Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: PGE Ekstraliga przeprowadza właśnie sondę, w której pyta kluby, co sądzą o pomyśle wprowadzenia zagranicznego juniora. Co pan na to?
Ireneusz Maciej Zmora, były prezes Stali Gorzów: Postaram się odpowiedzieć najdelikatniej, jak tylko potrafię. Jestem zdumiony, że takie pytanie w ogóle padło.
Dlaczego?
To chyba oczywiste. Taka sonda wśród klubowych działaczy stoi w całkowitej sprzeczności z tym, co robiliśmy przez ostatnie lata. Mam na myśli rozbudowany regulamin szkoleniowy dla klubów, który jest bardzo mocno obwarowany karami finansowymi. Moim zdaniem takie pytanie można odczytać wyłącznie jako przyznanie się do błędu.
Do jakiego błędu?
Takiego, że wprowadzony przez PZM oraz EŻ system szkoleniowy był błędem. Wypadałoby też, żeby przed kolejną reformą ktoś wziął tę pomyłkę na klatę. Poza tym w tej całej dyskusji jest jeszcze jedna bardziej zastanawiająca kwestia.
ZOBACZ WIDEO Miłość od pierwszego wejrzenia. Teraz Marcin Gortat odpuszcza nawet mecze NBA!
Jaka?
Takie pytanie nie miało prawa paść w kontekście sezonu 2022. To karygodne. Dla mnie mówimy o jawnym skandalu, bo nie można zmieniać reguł w trakcie gry. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że okres kontraktowy oficjalnie się jeszcze nie rozpoczął. Nie ma to jednak wiele wspólnego z prawdą. Transfery w listopadzie to przecież fikcja. Wszystko zostało pozamykane w sierpniu czy wrześniu. Opowiadanie, że jesteśmy przed etapem budowania zespołów w PGE Ekstralidze, to jedna wielka bzdura. Zdaję sobie sprawę, że zagraniczny junior na sezon 2022 raczej nie wejdzie. I całe szczęście, bo to byłoby odczytane jako naginanie reguł gry pod interes jednego czy drugiego klubu. Od razu pojawiłyby się pytania, kto na tym najbardziej skorzystał.
A pana zdaniem wszystko w kwestiach szkoleniowych było tak złe, że powinniśmy w ogóle rozmawiać o zagranicznym juniorze?
Ten system nie był idealny, ale nie był aż tak zły, żeby teraz przewracać wszystko do góry nogami. Ja nie znajduję dla takiego pomysłu żadnego uzasadnienia, bo jednak szkolenie w mniejszym lub większym stopniu w klubach się odbywało. Przede wszystkim niektórzy wydali na to ogromne pieniądze.
Co należy zatem zrobić?
Skupić się na modyfikacji tego, co robiliśmy do tej pory, a nie rozważać wyrzucenie wszystkiego do śmieci. Nie można popadać ze skrajności w skrajność. Stworzyliśmy system nakazów i zakazów. Wiele klubów w to przecież zainwestowało. Totalny zwrot byłby naprawdę nieuczciwy wobec prezesów, którzy postawili na szkolenie. Na ich miejscu czułbym się zwyczajnie oszukany. Najpierw byli namawiali i przekonywani, że polscy juniorzy mają sens, a teraz słyszą, że ktoś rozważa zrobienie rewolty. Trzeba pamiętać, że szkolenie to proces. Wszystko ma zaczynać się od małych chłopców na pitbike'ach. Potrzeba około 10 lat, żeby były z tego jakieś owoce i niektórzy takie działania już zaczęli. Co chcemy im powiedzieć? Chyba tylko to, że wyrzucili pieniądze i ciężką pracę w błoto. Mogę w tym miejscu podać przykład Oskara Palucha, z którym podpisywałem kontrakt, kiedy jeździł jeszcze na 250 cc. W klubie nie ma mnie już dwa sezony, a on zadebiutuje w lidze dopiero w czerwcu przyszłego roku. To pokazuje, że naprawdę mówimy o procesie, który wymaga cierpliwości.
Zwolennicy zagranicznego juniora mówią, że ceny za polskich młodzieżowców, którzy nie prezentują żadnego spektakularnego poziomu, ciągle rosną i są ogromne. Poza tym słyszymy, że w rozgrywkach ligowych pojawiają się juniorzy, którzy nie są gotowi do jazdy na takim poziomie.
Trudno mi się z tym nie zgodzić, bo byłem zwolennikiem zagranicznego juniora. Nie w tym jednak rzecz. Chodzi o konsekwencję w działaniu. Skoro powiedziało się A, to należy mówić B. Szkolenie polskich juniorów powinno trwać. A jeśli dochodzimy do wniosku, że się pomyliliśmy, to najpierw należy wyjść i przyznać się do błędu. To powinny zrobić osoby, które zbudował ten system. Nie można jednak tego zrobić w formie gwałtownego cięcia, bo kluby, które szkoliły, będą miały prawo czuć się oszukane. Potrzebujemy okresu przejściowego, czyli dwóch lub trzech lat, by można było pewne tematy wygasić, a z zainwestowanych pieniędzy uzyskać jakiś sportowy zwrot.
Temat zagranicznego juniora jest niemal przesądzony w 2. Lidze Żużlowej. Czy to budzi u pana takie samo oburzenie jak w przypadku PGE Ekstraligi?
Na pewno mniejsze, bo kluby drugoligowe i tak nie miały środków na szkolenie. Jeśli je nawet prowadziły, to w znacznie mniejszym zakresie. Taki ruch w najniższej klasie rozgrywkowej jest znacznie mniej szkodliwy dla całego systemu. Nie oznacza to jednak, że nie ma on żadnego negatywnego wpływu, bo w drugiej lidze na zasadach gościa mogłaby jeździć polska młodzież, które nie ma miejsca w składach ekstraligowych. Znowu zatem podcinamy założenia systemu, o których tyle opowiadaliśmy przez ostatnie lata. Poza tym powinniśmy dobrze się zastanowić, co my tak naprawdę chcemy osiągnąć. Gdzie mamy być za kilka lat po wprowadzeniu zagranicznego juniora? Czy ktoś sobie na to pytanie w ogóle odpowiedział? Chyba nie, bo co rusz słyszę, że taki ruch przyczyni się do rozwoju żużla w innych krajach, bo zdolni Szwedzi czy Duńczycy dostaną szansę w Polsce. To jednak kompletny nonsens, który świadczy o nieznajomości materii.
Dlaczego?
Nie rozumiem, w jaki sposób zagraniczny junior w polskiej lidze ma przełożyć się na rozwój żużla w innych krajach. To może mieć wpływ tylko na to, że pieniądze trafią do kieszeni zawodników, którym zmianą regulaminu otworzymy furtkę do ich zarabiania w naszym kraju. Trzeba sobie wreszcie głośno powiedzieć, że od rozwiązywania takich problemów żużla w innych państwach są tamtejsze federacje. My nie zrobimy tego za nich z poziomu Polski. To się naprawdę nie ma prawa udać. Nie ma przecież drugiej dyscypliny, która myśli takimi kategoriami i realizuje takie pomysły. To chyba o czymś świadczy. Poza tym zrobiliśmy już naprawdę bardzo wiele ukłonów dla lig zagranicznych. Zawodnik U24 jest tego najlepszym przykładem i na tym należy poprzestać, bo wkładamy stanowczo zbyt wiele troski, by w Polsce finansować starty żużlowców zagranicznych.