Pod koniec sezonu 2017 Brendon Hartley trafił do Toro Rosso, po tym jak zespół zdecydował się na spore zmiany i pozwolił odejść Carlosowi Sainzowi do Renault oraz rozwiązał kontrakt z Daniiłem Kwiatem. Nowozelandczyk po latach otrzymał drugą szansę w F1, bo otoczenie Red Bulla doceniło jego sukcesy w wyścigach długodystansowych.
Jednak tegoroczne występy Hartleya pozostawiały sporo do życzenia. Już na początku sezonu sporo mówiło się o tym, że stajnia z Faenzy szuka nowego kierowcy w jego miejsce. Ostatecznie wybór padł na 22-letniego Alexandra Albona.
Nawet jeśli szefowie Toro Rosso byli niezadowoleni z Hartleya, to za wysiłek włożony w rozwój silnika podziękowała mu Honda. - To była przyjemność z nim współpracować. Był bardzo użyteczny w zakresie inżynierii, zawsze przekazywał bardzo precyzyjne informacje zwrotne, bazując na doświadczeniach związanych z hybrydami w wyścigach długodystansowych. W końcu dwukrotnie zdobywał tam tytuł mistrzowski - powiedział Toyoharu Tanabe, dyrektor techniczny Hondy.
Japończyk nie ma wątpliwości, że gdyby nie praca Nowozelandczyka, to Honda nie zrobiłaby takich postępów z silnikiem w tym roku. - Przyspieszył nasz proces rozwoju, mogliśmy szybciej pracować nad ustawieniami. Dziękujemy mu za to i życzymy wszystkiego dobrego w przyszłości - dodał Tanabe.
Brendon Hartley w tym roku z kretesem przegrał wewnętrzną walkę z Pierre'm Gasly'm. Dla Japończyków ważny był jednak wynik uzyskany przez Nowozelandczyka na torze Suzuka. W kwalifikacjach do Grand Prix Japonii uzyskał on bowiem szóstą pozycję.
- To przyjazny i uroczy człowiek, który od razu przyjął japońską kulturę i sposób pracy Hondy. To pomogło każdemu pracownikowi w naszej firmie. Zyskaliśmy siłę i pewność siebie po kilku trudnych sezonach. Jego szósta lokata w kwalifikacjach wiele znaczyła dla Hondy. Będzie nam go brakować - podsumował Masashi Yamamoto, szef motorsportu w Hondzie.
ZOBACZ WIDEO: Kszczot trzyma kciuki za Kubicę: Wierzyłem, że wróci. Teraz najważniejsza jest stabilizacja