo, dużo lepiej - opowiadał z kolei Florian Lauda, brat Nikiego na łamach "Motorsport Magazine".

Czytaj także: Williams pożegnał Nikiego Laudę 

Na koniec sezonu 2018 nagrał nawet specjalne wideo, w którym zapowiadał powrót do pracy przy okazji inauguracyjnego wyścigu w Australii w roku 2019. Jak się niestety okazało, to ostatnie nagranie, na którym można zobaczyć Laudę. MOŻESZ JE ZOBACZYĆ TUTAJ.

Do powrotu nie doszło, bo kilka tygodni po nagraniu specjalnej wiadomości Lauda znów musiał walczyć. Tym razem, krótko po opuszczeniu kliniki w Wiedniu, zaraził się grypą od małżonki podczas pobytu w domu na Ibizie. To wyhamowało jego proces leczenia, konieczny był powrót do kliniki w Austrii. Nic jednak nie wskazywało na najgorsze.

- Trenuje jak wściekły - opowiadał w marcu Mathias Lauda, syn austriackiej legendy, na łamach tamtejszej prasy, gdy media chciały wiedzieć dlaczego jego ojciec nie pojawił się na zimowych testach w F1 w Barcelonie.

- Walczy jak lew. Chce wrócić do normalnego życia tak szybko, jak to tylko możliwe. Nie ma ustalonego terminu powrotu do F1, bo najważniejsze, aby najpierw jego ciało wróciło do dawnej formy - dodawał Lauda junior w rozmowie z agencją DPA.

Czytaj także: Lauda nie żyje. "To smutny dzień dla F1"

Słowo "walka" było wpisane w jego życiorys. Musiał walczyć o miejsce w F1, stając się na początku kariery kierowcą płacącym za starty (pay-driverem), później przyszło mu walczyć o tytuły, o powrót do zdrowia. I nawet gdy już nie ścigał się za kierownicą, los go nie oszczędzał.

Dlatego też wszyscy wierzyli, że nawet gdy ostatnio pojawiły się doniesienia o problemach z nerkami i konieczności korzystania z dializ, że Lauda znów wygra ze śmiercią. Przecież robił to wielokrotnie, potrafił ją oszukać jak nikt inny.

Może właśnie dlatego był tak szanowany w padoku F1. Za to, co przeszedł w życiu, że nigdy się nie poddał. I za swoją szczerość, bo wielokrotnie mówił to, co myślał. Jako dyrektor Mercedesa potrafił w ostrych słowach wypowiadać się o największym rywalu spod znaku Ferrari, miał odwagę krytykować niektóre posunięcia F1. I nawet nikt miał prawa zwracać mu uwagi.

Jego brak będzie odczuwalny. Zwłaszcza w momencie, gdy F1 znajduje się na rozdrożu, gdy musi podjąć decyzje odnośnie przyszłości i zmian regulaminowych. Lauda nikogo nie nazwie już "dupkiem", nie określi regulaminu niecenzuralnymi słowami. Świat F1 będzie tęsknić. Bo coraz mniej jest w nim takich postaci.

Łukasz Kuczera

Źródło artykułu: