W tym artykule dowiesz się o:
Umarł król - niech żyje król
Kiedy rozpoczynał się cykl Grand Prix w sezonie 2012 rodził się pierworodny syn Chrisa Holdera. Kilka miesięcy później szczęśliwy tata trzymał swoją latorośl stojąc na najwyższym stopniu podium IMŚ. Rok 2012 należał bezsprzecznie do Chrisa Holdera, który w wieku 25 lat sięgnął po swój pierwszy tytuł mistrzowski. Walka o złoto toczyła się niemalże do ostatniego wyścigu w Grand Prix w Toruniu. Kto wie, jakby się to wszystko skończyło, gdyby nie kontrowersyjna decyzja arbitra o powtórce półfinału z udziałem Chrisa Holdera i Nickiego Pedersena w pełnej obsadzie. Emocje sięgnęły zenitu w najciekawszym od lat sezonie Grand Prix. Na tron próbował wrócić dawny mistrz, Nicki Pedersen. Tytułu nie obronił Greg Hancock, który jednak cały czas zaliczał się do ścisłej światowej czołówki. Dopiero kolejne sezony pokażą, czy mamy do czynienia ze stałą tendencją zmiany warty w światowym żużlu i dochodzeniem do głosu młodego pokolenia, czy też "starzy wyjadacze" wrócą jeszcze na szczyt.
Crump powiedział koniec
Jason Crump - jak na prawdziwego mistrza przystało - nie chciał psuć święta Chrisowi Holderowi podczas ostatniego turnieju Grand Prix w Toruniu i już wcześniej ogłosił, że na Motoarenie wystartuje w swoich ostatnich zawodach w Grand Prix. - Mam następców. Australijski speedway beze mnie sobie poradzi - podkreślał wówczas Crump. Początkowo trzykrotny mistrz świata mówił tylko o rezygnacji ze startów w cyklu SGP. Życie jednak pokazało, że to był definitywny koniec kariery żużlowej jednego z najwybitniejszych przedstawicieli tej dyscypliny sportu. Jason Crump przez 10 lat nie schodził z podium Grand Prix. Jest nadal liderem klasyfikacji pod względem liczby zwycięstw w poszczególnych turniejach. Trzykrotnie sięgał po tytuł mistrza świata. - Osiągnąłem wszystko w tym sporcie. Czego mogę chcieć więcej? - mówił po Grand Prix w Toruniu. Chyba tylko zdrowia, bo te wielkie sukcesy okupione jednak były często startami z niewyleczonymi kontuzjami. Tak było chociażby w tym roku w Gorican, gdzie Crump - cały czas marzący o czwartym tytule - zdecydował się wystartować w Grand Prix w zaledwie osiem dni po złamaniu obojczyka. Problemy zdrowotne zmusiły rudowłosego Australijczyka do podjęcia decyzji o definitywnym końcu kariery, a nie tylko wycofaniu się z Grand Prix. Ze światowego żużla odszedł człowiek, który stał się legendą tej dyscypliny sportu.
"MJJ", czyli nadchodzi młodość
Michael Jepsen Jensen to bez wątpienia jedno z największych odkryć sezonu 2012. O młodym Duńczyku już wcześniej było głośno, ale postęp jaki poczynił w tym roku, nakazuje upatrywać w nim w przyszłości kandydata do największych laurów w światowym żużlu. "MJJ" świetnie jeździł nie tylko w lidze, ale także sięgnął po tytuł indywidualnego mistrza świata juniorów. Dołożył cegiełkę do triumfu reprezentacji Danii w Drużynowym Pucharze Świata. Na dodatek pojechał fantastycznie w Nordyckiej Grand Prix w Vojens, gdzie sensacyjnie w finale pokonał swojego wielkiego rodaka, Nickiego Pedersena. Michaela Jepsena Jensena w 2013 roku zabraknie jeszcze w gronie stałych uczestników Grand Prix, ale jeśli jego kariera będzie się dalej tak rozwijała, to jest tylko kwestią czasu, kiedy "MJJ" szturmować będzie bramy cyklu SGP.
Nowa krew w Grand Prix
Sezon 2012 w Grand Prix był wyjątkowy. Aż czterech żużlowców dołączyło w nim do grona tych, którzy chociażby raz triumfowali w turnieju Grand Prix. W Goeteborgu pierwszy raz w karierze wygrał Fredrik Lindgren. W Gorzowie sensacyjny debiut zaliczył Martin Vaculik. Słowak w pierwszych w życiu zawodach tej rangi okazał się najlepszy, robiąc milowy krok do otrzymania stałej dzikiej karty na sezon 2013. W Terenzano zwyciężył nieobliczalny Antonio Lindbaeck, który kończył już karierę sportową, by w fantastycznym stylu powrócić do ścigania na najwyższym światowym poziomie. Jeśli Szwed z brazylijskimi korzeniami utrzyma w 2013 roku formę z drugiej części minionego sezonu, może być jednym z kandydatów do tytułu mistrzowskiego. W Vojens swój pierwszy triumf zanotował kolejny z młodej fali żużlowców, Michael Jepsen Jensen. Jeśli do tego dodamy podium Bartosza Zmarzlika w Gorzowie oraz finały Juricy Pavlica w Gorican i Thomasa H. Jonassona w Goeteborgu, mamy najlepszy dowód na to, że do Grand Prix przebojem wdziera się młodość.
Odmłodzona Dania triumfuje
Nie "skostniali" Bjarne Pedersen i Hans Andersen oraz chimeryczny Kenneth Bjerre, a dwóch pewniaków - Nicki Pedersen i niesamowity w sezonie 2012 Niels Kristian Iversen, wsparci młodzieżą Michaelem Jepsenem Jensenem i Mikkelem B. Jensenem, wywalczyli Drużynowy Puchar Świata. Duńczycy wcale nie byli murowanym faworytem do złota. W odmłodzonym składzie nie każdy upatrywał w nich nawet kandydata do medalu. A jednak. W ojczyźnie Hamleta opłaciło się zrobić rewolucję kadrową i postawić na młodość. Po kilku słabszych latach, Dania odzyskała miano najlepszej drużyny żużlowej na świecie. Następcy Hansa Nielsena, Jana Osvalda Pedersena, Erika Gundersena i Ole Olsena mają się naprawdę dobrze.
Walkower, którego nie było, czyli polski żużlowy cyrk
Wśród wydarzeń żużlowych sezonu 2012, którymi żył cały świat, nie sposób nie wymienić najbardziej kuriozalnej sytuacji z ostatnich lat, jaka miała miejsce niestety w polskiej lidze, na naszej ziemi i w gąszczu "wspaniałych" przepisów obowiązujących w ponoć najsilniejszej lidze świata. Komplet kibiców na stadionie. Odmierzane z zegarkiem minuty. Wreszcie liczone (pewnie bez kalkulatora) cyfry KSM przez sędziego Piotra Lisa. Absurd gonił absurd. Nie wynik meczu, a skandal jaki wytworzył się przy okazji półfinałowego pojedynku Unibaksu Toruń z Azotami Tauron Tarnów poszedł niestety w świat. Żużlowcom nie było do śmiechu, bo choć długo jeżdżą na żużlu, nie mogli zrozumieć absurdalnych polskich przepisów. Żużlowy świat śmiał się z Polaków, którzy najpierw orzekli walkower, a później doliczono się, że jednak było wszystko zgodnie z przepisami i mecz powinien się odbyć. Spotkanie powtórzono. Finalista został wyłoniony w sportowej walce, ale niesmak pozostał pewnie na długie lata. Oby z tego kuriozum wyciągnięto wnioski i nigdy taka sytuacja już się nie powtórzyła.
Tragiczna śmierć Lee Richardssona
Nie sposób nie wspomnieć tragedii, jaka dotknęła sport żużlowy w 2012 roku. Największym echem odbiła się śmierć Lee Richardsona, który zmarł 13 maja w wyniku obrażeń odniesionych w meczu Enea Ekstraligi we Wrocławiu. Brytyjczyk odszedł z tego świata kilka godzin po wypadku na torze Stadionu Olimpijskiego w wieku zaledwie 33 lat. Cały żużlowy świat okrył się żałobą, ale niestety nie wszędzie potrafiono zachować się stosownie do powagi chwili. Trwające derby Ziemi Lubuskiej zostały przerwane w atmosferze skandalu, a nie poszanowania śmierci jednego z członków żużlowej rodziny. Śmierć Lee Richardssona nie była niestety jedyną tragedią na żużlowym torze w tym roku. Na początku grudnia podczas zawodów Bike Bonanza w Maryborough w wyniku odniesionych obrażeń zmarł Australijczyk, Darrin Winkler.
To był ciekawy sezon
Może nie był to wybitny rok dla polskiego żużla, ale sezon 2012 był naprawdę ciekawy, jeśli chodzi o światowy speedway. Tak wyrównanej walki, takich emocji i wreszcie tylu zwycięzców turniejów Grand Prix nie mieliśmy od lat. Cieszą przede wszystkim nowi triumfatorzy poszczególnych zawodów SGP. Hermetyczne grono faworytów wreszcie się powiększyło. Turnieje mogli wygrywać wszyscy. Debiutanci, zawodnicy z dzikimi kartami, 20-latkowie jak i żużlowcy po czterdziestce. W Pucharze Świata nastąpiła również zmiana. Niestety, przykra dla Polaków. Nie tylko nie obroniliśmy trofeum, ale i nie zdobyliśmy medalu. Zabrakło nas nawet w finale. Polska Enea Ekstraliga była ciekawa, aczkolwiek nie obyło się bez skandali. Największa szkoda, że podsumowując rok 2012 musimy pisać o żużlowcach, którzy ponieśli śmierć na torze.
A jakie żużlowe wydarzenia 2012 roku Waszym zdaniem były najważniejsze? Zapraszamy do dyskusji.