Tak umiera ukochany sport Kowalczyk - rozmowa z Edwardem Budnym

East News
East News

Z Apoloniuszem Tajnerem nie ma żadnej dyskusji. Rządzi związkiem jednoosobowo, nie słucha żadnych podpowiedzi - mówi nam Edward Budny.

Kilkanaście dni temu Justyna Kowalczyk wyraziła ogromne zdziwienie tym, że podczas mistrzostw świata juniorów nie wystartowała ani jedna polska biegaczka.

"Chyba za ciężko trenuję i mam kłopoty ze wzrokiem… Przeglądam wyniki z Mistrzostw Świata Juniorów i nie widzę tam ani jednej reprezentantki Polski. Są dziewczyny z Australii, Mongolii, Serbii, Wielkiej Brytanii i z innych egzotycznych narciarsko krajów, ale nie z Polski" - napisała najlepsza polska biegaczka na Facebooku.

[ad=rectangle]

Brak naszych juniorek na MŚ, to zaledwie mała część bardziej złożonego problemu polskiego narciarstwa klasycznego. O czym postanowiliśmy porozmawiać z Edwardem Budnym, trenerem, który w latach 70. ubiegłego wieku doprowadził Jana Staszela oraz Józefa Łuszczka.

Marek Bobakowski: Był pan podobno w Zakopanem na rozpoczynającej się Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży w sportach zimowych? Pierwsza myśl, gdy zobaczył pan te dzieci?

Edward Budny: Tragedia. Mają ogromne braki techniczne, widać, że szkolenie jest na fatalnym poziomie, to byłby cud, gdyby ktoś z tej grupy kiedyś startował w Pucharze Świata.

[b]

Olimpiada Młodzieży była początkiem karier: Justyny Kowalczyk czy Kamila Stocha. Teraz, jak pan twierdzi, jest gorzej niż źle. Gdzie tkwi problem?
[/b]
- W systemie. A właściwie jego braku. Czy wie pan, że w Zakopanem nie ma możliwości trenowania narciarstwa biegowego? Dlatego w rzeczonej Olimpiadzie w konkurencjach biegowych nie ma dzieci ze stolicy polskich Tatr.

Jak to?

- No tak. Dziecko z Zakopanego nie ma szans na treningi. Nie ma ani klubów, ani trenerów. Nic nie ma.

To co ma zrobić "statystyczny" Jędrek Gąsienica, który chce iść śladami Kowalczyk czy Łuszczka?

- Powtarzam panu: pożegnać się z marzeniami. W Zakopanem nie znajdzie możliwości trenowania swojej dyscypliny. Co najwyżej może iść na skocznie, choć i z tym jest coraz gorzej.

Z drugiej strony słyszałem, że takiego sprzętu jak mają dzieciaki na Olimpiadzie Młodzieży, to zawodowcy mogliby im pozazdrościć.

- Fakt. Wyglądają jak z żurnala. Dotarła do Polski jakaś niewiarygodna liczba sprzętu najlepszej jakości. Nie wiem, czy Polski Związek Narciarstwa za to zapłacił, czy dostał w prezencie, ale nikt nie pomyślał, że jak taki sprzęt mamy, to trzeba by było zapewnić dzieciakom odpowiednią opiekę szkoleniową.

Kto ma ją zapewnić?

- Tutaj potrzebny jest globalny program, w którym uczestniczą trzy strony: lokalne władze, ministerstwo sportu oraz Polski Związek Narciarski. Próbowałem niedawno zaproponować taki mały projekt obejmujący program rozwoju biegów narciarskich w szkołach podstawowych.

I co?

- Spotkałem się ze ścianą.

Rozmawiał pan z prezesem PZN, Apoloniuszem Tajnerem?

- Niech mnie pan nawet nie rozśmiesza. Z nim nie ma żadnej dyskusji. Rządzi związkiem jednoosobowo, nie słucha żadnych podpowiedzi. Nie jest żadną tajemnicą, że to praktycznie związek jednej dyscypliny - skoków narciarskich. Reszta to piąte koło u wozu.

Skoro jest tak źle, to należałoby zmienić prezesa PZN. Są przecież demokratyczne wybory, można to zrobić.

- Mówi pan teraz dokładnie tak samo jak Tajner. Kiedy spotyka się z moją krytyką, to zawsze mi odpowiada, że będą wybory, to można wybrać kogoś innego. Jasne, ja to rozumiem, ale naprawdę w związku zrobił się układ nie do ruszenia. Nie ma szans, aby coś się zmieniło. A najbardziej cierpią dzieciaki.

Biegowy program na wzór Lotos Cup w skokach narciarskich pewnie przyniósłby odpowiednie efekty. Potrzebny byłby jednak możny, najlepiej państwowy, sponsor. Takiego nie ma?

- Nie ma. Spółki Skarbu Państwa wolą inwestować ciężkie miliony złotych w kluby żużlowe, które przelewają te pieniądze na konta kilku gwiazd światowego formatu. Co mamy z tej kasy? Nic. Przecież żużel to nie jest dyscyplina masowa. Nie będą jej uprawiały setki tysięcy dzieciaków. Piłka nożna, biegi narciarskie, bieganie, kolarstwo - to powinien być nasz priorytet.

Karierę skończy Kowalczyk i…

- Coś jeszcze powalczy Sylwia Jaśkowiec. Ale to będzie już koniec. Za 5-6 lat polskie narciarstwo biegowe po prostu przestanie istnieć. U mężczyzn już tak się stało. Na kobiety przyjdzie czas za chwilę. Zresztą, podobnie będzie w biathlonie. Biathlon męski, po odejściu Tomka Sikory, został zarżnięty, kobiecy jeszcze jakoś się trzyma. Dziewczyny jednak skończą kariery, a juniorek nie widać.

Smutne słowa.

- Wiem. Przynajmniej prawdziwe. Nie będę owijał w bawełnę i mówił, że jest super, jak nie jest. Jeżeli chcemy cokolwiek zmienić i za 10-12 lat wrócić do czołówki, to jest potrzebna inicjatywa na linii ministerstwo-PZN-władze lokalne. Tylko ten trójkąt może ustalić szczegóły finansowania planu, który postawi biegi na nogi. Gdybyśmy dostali organizację igrzysk olimpijskich, pewnie próbowano by coś robić, jakiś program wszedłby w życie. Igrzysk nie ma, to i rozwój biegów narciarskich zniknął za horyzontem.

Źródło artykułu: