W poniedziałkowy poranek wydawać się mogło, że nad McLarenem ciąży klątwa. W zeszłym roku testy zespołu z Woking w Barcelonie stały pod znakiem usterek w silnikach Hondy i już wtedy było jasne, że Japończycy nie uporali się ze swoimi problemami. Brytyjski zespół zmienił dostawcę jednostek napędowych, postawił na Renault i znów pojawiły się kłopoty.
Tyle, że tym razem ich sprawcą jest sam McLaren. W poniedziałkowy poranek, po tym jak Fernando Alonso zdołał przejechać ledwie sześć okrążeń, z jego samochodu odpadło tylne koło. Hiszpan wylądował w żwirze, a sędziowie wywiesili czerwoną flagę. Jak się okazało, przygoda 36-latka była spowodowana awarią pojazdu. Uszkodzenia w modelu MCL33 okazały się na tyle poważne, że były mistrz świata spędził niemal całą poranną sesję w garażu.
- Wszystko jest w porządku. Na tym polegają testy. Myślę, że każdy zespół będzie miał jakieś przygody w trakcie tych dni. Po to one są. Nie straciliśmy zbyt wiele czasu, to nic wielkiego - powiedział Zak Brown, szef McLarena.
Brytyjczyk zapewnił, że wydarzenia z toru Catalunya nie wpłynęły negatywnie na atmosferę wewnątrz zespołu. - Nie ma dramatu. Wszyscy w garażu są zrelaksowani. Myślę, że zespół jest przyzwyczajony do tego, że akurat na McLarenie ciąży spora presja, że każdy na nas patrzy. Radzimy sobie z tym. Narzucamy sobie własne oczekiwania. Nastrój w ekipie jest świetny. Wszyscy są bardzo zadowoleni - dodał.
Co ciekawe, w poniedziałek w Barcelonie z dobrej strony zaprezentowało się Toro Rosso. Włoska ekipa tej zimy zaczęła współpracę z Hondą. - My skupiamy się na naszym programie. Jeśli chodzi o Hondę, życzymy im wszystkiego dobrego. Toro Rosso to świetny zespół. Koncentrujemy się jednak na tym, co my mamy do zrobienia. Jesteśmy zadowoleni z miejsca, w którym się znaleźliśmy - zakończył Brown.
ZOBACZ WIDEO Robert Kubica trzecim kierowcą Williamsa. "Pukał do drzwi F1, teraz do nich wali"