Cameron Woodward do żużla trafił nieco z przypadku, bowiem do dwunastego roku życia nie wiedział, czym jest speedway. Wówczas jego wujek - właściciel sklepu motocyklowego - zbudował dla Cama i jego przyjaciela motocykl przeznaczony do jazdy w lewo, maszynę idealną dla początkującego juniora. Wcześniej grał w krykieta i baseball.
Spodobało mu się na tyle, że postanowił iść w ślady m.in. Leigh Adamsa, Jasona Crumpa i kilku innych gwiazd australijskiego speedwaya.
Początki
Zaczynał od mniejszych pojemności, a na pięćsetkach rozpoczął pisanie kart swojej kariery w 2001 roku. Pierwszym niezłym występem było 5. miejsce w Indywidualnych Mistrzostwach Południowej Australii.
ZOBACZ WIDEO Spisani na spadek, czy zdolni do niespodzianek? Gajewski o atucie beniaminka
Od początku należał do czołówki krajowych młodzieżowców wśród "Kangurów". Pięciokrotnie startował w mistrzostwach do lat 21., ale nigdy nie udało mu się zdobyć tego najcenniejszego trofeum. W 2002 i 2003 roku odbierał srebrne krążki, najpierw uległ Rory'emu Schleinowi, a rok później Travisowi McGowanowi. Do tego dorzucił brąz w 2005 roku, a także dwukrotnie był poza podium - w 2006 roku był czwarty, a dwa lata wcześniej - szósty.
Nie miał też szczęścia do bycia najlepszym wśród seniorów. Najlepszym wynikiem, jaki udało mu się osiągnąć, było trzecie miejsce, które zajmował dokładnie dziesięć lat po pierwszych sukcesach juniorskich - w 2012 i 2013 roku.
Jeszcze jako młodzieżowiec, mając 18 lat, zdecydował się opuścić rodzinne strony i udał się na podbój Europy. Naturalnie pierwszym kierunkiem była Wielka Brytania, a konkretniej Poole, gdzie związał się umową z tamtejszymi "Piratami". Debiutancki sezon był dla niego trudny. Wystartował w pięciu spotkaniach, w których wywalczył 11 punktów z trzema bonusami.
Drugiej szansy w Poole Pirates nie dostał i przeniósł się do Edinburgh Monarchs. Dobre występy w szkockim teamie zaowocowały kolejnymi ofertami. W 2005 roku jazdę wśród "Monarchów" łączył z występami dla Eastbourne Eagles, z kolei w ekipie "Orłów" spędził, aż dziesięć kolejnych sezonów.
Podbój kraju nad Wisłą
Ścigał się również w lidze szwedzkiej, a także niemieckiej. Naturalnie nie mogło go zabraknąć na polskich torach, a pierwszego pracodawcę znalazł w 2008 roku. Parafował wówczas umowę ze Stalą Rzeszów. - Na co dzień bardzo wiele pomaga mi Davey Watt i to właśnie on powiedział, że Rzeszów to świetne miejsce do jazdy na żużlu. Podpisałem kontrakt na dwa lata i wierzę, że przez ten czas zdołam się wiele nauczyć. Wiem, że w Polsce żużel jest "dużym" sportem. Są zupełnie inne tory i kibice. Jestem niezmiernie podekscytowany faktem, że będę mógł jeździć w polskiej lidze i poznać jej specyfikę. Na pewno będzie zupełnie inaczej niż w Anglii. Zależy mi, żeby się jak najwięcej nauczyć - mówił w rozmowie z WP SportoweFakty w 2008 roku.
W biało-niebieskich barwach wystartował w piętnastu spotkaniach - czterech ekstraligowych i jedenastu pierwszoligowych. Zdobył w sumie 65 punktów (11+54) oraz zdobył 15 bonusów (5+10). Podziękowano mu, a on sam zdecydował się na dalsze starty w węgierskiej ekipie Speedway Miszkolc.
Jednak nie była to dobra współpraca. Ledwie osiemnaście wyścigów, niezbyt imponujący dorobek punktowy (20 punktów i dwa bonusy), w efekcie czego rozstał się z pracodawcą.
Do miana idola
Aż wreszcie w maju 2011 roku trafił do Lubelskiego Węgla KMŻ Lublin. Miał być niejako ratunkiem dla drużyny, która totalnie rozczarowywała i kimś, kto pomoże osiągać lepsze zdobycze punktowe. I jako "strażak" odnalazł się wręcz wybornie.
W dziewięciu spotkaniach wyjeżdżał na tor do 44 wyścigów. Tylko pięciokrotnie nie punktował - raz był wykluczony, a cztery razy zdarzało się, że mijał linię mety na czwartej pozycji. Debiutancki sezon w Lublinie skończył z dorobkiem 94 punktów i jedenastu bonusów, co dało mu średnią biegową 2,386.
Woodward świetnym wejściem i wpasowaniem się w lubelską ekipę szybko zaskarbił sobie sympatię tamtejszych kibiców. Dodatkowo sprawił, że ustawiła się również kolejka chętnych do zakontraktowania Australijczyka. Kusił go m.in. Lokomotiv Daugavpils, ale "Kangur" pozostał wierny lubelskim barwom. Z "Koziołkiem" na kombinezonie ścigał się przez kolejne trzy lata, jednak sezon 2014 był dla niego zdecydowanie najtrudniejszym.
Notował słabe występy. Klub zmagał się z problemami finansowymi i miał wobec niego zaległości. Dodatkowo nabawił się kontuzji. Niestety dla niego, na uwielbianym przez niego torze w Lublinie. Nikt wówczas nie przypuszczał, jak to się wszystko dalej potoczy...
Kilka tygodni później zmienił klub. W Daugavpils dopięli swego i udało im się zakontraktować Woodwarda. Jednak wówczas zaczęły się pierwsze komplikacje. Już w styczniu 2015 roku mówiło się, że Australijczyk może wrócić na tor, dopiero w drugiej połowie sezonu. Kości nie zrastały się należycie i potrzebna był przeszczep. Skończyło się na tym, że Woodward na tor wrócił dopiero w lipcu 2016 roku, czyli po prawie dwultniej przerwie.
Wiązał z tym duże nadzieje. Poprzez starty w ojczyźnie chciał się przygotować do powrotu na europejskie tory w 2017 roku. Niestety, pech go nie opuszczał. Podczas jednych z zawodów zaliczył kolejny poważny wypadek, którego konsekwencją było złamanie biodra, a dodatkowo dowiedział się, że złamana wcześniej kość udowa nie jest należycie mocna.
Intensywnie pracował nad powrotem do zdrowia. Nie myślał za bardzo o powrocie do jazdy, ale o tym, by być w pełni sprawnym. Pod koniec maja 2017 roku ogłosił, że jego kariera sportowa dobiegła końca. - Niestety muszę powiedzieć, iż wciąż mam dużo problemów z moim biodrem. Mogę pokonać tylko około 100 metrów bez kuli. Możliwe, że w tym roku będę miał wszczepione sztuczne biodro - jeszcze nie jest to jednak do końca pewne. Poza tym na szczęście wszystko u mnie w porządku ze zdrowiem. - mówił kilka miesięcy później w wywiadzie z naszym dziennikarzem.
Cameron Woodward z powodzeniem ścigał się również w barwach narodowych. W 2013 roku był członkiem kadry, która sięgnęła po brązowy medal w Drużynowym Pucharze Świata. Woodward w Pradze prezentował się równo, bowiem zdobył osiem punktów zarówno w barażu, jak i w finale. A decydujący turniej rozpoczął wybornie, bo od triumfu z Maciejem Janowskim.
Dobrze radził sobie również na Longtracku. Należał do światowej czołówki, ale nigdy nie zdobył medalu Indywidualnych Mistrzostw Świata. Najbliżej tego wyczynu był dziewięć lat temu. Wywalczył wówczas 90 punktów i zaledwie siedmiu "oczek" zabrakło mu do srebrnego medalu, a sześć do brązowego. Rok wcześniej zajął szóstą lokatę, ale rywale zgromadzili większe zdobycze, bowiem od trzeciego Josefa Franca dzieliło go ponad 30 punktów.
Czytaj także:
Opowiada, co spotkało go w Afryce. "Dwie osoby zachorowały na Omikron i się zaczęło
Do końca życia nie zapomni kontroli paszportowej w Polsce. "To jakieś wariactwo!"