Rodzina Julesa Bianchiego na czele z ojcem Philippem, podjęła kroki prawne wobec FIA, Formula One Group i byłemu zespołowi Marussia. Proces sądowy ma udowodnić winę władz F1 w zakresie planowania, organizacji i przebiegu wyścigu o GP Japonii w 2014 roku, podczas którego wypadkowi uległ Jules Bianchi. Rok później francuski kierowca zmarł na skutek odniesionych obrażeń.
Rodzina zawodnika wskazuje, że zawody odbyły się w niebezpiecznych warunkach ze względu na tajfun, który o tej porze roku nawiedza wybrzeże Japonii. Ponadto władze F1 nie podjęły żadnych działań w momencie pogorszenia warunków na torze, podczas wyścigu.
Philippe Bianchi twierdzi, że jego opinię w prywatnych rozmowach podzielają inni kierowcy Formuły 1, chociaż publicznie nie chcą tego potwierdzić. - Kiedy nie ma kamer, ludzie przychodzą do mnie i mówią "to nie jest ok, Jules nie popełnił żadnego błędu, to błąd FIA".
ZOBACZ WIDEO Polacy gonią świat... w tunelu aerodynamicznym (Źródło TVP)
{"id":"","title":""}
- Rozmawiałem z zawodnikami, którzy powiedzieli, że warunki w Japonii były wówczas straszne. Była fatalna widoczność, złe oświetlenie i mnóstwo deszczu. Oni nie mogą powiedzieć, że Jules popełnił błąd, bo to nie możliwe - dodał.
FIA w swoim dochodzeniu po wypadku Bianchiego przekonywała o nieszczęśliwym zbiegu okoliczności. Kierowca Marussii wypadł z toru w miejscu, gdzie wcześniej wyleciał także Adrian Sutil. Francuz uderzył w dźwig holowniczy, który transportował bolid Niemca.